Artykuły

Droga do wewnątrz

"Saszka. Sen w dwóch aktach" w reż. Wojciecha Urbańskiego w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Agata Tomasiewicz w serwisie Teatr dla Was.

"Saszka" składa się z dwóch poziomów. Poziom zewnętrzny - to konflikt eskalujący między rodzeństwem, z którego każdy poszedł swoją drogą, a których w pewnym momencie jednoczy sprawa sprzedaży domu zmarłych rodziców. Drugi poziom można nazwać "wgłębnym" - opiera się on na relacjach najmłodszego Aleksandra (tytułowego Saszki) z ojcem i próbie odkrycia prawdy o charakterze ich związku emocjonalnego.

Występuje tu specyficzne zazębianie się czasu i przestrzeni. Konieczne było znalezienie odpowiednich środków do zobrazowania owego tarcia. Przestrzeń nie została sztucznie udziwniona. Akcja toczy się w zwykłym wnętrzu mieszkania. Zmianę przestrzeni i czasu będzie sygnalizował charakterystyczny dźwięk oraz zmiana oświetlenia. Przeskoki są dość płynne i nie rozbijają przesadnie dramaturgii.

Tytułowy bohater (w tej roli Borys Szyc) uczestniczy w sesjach z medium Albertem (Sławomir Orzechowski). Seanse nie opierają się na regresji - są próbą stopienia świadomości syna i ojca poza czasem. W wizjach powraca jako leitmotiv pytanie o przydomową studnię. Syn obsesyjnie wypytuje ojca (Janusz Michałowski), czy kiedykolwiek go kochał. Próba zbliżenia przerywana jest serią zaleceń, jak dobrze przeczyścić wspomnianą studnię. Z pozoru może to być próba odsunięcia uwagi od clou spotkania rodziciela i dziecka. Sceny wizyjne mają duży ładunek symboliczny. Sięganie ku głębi, czyszczenie stają się tu jednoznaczne z wiwisekcją wzajemnych relacji, ożywianiem uśpionych pokładów pamięci, odkażaniem dawnych niesnasek. Zarysowuje się tu linia tematyczna spektaklu - zawiłości pamięci i głębokie niezrozumienie.

Owo niezrozumienie objawia się na paru płaszczyznach. Jedną z nich jest niejasność relacji między ojcem i synem, lecz równie ważny jest dystans dzielący Saszkę i starsze rodzeństwo. Siostry wykpiwają jego protest przeciwko sprzedaży mieszkania rodziców. Przy tym nie traktują go po partnersku. Nie dość na tym, że miano "Saszka" samo w sobie jest zdrobnieniem - rodzeństwo nazywa go jeszcze "czulej" - Sasik. Dorosły mężczyzna został zasklepiony w figurze wiecznego dziecka, którego decyzje postrzegane są wyłącznie jako dziecięce fanaberie. Nie bez kozery siostry powtarzają: "jak byłeś Sasikiem, tak zostaniesz Sasikiem". Droga naprzód zostaje zamknięta. Saszce pozostaje tylko ucieczka w przeszłość. Wydaje mi się, że Borys Szyc, choć czasami sprawia wrażenie, jakby nie do końca miał pomysł na swojego bohatera, celnie uchwycił te momenty rozedrgania i naiwność.

Samo rodzeństwo występuje raczej jako bohater zbiorowy, choć każdy nosi rys indywidualizmu. Zina (Monika Pikuła) jest krewką alkoholiczką, Natasza (Kinga Tabor) obnosi się ze swoim rzekomym wielkomiejskim sznytem. Jedynie Ania (Monika Kwiatkowska) jest w stanie porozumieć się z bratem. Ów "bohater zbiorowy" jest głośny, racje każdej ze stron rozmywają się w gwarze, przy rozlewanej na cmentarzu wódce

(czyli: upadek zasad i brak perspektyw? Rosyjska "czernucha" musi być!). Początkowo chciałoby się przyznać rację zbuntowanemu Saszce, lecz czy jego opór wobec sprzedaży rodzinnej posiadłości nie jest wyłącznie wyrazem czczego, naiwnego idealizmu?

Koniec przynosi kolejną scenę wizyjną, tym razem lustrzaną do poprzednich. Teraz to ojciec usiłuje nawiązać kontakt z synem. Z jego ust padają znane już słowa. Powraca motyw studni i pytanie o synowską miłość. W pewnym momencie w medium wciela się sam Saszka, Albert staje się w tym momencie jakimś fantazmatem o niejasnym statusie ontologicznym. Najważniejszy jest jednak fakt, że po śmierci możliwe jest pełne zjednoczenie, bez wymogu obecności pośredników. Sasik ginie, co obwieszczają zaniepokojone siostry. Jego śmierć potwierdza rozmowa z rodzicielem. Absolutne porozumienie między żywymi jest niemożliwe. Niepodawane w wątpliwość "kocham" pada dopiero w zaświatach.

Spektaklowi Wojciecha Urbańskiego właściwie niewiele można zarzucić. Brak rażących uchybień nie czyni jednak z tej realizacji obowiązkowej pozycji repertuarowej. Problem nie tkwi w tym, że "Saszka" jest nużący, choć momentami tempo jest opieszałe (w końcu podtytuł głosi: "Sen w II aktach", a sny rządzą się swoistą fizyką). Najzwyczajniej - przedstawienie jest przeciętne. Odnoszę wrażenie, że wybrano popłynięcie na fali i wyślizgane chwyty zamiast zanurzenia w topieli. Szczególnie kuleje plan realistyczny; nie wybrzmiewa w pełni opozycyjność racji w konflikcie rodzinnym. A przecież to, co przynależy "materii snu", stanowi głębinę. Powierzchnią jest życie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji