Artykuły

Jedno pytanie do Jerzego Stuhra

Pański "Wieczór Trzech Króli" zrobiony, jako dyplom ze studentami PWST spotkał się z owacyjnym przyjęciem. Dla mnie był to zwycięski powrót do teatru, jakiego już niemal nie ma: do jego wysmakowanej świadomości warsztatowej. Skąd u Pana takie umiłowanie formy? - pyta Maria Malatyńska w Gazecie Krakowskiej.

- To się wiąże z wiekiem i z doświadczeniem, z całym moim dojrzewaniem artystycznym. Bo w rankingu moich pryncypiów sztuki forma zajmuje coraz wyraźniej miejsce naczelne. Pamiętam, że jako młody człowiek w ogóle się tym nie interesowałem, Nawet filmy oparte o formę, jak choćby nowa fala francuska, zjej ostrymi chwytami formalnymi, drażniły mnie. Dopiero zacząłem się przełamywać przy Fellinim. który z formy uczynił ogromną kreację, wręcz negując w takiej sztuce, jak film, samą realność obrazu. "Osiem i pół" - było takim zwrotem w moim życiu! Pierwszy raz zobaczyłem siłę formy!

A w teatrze - miałem szczęście, że początki mojej drogi aktorskiej wypadły u reżyserów, którzy byli mistrzami formy. Już w "Nocy Listopadowej" Andrzeja Wajdy, wielkiego przecież malarza kina. wtapialiśmy się ze swa im aktorstwem, ze swoimi umiejętnościami w gigantyczne obrazy historyczne, mitologiczne. Potem wtapialiśmy się w błoto "Biesów". Byliśmy elementami tego świata. Wizualnego, wymyślonego, wykreowanego. Do mistrzostwa formę doprowadzał Jerzy Jarocki. Gdy robiłem zastępstwo za Marka Walczewskiego w "Matce", byłem wpisany w jakąś linearną aberrację świata.

Wielką oryginalnością była tak transparentna forma, jak w jednym z największych przedstawień, w których grałem, to jest w "Wiśniowym sadzie", też Jarockiego, który doprowadził do tego. ze formy niemal w ogóle nie było widać, ale tkwiła w jednorodności stylu aktorskiego. Zmusić cały zespół, by zagrał w jednym stylu, choć każdy jest z innej szkoły, każdy ma inne gusta, każdy ma inne myślenie o sztuce - to jest mistrzostwo reżyserii. Widziałem, jak to się wykuwa, jak się do tego dochodzi.

Ale moje własne ukochanie formy, wraz nawet z powrotem do Arystotelesa nastąpiło wtedy, gdy sam zacząłem robić filmy. Zobaczyłem, że o wiele trudniej jest wymyślić formę, niż temat! Tematów - można mieć pięć na dzień: leżą przecież obok mnie, albo siedzą we mnie, ale, jak to zrobić? Jak sprzedać w filmie? Np. o przemijaniu, o miłości... ileż tego już było, a ja też chcę, wolno mi, ale wjakiej formie ...? To stałe pytanie pojawiać się musi i w teatrze, choć teraz forma znika z teatru. Ja ją nazywam poezją. Bo to jest kreowanie poezji. Bo słowo jest słowem, a poezją jest to, że obrazy tworzą się na twoich oczach i coś więcej znaczą.

Obraz teatralny pobudza twoją wyobraźnie. A czasem w komedii jeszcze dowcipnie komentuje. Widzisz wtedy, że można takim skrótem zadziałać, że się domyślisz i to domyślenie może okazać się dowcipem, skojarzeniem. Formą jest też bawienie się konwencjami, gdy jakaś zmiana konwencji jest wynikiem zabawy, a nie braku umiejętności. Oczywiście, to się tak dobrze mówi, ale trudno to osiągnąć, bo masz przecież zespół ludzi, od scenografa, choreografa, kompozytora, do tego, co najważniejsze, czyli do aktorów. To wszystko trzeba sprowadzić do jednego mianownika. Do tego poczucia formy, które ty masz w sobie! Najpierw jesteś poetą, a potem musisz ściągnąć marynarkę, zakasać rękawy i jak górnik, rąbać tę twoją formę z ludźmi. Aleja od formy nigdy nie zacznę: pierwsza jest myśl (często zrodzona u mnie z buntu, bo cos' mnie złości,

coś boli, coś absurdalnie bawi), druga - to przestrzeń.

A wiec muszę zobaczyć temat w przestrzeni, czy z tego byłby film, a z tego teatr, a jeszcze z innego - teatr telewizji, a więc zbliżenia, twarze. Muszę zobaczyć przestrzeń. Tu, w "Wieczorze Trzech Króli" wiedziałem, że musi być biało i pokazujące się figurki. Żadnej przerwy, mebla, znaczącego rekwizytu: biel i wyłaniające się figurki z bieli. Podobne przedstawienia widywałem we Włoszech, u mistrzów dell'arte, Strehlera się naoglądałem, a do dziś pamiętam swoje dziecięce zachwyty nad "Sługą dwóch panów" w Teatrze Słowackiego i galaretą, która się lam trzęsła i talerzami, którymi w siebie rzucali. To był dla mnie najpiękniejszy teatr, bo połączony z cyrkiem. Potem o tym się zapomina, robi się moralny niepokój, ale tamto gdzieś siedzi... i w pewnym wieku, jak masz to szczęście, to z ciebie eksploduje! I nagle tworzysz alfabet, którym się będziesz ; posługiwał. I dopiero wtedy rodzi się : trzecia wartość: forma. Czyli "temat", "przestrzeń" i wreszcie "forma". Tylko tak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji