Artykuły

Dzika polskość

- Gdybym został w Nowym Jorku, stałbym się człowiekiem bez tożsamości, zglobalizowanym pracownikiem rynku. I pewnie dostałbym świetną propozycję pracy z Pekinu albo z Sao Paulo, chodził do knajp, w których jadają cudzoziemcy, i nawet nie zauważyłbym różnicy między Nowym Jorkiem a Azją - rozmowa z Michałem Zadarą w Gazecie Wyborczej.

Dorota Wodecka: Ludzie śmiali się na pana "Dziadach". Michał Zadara: Lubię, kiedy ludzie śmieją się w teatrze. Na przemówieniach dyktatorów nie wolno się śmiać - ponieważ nie wolno myśleć. Widzowie śmiali się na premierze "Dziadów", bo uwolniliśmy je od sentymentalnej tradycji. Wolni ludzie oglądali wspaniały dramat. To był też śmiech przeciwko tym, którzy uważają, że narodowe dramaty muszą być prezentowane w tonacji grobowego ''serio'', a każde widmo interpretowane jest jako element walki narodowej. Zresztą ten śmiech na II części ''Dziadów'' jest uzasadniony gatunkowo: to ludowa operetka.

O czym są ''Dziady''?

- O przerażającej samotności. Samotności człowieka wobec współobywateli, wobec władzy i administracji, a nawet wobec najbliższej wspólnoty. Ostatecznie o osamotnieniu wobec Boga i nieczytelności zasad świata. Odnajdzie się w nim każdy freak, odmieniec, samotnik, poeta, anarchista, wykluczony.

Pan czuje się samotny?

- Samotność była moim podstawowym doświadczeniem przez 20 lat. Ale odkąd dzielę życie z drugą osobą, przestałem cierpieć jak Gustaw.

Gustaw nie widzi, że żyć znaczy być z innymi. Chciałby, żeby świat był podporządkowany jego ideom. Dlatego cierpi - czuje się najlepiej, gdy monologuje.

Pana Gustaw jest schizofrenikiem.

- Nie mój. Mickiewicza. Jest nosicielem wszystkiego, czego nie potrafimy zrozumieć: irracjonalności, szaleństwa. Cierpi na manię prześladowczą, myśli, że jest podsłuchiwany i ktoś zawiązał przeciwko niemu spisek. Można by powiedzieć, że to w naszym narodowym stylu, ale przesadna podejrzliwość to jednak cecha schizofreników na całym świecie. Cały utwór jest schizofreniczny. Dziady nie są ani proste, ani fabularne, tylko tajemnicze, sprzeczne i wieloznaczne.

Jeśli miałby definiować polskość, byłaby ona dzika, łamiąca zasady, niejednorodna, wielowyznaniowa. Taką polskość - razem z Mickiewiczem - chętnie celebruję tymi ''Dziadami''.

Wielka Improwizacja to zatem schizofreniczny omam?

- Jeżeli Gustaw sądzi, że ma na imię Konrad, i siedząc w więzieniu, łączy się z całym narodem, to nie jest zdrowym człowiekiem. Sądzę, że owszem, łączy się z narodem, ale w takim sensie jak hipis palący trawę łączy się z całym kosmosem. Marihuana nie czyni z hipisa eksperta w sprawie kosmosu, więzienie i cierpienie nie czynią z Gustawa eksperta w sprawie narodu.

Pana interpretacja może zostać uznana ze świętokradczy zamach.

- Czy zostanę zlinczowany przez konserwatywnych recenzentów oczekujących po teatrze polityki partyjnej, a nie sztuki, to się okaże dopiero za rok, kiedy wystawimy III część ''Dziadów''. Za dwa lata pokażemy wszystkie ''Dziady'' - razem z ''Ustępem'', objaśnieniami poety, wierszem ''Do przyjaciół Moskali'' i tak dalej - w których Wielka Improwizacja jest zaledwie epizodem.

Jeśli jednak Konrad jest rzeczywiście takim narodowym dobrem, a Wielka Improwizacja wyznacza kształt polskiego patriotyzmu, to dlaczego nie wyciągamy z tego konsekwencji? Dlaczego wybieramy na naszych przedstawicieli mieszczańskich nudziarzy, a nie Konradów? Skoro jest naszym bohaterem, byłoby fajnie, żebyśmy kiedyś wybrali kogoś mu podobnego. Niektóry politycy zbliżają się do Konrada megalomanią i paranoiczną schizofrenią, ale niestety żaden nie łączy tego z podobnym poczuciem humoru i ironią, nie mówiąc o talencie muzycznym.

Może młode pokolenie wybierze kogoś takiego?

- Mickiewicz skaził polską kulturę pewnością, że młodzi mniej bredzą niż starzy i że w młodości jest nadzieja na zmiany. Młody Mickiewicz uważa, że jego pokolenie odmieni skostniały porządek.

Ale niestety: by zmienić porządek, nie wystarczy być młodym. Francuski filozof Gilles Deleuze i psychoterapeuta Félix Guattari uważają, że przede wszystkim dziedziczymy po naszych rodzicach podświadomość. Schematy zachowawcze powtarzają się zawsze w sposób okrutny.

Im bardziej od tego uciekamy, tym bardziej stajemy się podobni do naszych rodziców. Cokolwiek byśmy robili, by uciec przed zachowaniami naszych rodziców, w najbardziej istotnych kwestiach jesteśmy tacy sami jak oni. Właśnie tam, gdzie nie chcemy być tacy jak oni. I dlatego urodzeni po 1989 roku nie zmienili Polski. Nie sprawili, że ksenofobia, antysemityzm, uprzedzenia, które nazwaliśmy w minionym wieku złem, zniknęły z naszego życia. Wręcz przeciwnie, młodzi ludzie reprodukują potworne schematy naszych rodziców i dziadków. Niedbałość, korupcja, brak odpowiedzialności trawią kolejne generacje. Z tym poradzi sobie tylko kultura.

Już widzę, jak część czytelników znudzona odkłada lekturę naszej rozmowy.

- Kultura nie jest istotnym programem rządzących ani opozycji, dlatego nie dziwi mnie, że tylu Polakom brakuje kompetencji kulturowych. Ci, którzy palą ''Tęczę'', są tego najlepszym przykładem. Nie potrafią zinterpretować dzieła sztuki, nie umieją poradzić sobie z jego wieloznacznością. Nie rozumieją, że ''Tęcza'' nie jest plakatem i nie ma jednego prostego przesłania. Sądzą, że chodzi o osoby homoseksualne, i nie pamiętają (bo ksiądz im nie powiedział?), że tęcza od zawsze jest symbolem przymierza Boga z narodem wybranym, czyli - dla chrześcijan - z chrześcijanami.

To nie jest żaden margines, tylko reprezentacja dużej części społeczeństwa, która nie umie sobie poradzić ze zjawiskiem, jakim jest sztuka czy inscenizacja klasyki w teatrze. I to nie jest ich wina. Takich ludzi będzie przybywać, jeśli rząd i autorzy szkolnych programów nie potraktują poważnie wiedzy, jaką daje wychowanie w kulturze, dopóki nie zrozumieją, że człowiek, którego nauczymy na lekcjach wypełnić wniosek o kredyt, nie będzie umiał przeczytać ''Odysei'' Homera, ale ten, który przeczyta ''Odyseję'' Homera, będzie umiał wypełnić wniosek o kredyt.

Wybierając studia polityczne, nie myślał pan, by się zajmować polityką zawodowo?

- Kiedy studiowałem w Stanach politologię i filozofię polityczną, wpadłem w depresję. Przerwałem studia na rok i zrozumiałem, że tylko zajmując się teatrem, będę w zgodzie ze sobą. Teraz mam dwa dyplomy: z teatru i z teorii politycznej. Teatr to jedyne miejsce, gdzie zazębiają się rygor myślenia z rygorem sztuki i pewnym rodzajem anarchii. Interesował mnie teatr jako istotna część życia społecznego. Prawdziwi ludzie odgrywają na scenie przed prawdziwymi ludźmi ciekawe historie, a potem wszyscy idą do restauracji i rozmawiają o swoich prawdziwych problemach.

Chciałbym, byśmy w Polsce tworzyli takie miejsca aktywności obywatelskiej, rozumianej nawet jako siedzenie przy kawie i rozmawianie o polityce, kulturze. Gdybym był dyrektorem publicznego teatru, tobym uruchomił jak najszybciej kawiarnie, kluby ping-ponga czy brydża.

Może to mi zostało z młodości spędzonej w Wiedniu, gdzie mieszczaństwo po teatrze zawsze idzie na kawę czy wino do kawiarni i dyskusja jest nieodłącznym elementem wizyty w teatrze. To mi się akurat zawsze podobało.

Teatr ma być miejscem, gdzie jest przyjemnie?

- A co innego, jeśli nie potrzeba przyjemności, gna nas do teatru? Brecht pisał, że on nie tylko ma zamiar tworzyć teatr przyjemny, ale wręcz z przyjemności uczynić motor swojej estetyki. Pytanie tylko, jakiej przyjemności potrzebujemy dziś. Myślenie jest przyjemne. Rozmawianie jest przyjemne.

Używa pan słów ''ładny'' albo ''przyjemny'', którymi nie wypada mówić o sztuce.

- Kiedy pytam ludzi wracających z teatru, czy było ładnie, to obruszają się na tak banalne pytanie i opowiadają mi o swoich przeżyciach wielkimi słowami. Ja nie mam kompleksów i nie muszę udawać, że coś jest bardziej skomplikowane, niż jest.

Lubię, jak jest ładnie. Lubię, jak jest zabawnie. Marcel Duchamp przestał tworzyć dzieła sztuki, kiedy przestały go bawić. Wolał grać w szachy. Tworzymy dzieła sztuki, bo koniec końców są ładne, a ład - czy piękno - jest próbą stawiania oporu chaosowi, entropii rzeczywistości.

Próbą stworzenia wyspy, gdzie coś może się udać, gdzie zjawiska mają sens. Schiller pisał, że człowiek jest tylko wtedy w pełni człowiekiem, kiedy się bawi.

Dlaczego chciał pan realizować swoje przyjemności w Polsce?

- Wyjechałem z Ameryki, by uratować swoją duszę. Ale jest też druga, równie istotna odpowiedź. Dostałem się na trzyletnie studia reżyserskie na Columbię w Nowym Jorku, ale chcąc studiować, robić spektakle i jeszcze utrzymać się w tym mieście, potrzebowałem ok. 100 tys. dol. rocznie. W sumie 300 tys. dol. Uczelnia wprawdzie umożliwiała mi zaciągnięcie kredytu, ale żeby go spłacić, musiałbym po studiach przez dziesięć lat pracować w firmie informatycznej lub prawniczej, zamiast rozwijać się, wykorzystując swoją wiedzę reżyserską - bobym musiał zarobić na życie w Nowym Jorku i na spłacenie studenckiego kredytu. Czyli mniej więcej w tym roku bym zaczynał reżyserować, dziesięć lat po skończeniu studiów.

Taki scenariusz jest bez sensu, tym bardziej że jako obywatel polski mogłem za darmo studiować w krakowskiej szkole teatralnej, w której studiował Jerzy Grotowski. Czyli skoro studiował tu najważniejszy reżyser teatralny XX wieku, to pewnie to jest najlepsza szkoła na świecie. Albo - najsilniejsza tradycja na świecie. Taki Grotowski nie bierze się znikąd.

A o co chodziło z ratowaniem duszy?

- Gdybym został w Nowym Jorku, stałbym się człowiekiem bez tożsamości, zglobalizowanym pracownikiem rynku. I pewnie dostałbym świetną propozycję pracy z Pekinu albo z Sao Paulo, chodził do knajp, w których jadają cudzoziemcy, i nawet nie zauważyłbym różnicy między Nowym Jorkiem a Azją. A potem pojechałbym na przykład do Sydney.

I gdzieś bym zaginął w tej niezróżnicowanej masie światowych menedżerów wyższego szczebla. Poza tym zobaczyłem, że Nowy Jork jest - jak na najbardziej kosmopolityczne miasto na świecie - niesłychanie prowincjonalny. Ludzie interesują się tylko tym, co ich bezpośrednio dotyczy - głównie się pracuje, je w świetnych restauracjach, a na imprezach się rozmawia o swojej pracy, o świetnych restauracjach, o swoich zarobkach i cenach mieszkań. Gdzie mieszkasz i ile płacisz.

To codzienna, nieustająca, niekończąca się nowojorska rozmowa. Do MoM-y i do Met chodzą turyści z innych kontynentów i zapaleńcy z Philadelphii albo New Jersey. Więc skoro odkryłem, że prawdziwy, nieturystyczny Nowy Jork jest prowincjonalny, przestało mnie ciągnąć do jakiegokolwiek centrum. Zrozumiałem - doświadczyłem - że centrum jest nieciekawe; pewnie dlatego, że centrum tylko wsysa wszystko z peryferii, ale samo nie produkuje ciekawych zjawisk. Zrobienie z siebie wschodnioeuropejskiego reżysera wydawało się szansą na inne życie niż w centrum.

Wybrałem życie na peryferiach - co mi dało szansę dowiedzenia się, kim jestem.

Dowiedział się pan?

- Jeśli człowiek świadomie kieruje swoim życiem, to przez olbrzymią pracę, powoli, może się stać tym, czym od początku już jest. Nawet wbrew wyobrażeniom, jakie ma o sobie. Mam poczucie, że jestem coraz bardziej sobą. Czułem, że muszę wrócić tu, gdzie są groby mojej rodziny i moja rodzina żywa.

I miałem też poczucie, że to ma coś wspólnego z żydowskością, że chciałem szukać odpowiedzi na pytanie, co polskość ma wspólnego z żydowskością. To zawsze mi się wydawało kluczowe dla mojego własnego życia. Dociekanie odpowiedzi na to pytanie dotyka najważniejszych tematów: życia, śmierci, zbrodni, świadectwa, wyparcia, tożsamości, religijności.

Nie jestem Żydem, ale na studiach w Stanach niezmiennie odnajdywałem się w towarzystwie wschodnioeuropejskich Żydów. I to było dość osobliwe. Siedzieliśmy w akademiku przy stole w kuchni z ludźmi z różnych amerykańskich miast i z Izraela i wszyscy wyglądaliśmy tak samo: bladzi, chudzi, z ciemnymi włosami. Rozmawialiśmy i okazywało się, że wszyscy nasi dziadkowie lub pradziadkowie mieszkali 200 kilometrów od siebie. To nie był klub przyjaźni osób pochodzenia wschodnioeuropejskiego, tak się po prostu składało. Musiałem rozwikłać tę tajemnicę, zmierzyć się z tym, skąd jestem, bo w przeciwnym razie zostałaby we mnie pustka nie do zapełnienia. Więc przyjechałem do Polski, zacząłem czytać o Polsce: Bubera, Karskiego, Grynberga, An-skiego, Singera, Döblina. Rozszarpanie polsko-żydowskie jest w samym sercu polskiego losu.

Matka mojego kolegi kazała mu obiecać, że nie powie nikomu, że była Żydówką. Dawniej, kiedy się upijał, nieustająco pisał do mnie o tym: wprawdzie wszystko ma i wszystko mu idzie dobrze, ale jednak nigdy nie odczuje radości bycia wśród swoich.

Żaden z polskich reżyserów nie sięga tak często po polskie teksty dramatyczne jak pan. Nie uwspółcześnia ich pan własnym komentarzem i zachowuje ich język. Dlaczego nie chce pan pomajstrować przy klasyce?

- Umiem usłyszeć w tekstach klasycznych prosty, podstawowy temat emocjonalny - i to jest zwyczajnie ekscytujące. To jest kwestia uproduktywnienia tekstów - żeby znowu mogły produkować sensy i piękno, i emocje. Skoro mamy w polskim teatrze kilka nieużywanych fabryk pod tytułem Słowacki, Kochanowski, Wyspiański czy Mickiewicz, w których stoi pod kluczem z 20 porządnych XIX-wiecznych maszyn, czyli sztuk teatralnych, to dlaczego miałbym je zmieniać? Są tacy, którzy nie wiedzą dokładnie, jak je uruchomić, więc uznają, że są zepsute i lepiej im wymienić silnik na napęd elektryczny. Ja wolę uruchamianie starej linii produkcyjnej. Skoro mam niesamowite maszyny do produkcji sensu, to chcę je wykorzystać.

Czego brak nowym?

- Tekst pisany dziś ma nasz dzisiejszy horyzont myślowy. Wystawiając klasykę, możemy zderzyć doświadczenie dawnego człowieka, takiego Słowackiego czy Mickiewicza, z naszym. Kiedy Słowacki pisze w ''Księdzu Marku'': ''Ty okradł i zabił Żyda,/ I z jego martwego ciała/ Zostawił posag Żydówce;/ A sam poprowadził hufce/ Jak wiatr, co się w polu miota,/ Jako Polak patryjota,/ Jako rycerz krwią czerwony,/ Jak pan wielki oświecony,/ Jak twej ojczyzny dobrodziej;/ Choć ty zabójca i złodziej'', to po Holocauście i w obliczu antysemityzmu jego tekst nabiera innego sensu.

Jest głębszy przez to, że kiedyś opowiadał o jednym rodzaju zbrodni, a dziś o innym rodzaju zbrodni. Staje się głębszy, ponieważ odkładają się na nim te wszystkie sensy.

Pan lubi odbijać literaturę z rąk konserwatystów. Chopina chciał pan wyzwolić z rąk nudziarzy w spektaklu ''Chopin bez fortepianu''.

- Musimy odzyskać nasze dziedzictwo narodowe z rąk tych, którzy tanim sentymentalizmem duszą myśli zawarte w nim - na przykład w Chopinie. Działaniem przeciwko kulturze polskiej jest identyfikowanie Chopina z sentymentalnymi wspomnieniami - z którymi on nie miał nic wspólnego. Był kompozytorem rewolucji przemysłowej i nowoczesności, w jego partyturach ta industrialność jest widoczna, i w jego ciemnym, zawsze trochę dysonującym brzmieniu nie ma nic z sentymentalizmu - ale nudziarze anektują każdą wybitność, by podpiąć ją pod swoje sztandary. Więc mówią biednym dzieciom w szkole, że Chopin wcale nie był rewolucyjny, tylko kochał Polskę, tak jak i my kochamy Polskę, a najbardziej to tęsknił za Konstancją Gładkowską. I te dzieci już potem na całe życie mają wstręt do Chopina.

Świat według Zadary: ''Kto kocha władzę, jest podatny na faszyzm''

W kościele usłyszą, że Jezus wcale nie żąda od nas, byśmy burzyli zastany porządek, tylko żebyśmy grzecznie dawali na tacę i wspierali biurokrację kościelną, no a Mickiewicz to gorący patriota, który pisał o swojej miłości do ojczyzny i kochał Marylę, która wcale nie była mężatką, i wcale nie miał równolegle intensywnego związku z inną mężatką. Przedstawianie filarów kultury polskiej w takim świetle jest złe, ponieważ nie jest prawdą. Jest kłamaniem. A kłamanie jest zawsze złe - to jest jedno z przykazań. Staram się walczyć o treść. Ożywiam ją niczym Mickiewicz swoje zombi w ''Dziadach''.

Dlaczego w pana życiu, ateisty, religia jest tak ważna?

- Konstrukcja człowieka jest religijna. Nie układamy sobie świata naukowo, cały świat jest uporządkowany religijnie. Wypowiadanie się na temat tego, kim był albo kim nie był Jezus, jest ważne w życiu społeczeństwa.

Idea Jezusa jest siłą działającą w naszym świecie - czy w niego wierzymy, czy nie.

Zaadaptował pan monodram Klausa Kinskiego ''Jezus Chrystus Zbawiciel'', by upomnieć się o Jezusa?

- Jezus nie był po stronie księży ani po stronie instytucji Kościoła i powołujących się na niego mężczyzn dbających o swoje posady. Księża nie zachęcają wiernych do samodzielnego czytania Biblii. Wierni słuchają fragmentów wybranych przez księży i przez nich interpretowanych. Gdyby przeczytali Ewangelię od deski do deski, dowiedzieliby się, jak olbrzymi niepokój społeczny wywołał Jezus oraz że Jezus nie zajmował się problemem aborcji czy eutanazji - ani w ogóle prawami reprodukcyjnymi, które wtedy przecież były tak samo kłopotem jak dziś. Jezus zajmował się przede wszystkim kwestią władzy - pytaniem o to, kogo należy słuchać. Odpowiada jednoznacznie: tylko Boga. Nie kapłanów - czyli księży - nie rodziców, nie polityków, nie nauczycieli. To jest przesłanie radykalne i ostre. Ale w kościele nikt dzieciom nie powie, że Jezus chciał, by każdy z nas miał osobistą relację z Bogiem, i że tylko jego trzeba słuchać; że Jezus jest siłą wywrotową, a nie sojusznikiem władzy.

Miejsce Jezusa jest na marginesie społecznym - sam się tam umieścił, wśród proletariatu i odrzuconych. Tymczasem religijna prawica konserwatywna buduje chrześcijaństwo jako religię zachowawczą i tradycyjną, zajmującą się tym, z kim kto sypia, dbającą o klasę średnią i wzmacniającą instytucję rodziny.

A inicjator chrześcijaństwa nie zajmował się moralnością seksualną, a o rodzinie miał dzieciom tyle do powiedzenia, że najlepiej opuścić rodziców i pójść za nim. O miejscu pracy - że najlepiej je porzucić. Jezus był wywrotowcem, ponieważ dla niego liczyła się wyłącznie sprawa osobistej, indywidualnej relacji z Bogiem. Tylko to się liczy.

Czy pytanie o istnienie Boga jest najważniejszym pytaniem, z jakim musiał się pan zmierzyć w życiu?

- Świat po Holocauście daje jedną odpowiedź: albo Boga nie ma, albo nie interesuje go to, co się dzieje na ziemi. I dlatego pytanie o jego istnienie jest dla mnie nieistotne - istnieje czy nie, efekt jest podobny. Nie interweniował na rampie w Auschwitz ani na Umschlagplatzu w Warszawie, kiedy Niemcy zafundowali dzieciom Korczaka ostatnią wycieczkę szkolną życia. Czy Bogu to było obojętne, czy go to cieszyło, czy też go w ogóle nie ma - efekt jest ten sam. Tych ludzi nie ma i już nigdy ich nie będzie, a ich mordercy założyli rodziny i do starości żyli sobie w malowniczych bawarskich i austriackich miasteczkach.

To co jest istotne?

- O ile mogę mówić o jakimś sacrum w moim życiu, to jest ono ulokowane w piśmie. Tekst Biblii i innych świętych pism jest śladem Boga - nawet jeśli Jego nie ma, to ślad pozostał. Możesz pójść tylko po śladach, które masz w tekście - bo o Nim samym, o Jego intencjach nic nie wiesz. I jeśli na przykład interesuje kogoś dziesięć przykazań, to warto by przeczytać obie ich wersje i pomyśleć, dlaczego się różnią, najlepiej dyskutując o tym.

I w tej rozmowie, w tej bezradności wobec niejednoznaczności, tam będzie prawda. Świętość objawia się w różnych tekstach. Kiedy czytam teksty Martina Bubera o polskich chasydach albo ''Króla-Ducha'' Słowackiego, znajduję w nich niewytłumaczalny pierwiastek przekraczający tekst codzienny. Oczywiście nie rozumiem tego ''Króla-Ducha'' - i może dlatego lubię czytać go na głos synkowi.

I pyta: tato, kim jest szatan?

- Nie. Ostatnio pytał, co to są ''jamy wężową wypełnione zdradą''.

A pana jakie pytania męczą?

- Dlaczego w Polsce jest tak brzydko.

Stawia je na początku swojej książki ''Wanna z kolumnadą'' Filip Springer i uważam, że to jedno z najważniejszych obecnie polskich pytań. Nie łączy się tylko z obszarem estetyki, ale z ogólnym poczuciem odpowiedzialności za świat, w którym żyjemy. Odpowiedzi na pytanie: ''dlaczego w Polsce jest tak brzydko?'' - mam na myśli wszechobecne reklamy, zaśmiecone lasy, remonty, które niszczą wygląd budynków - szukałbym w wypieraniu przeszłości i braku odpowiedzialności za własny kraj.

Polacy nie oswoili się z krajem, w którym mieszkają, i nie biorą za niego odpowiedzialności. Jeszcze w latach 90. moi rodzice zakopywali śmieci w lesie podczas urlopu na Mazurach. Im nie było wszystko jedno - taki był oficjalnie przyjęty model zachowania się w naturze. Oni to robili, że tak powiem, sumiennie.

Cała Polska jest tak zaśmiecona, że bolą oczy. Zwierzęta żywią się śmieciami powyrzucanymi przez mieszkańców i całe populacje zwierząt giną, bo są zatrute. I jakoś nikt nie ogłasza alarmu.

Ministrem środowiska został człowiek, który ma umożliwić wydobycie gazu łupkowego! Czyli ktoś, kogo zadaniem jest atak na środowisko, nie jego obrona. Rząd - ani opozycja, to oczywiste - nie widzi, że trzeba bronić natury, tylko traktuje Polskę jak surowiec, z którego trzeba wyssać jak najwięcej.

To, że na koniec już nie zostanie tu żadna Polska, którą można by kochać - to im umyka. Wypierają to, co jest, co się dzieje przed oczyma. Nie widzą. I to wypieranie wydaje się szczególnie polską cechą - i powodem tak strasznych zaniedbań w dziedzinie ekologii i estetyki, czyli obszaru, w którym ludzie i ich dzieci, i ich zwierzęta żyją i rosną. Lub zdychają.

Skąd się bierze to wypieranie? Skoro wyparto Zagładę z powszechnej pamięci, to wydaje się, że wszystko można wyprzeć. Żyjemy w tej części świata, gdzie za pokolenia naszych dziadków i pradziadków wymordowano tylu ludzi, ilu nie mordowano w żadnym innym okresie dziejów.

Ale nie przyjmujemy tego, pamięć wspólna wyparła nawet takie rzeczy jak łódzką Wielką Szperę: wydarzenie o niespotykanym od starożytności wymiarze okrucieństwa i barbarzyństwa. Pamięć warszawska codziennie wypiera pamięć o getcie, ludzie nie wiedzą, że getto obejmowało obszar od Złotej do Stawek - właściwie całe północne Śródmieście. Być może nigdy nie będziemy w stanie się z tym oswoić, ale nie możemy tego wypierać. Wypieranie uniemożliwia zakorzenienie się i stanie się odpowiedzialnym za ziemię. Za tę ziemię, z której to będziemy teraz łupić gaz.

Za przeszłość?

- W każdym języku, jaki znam, odpowiedzialność ma w swojej podstawie słowotwórczej ''odpowiedź''. Jest więc rozmową z przeszłością i teraźniejszością. Nie ma przeszłości, która nas nie dotyczy. W tym sensie jesteśmy odpowiedzialni za zło, które stało się w tym kraju. W tym sensie jesteśmy odpowiedzialni za Jedwabne. Ja jestem osobiście odpowiedzialny, dlatego że pytany o Jedwabne muszę odpowiedzieć. Nie mam wyjścia. Japończyk nie musi odpowiadać, ale ja, jako obywatel Rzeczypospolitej, pytany w Nowym Jorku o Jedwabne muszę odpowiadać - czy to, co się stało, uważam za słuszne i dobre, czy za złe. Być może nic o tym nie wiem, ale muszę odpowiedzieć.

Odpowiedzialność to jeden z najważniejszych warunków skutecznego organizowania życia publicznego i społecznego, który nie jest w Polsce realizowany. Nie bierzemy odpowiedzialności za to, co się dzieje wokół nas. I dlatego polski las jest skażony śmieciami, za które nikt nie bierze odpowiedzialności, z których się wyłania kolejny żydowski cmentarz, za który nikt nie bierze odpowiedzialności. I dlatego idea, by chronić środowisko dla siebie i dla następnych pokoleń, jawi się rządzącym i opozycji idiotycznym lewackim pomysłem, a nie koniecznością.

Ja chciałbym, żeby tu było ładnie, żeby ludzie byli mądrzy, podejmowali mądre decyzje, dbali o środowisko i o świat. Można to nazwać patriotyzmem.

***

Michał Zadara (ur. 1976 r.) W Teatrze Polskim we Wrocławiu reżyseruje bez skrótów ''Dziady'' A. Mickiewicza (przed dwoma tygodniami miała premierę część I, II i IV). Stworzył ponad 30 inscenizacji dramatycznych, operowych oraz multimedialnych. Autor filmów niezależnych i instalacji wideo. Współinicjator ruchu Obywatele Kultury, gitarzysta zespołu All Stars Dansing Band. Mieszka i pracuje w Warszawie

Najbliższe spektakle ''Dziadów'': 19, 20 i 21 marca (środa, czwartek i piątek) oraz 15 i 16 kwietnia (wtorek i środa). Bilety dostępne na stronie www.teatrpolski.wroc.pl

Na zdjęciu: Michał Zadara podczas próby "Dziadów" w Teatrze Polskim we Wrocławiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji