Artykuły

Imiela: Przegląd Piosenki Aktorskiej nie dla sztywniaków

- Czytając scenariusze, szukam w nich odwagi, oryginalności, nie interesują mnie rzeczy bezpieczne, zachowawcze, sztywne - mówi o sposobie budowania programu PPA jego dyrektor artystyczny Konrad Imiela w Gazecie Wyborczej - Wrocaw.

Imiela, absolwent wrocławskiej PWST, dyrektorem Przeglądu został w 2007 roku, rok wcześniej objął kierownictwo Teatru Muzycznego "Capitol", organizatora PPA. Za jego czasów impreza mocno otworzyła się na zagranicę, w programie pojawił się Nurt OFF, ostatni jego sukces to rozbudowa Capitolu, a co za tym idzie przeniesienie tu większości imprez PPA.

***

Rozmowa z Konradem Imielą

Rafał Zieliński: Konstruując program PPA, zakładasz jakieś idee, do których potem dobierasz artystów, czy to kompletny freestyle?

Konrad Imiela: Budując repertuar PPA, ale też Capitolu, staram się, żeby były to rzeczy różnorodne, nieoczywiste, a jeśli chodzi o Przegląd, to dodatkowo chcę, żeby szukał on ciągle swojej tożsamości. Dostęp nawet do wielkich gwiazd jest łatwy, kwestia terminu i pieniędzy, poza tym jest wiele festiwali tworzonych z istniejących już wydarzeń. Pomyślałem, że ciekawą misją jest inicjowanie rzeczy nowych i spotkań artystów, jak w zeszłym roku Matyldy Damięckiej z Voo Voo, gdy pracowali nad piosenkami Davida Bowiego. W tym roku idziemy krok dalej i tych premier jest więcej. Oczywiście produkcja nowości to większe ryzyko, niż pokazywanie sprawdzonego tytułu.

Ile więc mamy premier w tym roku?

- Tradycyjnie to druga część Koncertu Finałowego i wyjątkowo rozbudowana w tym roku Gala, jest też inaugurujący PPA spektakl "Cienie. Eurydyka mówi" Mai Kleczewskiej. Premiery to "Joplin" Natalii Sikory, "Król David-Live!" Sambora Dudzińskiego, "Piosenka aktorska... i inne demony", w którym zobaczymy młodych artystów wybranych przez Bogusława Sobczuka. Jest spektakl L.U.C-a zrobiony z utworów znanych, ale całość jest czymś nowym, do tego doliczmy dziesięć przedstawień Nurtu OFF. W tej chwili w Capitolu toczą się prace nad pięcioma spektaklami naraz. Nie ułatwiam nowościami życia producentom festiwalu, to wyzwanie wyprodukować premierę.

Na PPA jest Kasia Nosowska. Pop-rockowi wykonawcy garną się do teatru?

- Środowiska muzyczne i teatralne ostatnio się zbliżyły. Widzę wspólne projekty, coraz chętniej aktorzy nagrywają płyty, wokaliści grają w spektaklach. Nie są to przypadkowi wykonawcy, ale mocne osobowości, jak Kasia Nosowska, która kilka lat temu śpiewała na PPA Osiecką. Jest w niej tyle charyzmy, że jest ciekawsza od wielu śpiewających aktorek. Rozumiem pomysł Mai Kleczewskiej na zaangażowanie Kasi Nosowskiej do tego spektaklu.

W programie są trzy zagraniczne gwiazdy. Nie było nikogo więcej, kto pasowałby do PPA?

- Mieliśmy w planach jeszcze jedną bardzo dużą gwiazdę, ale niestety, odwołała całą europejską trasę. Nie zdradzę kto to, może w przyszłym roku nas odwiedzi, ale gdy wypadł z programu, to nie chciałem dodawać kogoś na siłę. "Dokładka" nie może być przypadkowa. I jeszcze nasze "chcemy" musi zgrać się z ich trasą koncertową, festiwal trwa tylko dziesięć dni. Nieczęsto daje się namówić gwiazdy na jednorazowy występ. Udało się z Anthonym Hegarty'm, wsparła nas Laurie Anderson. Trójka tegorocznych zagranicznych gości była od początku w planach, pasują do PPA.

Kto do niego nie pasuje?

- Projekty bezpieczne, skrojone z sposób zachowawczy, sztywne. Takie w stylu "dwie aktorki na scenie grają Dietrich i Piaf i przyglądamy się ich życiu". Nie twierdzę, że to złe, ale nie tego szukam. Wielu reżyserów powiela sprawdzone gdzieś schematy, a nas interesują ci, którzy mają trochę inny sposób myślenia, są otwarci. Tak jak Agata Duda-Gracz, która stworzy tegoroczną Galę.

A co z otwartością publiczności?

- Młodzi ludzie coraz więcej jeżdżą i oglądają i publiczność też oczekuje coraz częściej czegoś nowego. A przynajmniej jest gotowa na coś odważniejszego. Widać to choćby po dużej liczbie artystów biorących się za stand-up comedy i po popularności grup improwizujących. Ta ostatnia forma jest charakterystyczna dla edynburskiego Fringe, środowiska od kilku lat obecnego na PPA. Polscy artyści też coraz częściej próbują takiej otwartej formuły show, czego przykładem jest Monika Dryl, którą zaprosiliśmy do nas w ubiegłym roku z rewelacyjną "Siarą".

W Nurcie OFF jest dużo profesjonalistów, artystów z dorobkiem. Nie zatraca się jego studencki, amatorski charakter?

- Nigdy nie celowaliśmy w jedną grupę widzów. Czytając scenariusze, szukam w nich odwagi, oryginalności, interesuje mnie projekt, mniej jego twórcy. Być może dlatego kilku doświadczonych artystów odpadło. Ale cieszę się, że zgłaszają się do nas uznani twórcy, bo może mają tak szalony projekt, że żaden teatr instytucjonalny nie chce ryzykować produkcji, a Nurt OFF stwarza im tę możliwość. Czasem zaskakuje samo zgłoszenie: jeden pomysł opisany był w dwóch zdaniach, a pod spodem była prośba o telefon, bo twórca nie umiał dokładnie opisać swej idei. Po rozmowie zaprosiłem go do Nurtu OFF.

W negocjacjach z potencjalnymi gośćmi PPA argumentem były możliwości nowego Capitolu?

- Wspominam o nich, gdy rozmawiam z reżyserami, których zapraszamy do realizacji przedstawień repertuarowych, przy PPA nie. Ale i tak wykorzystujemy potencjał budynku: na kilka tygodni przed imprezą trudno jest o wolną salę prób, są zajęte pokoje gościnne dla artystów, dużo będzie się tu działo w trakcie Przeglądu. Można jeszcze wystawiać przedstawienia w salach prób, ale nie teraz, gdy jest tyle premier. Myślę też o jakichś działaniach artystycznych na naszym oszklonym Podwórku.

Znów są zmiany w konkursie: były przesłuchania w Warszawie, na wrocławskich był podział na amatorów i zawodowców.

- Pojechaliśmy do stolicy, bo to tam jest największe skupisko aktorów i wokalistów w kraju. Doszły nas głosy, że ktoś stamtąd wpadłby na przesłuchania, ale nie da rady... Uznaliśmy, że dużo ciekawych ludzi tak tracimy i postanowiliśmy ułatwić im to, jadąc tam. Co do podziału na amatorów i zawodowców - obserwowaliśmy, że ci drudzy nie zawsze chcą się mierzyć z tymi pierwszymi. Oczywiście nie powinno tak być, ale może ich trochę ośmielimy. Nikogo nie skreślamy, każdy jest oceniany według tych samych kryteriów, wybrani spotkają się w drugim etapie konkursu.

Zrezygnowaliście z zasady "zwycięzca bierze wszystko".

- Główna nagroda, 10 tys. euro, przyciągała wielu zdolnych. Wygrywał jeden, reszta wyjeżdżała z niczym, a różnice między finalistami nie były zazwyczaj tak duże, jak pokazywał na to rozdział pieniędzy. Mamy też przykłady, że nie zawsze ci nagrodzeni spełniali potem pokładane w nich nadzieje. Teraz każdy finalista dostanie po 3 tys. zł, co jest sensowną kwotą, zwycięzca dodatkowo 25 tys., czyli nadal całkiem sporo. Konkurs to oczko w głowie Rady Artystycznej, wciąż myślimy, co robić, by nadążać za różnymi zmianami w świecie muzyki, teatru. Te zmiany to efekt rozmów, które mają na celu podnieść atrakcyjność i ściągać tych najzdolniejszych, najciekawszych.

Czy w środowisku teatralnym reklamujesz jeszcze Przegląd?

- Już chyba nie muszę, wszyscy wiedzą, co to za impreza i czego na niej można się spodziewać. Mam już oferty na następny rok, jesteśmy po wstępnych rozmowach z autorami kilku spektakli. Cieszy mnie bardzo, że to właśnie u nas wielu artystów chce zrobić premierę swojego nowego widowiska. Często są to rzeczy z pogranicza różnych gatunków sztuki, koprodukcje z innymi teatrami, festiwalami, spektakle, których być może gdzie indziej nie przyjęto by tak chętnie. To dobrze, bo PPA ma być nie tylko imprezą dla publiczności, ale też zapalnikiem dla nowych idei artystycznych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji