Artykuły

List otwarty

Do pani Romany Koniecznej, recenzentki spektaklu "Iwona, księżniczka Burgunda" ("Trybuna Odrzańska" nr 28) wystawionego przez Teatr im. J. Kochanowskiego w Opolu.

SZANOWNA PANI!

Zdziwi się pani zapew­ne, że głos w sprawie Pani recenzji z "Iwony" zabierają ludzie bezpośrednio z teatrem związani. Naszym bowiem obowiązkiem jest wystawienie sztuki teatralnej, zaś dobrym prawem Pani - publiczna tej sztuki ocena; my proponujemy - Pani wyraża swój sąd o tej propozycji. Jeśli jednak mimo wszystko zdecydowaliśmy się na napisanie te­go listu, oznacza to, że przekroczone zostały - w na­szym mniemaniu - pewne obowiązujące normy wza­jemne "gry sił".

Otóż sądzimy, i publicz­nie chcemy ten sąd wyra­zić, że opisując spektakl "Iwony" popełniła Pani, zapewne bez złej woli, kilka istotnych - naszym zdaniem - nieścisłości lub omyłek interpretacyjnych i informacyjnych. Wypacza­ją one w sposób dość istotny zarówno idee samego autora, jak i sens inscenizacji Jerzego Golińskiego.

Pisze Pani, że "Gombro­wicz jest i chyba długo jeszcze pozostanie pisarzem elitarnym, znanym szer­szym kręgom czytelników bardziej z nazwiska niż z lektury jego dzieł, notabene - trudno dostępnych nawet w dużych bibliotekach. Na­leży zatem przyjąć, że ma­ło kto z widzów ogląda opolski spektakl "Iwony, księżniczki Burgunda" przez pryzmat utworów Gombrowicza, w których wyłożył on tezy, będące podstawą stworzonej przez niego kon­strukcji filozoficznej".

Pomijamy kwestię dlaczego Gombrowicz jest pisarzem "elitarnym", "trudno dostępnym nawet w dużych bibliotekach" (choć bez przesady, w du­żych bibliotekach są wszystkie utwory tego pisarza dostępne w Polsce). Ważniej­sza i bardziej dyskusyjna wydaje się teza Pani, że fakt nieznajomości innych utworów Gombrowicza wpływa w jakiś sposób na odbiór "Iwony". Zdaje się Pani bowiem sugerować, że Gombrowicz pisał utwory, w których wykładał tezy "będące podstawą stworzonej przez niego konstruk­cji filozoficznej" - oraz inne (w tym "Iwonę"), gdzie tezy owe nie zostawały wyrażone. Nieznajomość zatem tych innych dzieł utrudniałaby w jakiś spo­sób zrozumienie intencji czy ideologii "Iwony" oraz "dotarcie do głębszych warstw znaczeniowych tej sztuki". Otóż u Gombrowicza w każdym dziele znajduje się mniej więcej ta sama porcja informacji - odpowiednio przetworzona artystycznie - o jego systemie filozoficznym, stosunku do życia, do ludzi, do kultury. Każdy z utworów - czy będzie to po­wieść, dramat bądź dzien­nik - może doskonale "za­stępować", czy raczej - "reprezentować" - ca­łość tego systemu. Dlate­go też bez obawy o nie­doinformowanie czy utrud­nienie widzowi pełnego odbioru wszystkich seansów "Iwony" - zdecydowaliś­my się na wystawienie tej sztuki w opolskim teatrze.

Sporo miejsca zajmuje w Pani recenzji analiza postaci Iwony, głównej bohaterki dramatu. Powołuje się Pani na polską tradycję tej roli - tradycję ściśle aktorską, bo bę­dącą udziałem wybitnej aktorki Barbary Krafftówny, która stworzyła w prapremierowym spektaklu warszawskim "po­pisową kreację". Pomysł Je­rzego Golińskiego, polegający na obsadzeniu w tej roli "ja­kiejś dziewczyny" (nazywa ją Pani - zgodnie z potocznym rozumieniem - statystką) wydał się Pani "dużym nieporo­zumieniem". Zamiast bowiem "dużej roli" do zagrania przez jakąś wybitną artystką, uj­rzeliśmy jako Iwoną, całkiem nie znaną, młodziutką dziewczynę, która w dodatku wcale nie "gra", tylko tak jakoś nieru­chawo (Pani powiedziałaby - nieudolnie) wykonuje pewne polecenia reżysera.

Uznała Pani ten zabieg za swego rodzaju zlekce­ważenie tej roli przez reżysera, skoro i tak Iwona w gruncie rzeczy niewiele ma na scenie do roboty (wszak to rola prawie niema).

A czy nie wzięłaby Pa­ni pod uwagę własnych swych słów, wypowiedzia­nych wcześniej na temat Iwony: - że jest to jedy­na "autentyczna" postać z całej sztuki, że ona jedna broni się przed "upupieniem", "przyprawieniem gęby"?

W "Iwonie" wszyscy są aktorami dosłownie i przenośnie jakiejś gi­gantycznej farsy, operetki ludzkiej. Wszyscy - właś­nie z wyjątkiem Iwony! - noszą na twarzach teatralne maski udawaczy, błaz­nów. Czy zatem aktorka, grająca rolę Iwony, nie byłaby tylko zafałszo­waną - bo inną - ale nadal maską? Aktorką udającą nie-aktorkę, aktor­ką świadomie "złą" - ale nadal aktorką, znaną z afiszów, z recenzji, może z telewizji, z radia? Tak, to prawda, teatr to jest wiel­kie udawanie, udaje się nawet "autentyczność'', "nie-aktorskość". Ale teatr (a zwłaszcza teatr Gombro­wicza), który ma swoje prawa, może te prawa prze­kraczać: w imię poszerze­nia własnych granic, od­krycia przed sobą i widzami innych, nieprzewidywalnych perspektyw. Czy w wielkim teatrze życia nie może się nagle pojawić "prawdziwa" Iwona, prawdziwy człowiek, niczego nie udający, przed nikim nie "grający"? Przeciwnie, po­wołany do tego, żeby ośmieszać grę, udawanie, nieautentyczność? Czy w ta­kim ujęciu pomysł Jerzego Golińskiego wydaje się Pani nadal "dużym nieporo­zumieniem"? Czy nie przywiązała się Pani za bardzo do starych, sprawdzonych konwencji teatralnych?

Czy chodzi Pani do teatru po to, żeby zobaczyć, jak jedni przed drugimi coś w kółko, "tak w kółko każ­dy zawsze, wszystko zaw­sze... To tak zawsze" - udają? Czy nie kusiło Pani ujrzenie czasem w tym ko­łowrocie masek - prawdziwej twarzy zwykłego czło­wieka, który nie miałby przed Panią niczego do u-krycia? A przecież o tym właśnie jest sztuka Gom­browicza, którą pokazaliś­my opolskiej publiczności; właśnie o autentycznej prawdzie i teatrze masek.

Trudno nam się wypowia­dać o innych elementach Pa­ni tekstu. Na przykład o ana­lizach ról aktorskich. Bo nie bardzo rozumiemy (koledzy aktorzy także, a zrozumienie zapewne bardzo by im pomogło w doskonalszym ustawieniu postaci scenicznych) - co to znaczy, że "braki warsztatowe rekompensuje świeżość środ­ków", ze "żywiołowy tempe­rament aktorski" rozsadza "chwilami szczupłe, acz niewi­doczne ramy Małej Sceny", że inny aktor "zbyt rozrzutnie szafuje swoimi, mocno charakterystycznymi, środkami ak­torstwa komediowego", a da­my dworu nie "powinny wy­glądać i zachwycać się, jak damy z półświatka".

Są to uwagi zapewne do­głębnie przez Panią prze­myślane, ale ich meritum zdaje się być niezbyt pre­cyzyjnie wyartykułowane.

Ogólnie wdzięczni jesteś­my za Pani recenzję, tak łagodnie przychylną, aczkolwiek w sumie sprzeczną z intencją teatru i Gombro­wicza. Mamy zarazem na­dzieję, że te drobne uwagi potraktuje Pani z właści­wą sobie wyrozumiałością i życzliwością.

Z poważaniem Kierownictwo Literackie Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu

MACIEJ SZYBIST, JAN GOCZOŁ, TADEUSZ NYCZEK

Panowie Autorzy "Listu otwartego"!

Za zdumieniem dowiaduję się od Was, że między teatrem a mną toczy się - jak między przeciwnikami - jakowaś "gra sił", której "obowiązują­ce normy" zostały "przekroczone" z mojej strony. Nie miałam dotąd pojęcia o taj "grze". Zawsze bowiem uważa­łam się za sojusznika teatru, czego wyra­zem moje liczne publikacje na łamach "TO", popularyzujące jego działalność. Je­śli odczucia teatru są inne - mogę nad tym tylko ubolewać.

Jak powiedział pewien mędrzec - nie sztuką popełnić błąd, ale sztuką jest przyznać się do niego. No, więc niech to będzie jak najszybciej poza mną. Wchodząc na chwilą w rolą oskarżonej, zeznaję, że w mojej recenzji z "Iwony" znalazło się o trzy zdania za dużo. Cytują je:

"W Opolu mamy "Iwoną" bez Iwony. Uznano bowiem widać, że w tej prawie niemej roli niewiele jest do grania i aktorkę z powodzeniem może zastąpić statystka. To duże nieporozumienie". Ten frag­ment recenzji istotnie dał Wam, Panowie Autorzy "Listu otwartego", podstawą do obwinienia mnie o niezrozumienia inten­cji reżysera i wypaczenie sensu insceniza­cji, choć w rzeczywistości - intencje po­jęłam, a wypaczać niczego nie miałam za­miaru.

Zarzucane mi przez Was grzechy wobec autora są - twierdzę to z całą stanow­czością - bezpodstawne. Posłużę się tylko jednym - a jest ich wiele - na to dowo­dem, którego Wy sami dostarczyliście mi w swoim liście, stwierdzając, że moje wła­sne uwagi na temat Iwony - jak widać trafne - przemawiają za zakwestionowa­ną przeze mnie koncepcją powierzenia ro­li tytułowej bohaterki nieprofesjonalistce.

Pozwolę sobie jednak zauważyć, że bro­niąc pomysłu reżysera, popełniacie zasadniczy błąd w argumentacji: usiłujecie mnie przekonać, że wprowadzona między zawo­dowych aktorów-udawaczy "naturszczyca" jest na scenie tą samą zwyczajną dziew­czyną jaką była, zanim stanęła na des­kach scenicznych. To przecież nieprawda, bo z chwilą otrzymania od reżysera wskazówek i poleceń - ta anonimowa "jakaś dziewczyna" także staje się aktorką, uda­jącą Iwonę, czyli kogoś, kim nie jest w rzeczywistości. Traci tym samym autentyzm. Jedyną rzeczą nie udawaną jest jej - kontrastująca ze swobodą scenicznego "bycia" pozostałych wykonawców nieporadność, skrępowanie. Czy to dość, by widzowie uwierzyli w autentyczność Iwo­ny, by zobaczyli "prawdziwą twarz zwy­kłego człowieka"? - Dla mnie mało. Uznając śmiałość i oryginalność pomysłu, na którym reżyser oparł inscenizację, jestem jednak za dobrym aktorskim wykona­niem ważnej i trudnej roli Iwony. Wolno mi przecież mieć własne zdanie na ten temat. Dla kogoś innego Iwona, jaką umy­ślił sobie teatr, może być rewelacją. Zgódźmy się więc, że sprawa jest dyskusyjna.

Nie będzie z mojej strony zgody na Wasze, nie poparte rzeczowymi argumentami, twierdzenie jakoby każdy z utworów Gombrowicza mógł "reprezentować" ca­łość jego systemu filozoficznego oraz ja­koby w każdym jego dziele znajdowała się mniej więcej ta sama porcja informacji o tym systemie.

Z tej Waszej oryginalnej i śmiałej te­zy wynikałoby, że ów system był w pełni ukształtowany i zamknięty już wtedy, gdy Gombrowicz pisał swoje pierwsze utwory sprzed 1939 r. A zatem jesteście, Panowie, zdania, iż Gombrowiczowska myśl nie roz­wijała się, obejmując coraz to nowe ob­szary - w miarę, jak pisarzowi przyby­wało doświadczeń życiowych - i że nie miały na nią wpływu wielkie wydarzenia historyczne, jakich był świadkiem. A prze­cież, dokonując już we wczesnych dzie­łach kilku "odkryć egzystencjalnych", autor "Ferdydurke" - jak słusznie zau­ważył w swoim omówieniu polskiej pra­premiery "Ślubu" w studenckim wykona­niu - Bogdan Wojdowski ("Dialog" nr 3, 1974) - nie utknął w doktrynie, był pisa­rzem antydoktrynerskim i otwartym aż do końca.

W powieści-traktacie "Ferdydurke" Gombrowicz wyłożył swoje tezy expressis verbis, w "Iwonie" zaś egzymplifikuje nie­które z nich. Dlatego spojrzenie na "Iwo­nę" poprzez "Ferdydurke", w moim prze­konaniu, ułatwia i wzbogaca odbiór tej sztuki, pomaga lepiej zrozumieć jej wielo­znaczny sens.

Nie sądzę, by wymagały dodatkowych wyjaśnień moje uwagi o grze aktorów w "Iwonie". Kto zechciał - zrozumiał, o co mi chodziło.

ROMANA KONIECZNA

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji