Artykuły

Bohater na zmianę poznaniaka

Córka znajomej lekarki jest "teatrolożką". Oświadczyła kiedyś, że wyjeżdża z Poznania, bo tu nikogo nie obchodzi teatr. Z pewnością przesadziła, jak to człowiek młody, ale istotnie można odnieść wrażenie, że u nas publiczność teatralną stanowią głównie poloniści, kulturoznawcy, osoby filozofujące i skomplikowane oraz pięknoduchy, których zawsze trochę się znajdzie. Tu aktorzy nie należą do osób specjalnie podziwianych ani popularnych - pisze Prof. Waldemar Łazuga, kierownik Zakładu Myśli i Kultury Politycznej Instytutu Historii UAM.

Nie tak łatwo znaleźć kogoś, kto potrafi wymienić kilka nazwisk ludzi teatru, kto czyta teatralne recenzje i zna repertuar. Poznań to nie Kraków lub Warszawa. Tu nie tyle chodzi się "na aktora" lub "na sztukę", ile "w miarę wolnego czasu", żeby się trochę "ukulturalnić". Od wielkiego dzwonu. Pytałem kilku zaprzyjaźnionych artystów, czy być aktorem w Poznaniu i Krakowie znaczy to samo. Odpowiadali zgodnie, że nie znaczy. W Krakowie aktor budzi zainteresowanie, a nawet podziw. W Poznaniu uchodzi za ryzykanta, właściwie lekkoducha (bo z czego taki żyje?). Nasze miasto prędzej już kojarzy się z operą, filharmonią, muzyką w ogóle, uniwersytetem im. Adama Mickiewicza, biznesem, Browarem, a także ewentualnie bankami i klubem piłkarskim. Z teatrem kojarzy się słabo. Tak jest i było - z wyjątkiem może epoki Cywińskiej - i nie robiłbym z tego tragedii. Wszystko jeszcze przed nami. Mamy inne zalety. Nie takie wolty świat oglądał.

Zagadką jest oczywiście co innego. Oto w niespecjalnie teatralnym i artystycznym mieście plebiscyt "Wyborczej" na najpopularniejszego człowieka minionego ćwierćwiecza wygrywa Krystyna Feldman [na zdjęciu], aktorka słynąca ze skromności i od lat nieżyjąca. Pokonuje ona polityków, biznesmenów, uczonych i księży - ludzi, którzy mają wielokrotnie od niej wyższą rozpoznawalność i od lat trzęsą naszym miastem. Niezbyt duże zainteresowanie plebiscytem niewątpliwie jej sprzyja, ale i tak jest się nad czym zastanawiać. Co to mianowicie znaczy? Co plebiscytowy elektorat miał na myśli?

Z Krystyną Feldman rozmawiałem kilka razy w życiu. Raz zjadłem z nią postny obiad. Widywałem ją w teatrze, na Kościuszki i w Collegium Historicum, gdzie od czasu do czasu zamienialiśmy parę zdawkowych zdań. Coś jednak tkwi w mojej głowie jak pinezka. Coś paskudnie uwiera. Uczestniczyłem przed laty w kapitule pewnej nagrody. Zgłaszano rozmaite propozycje. Pojawiła się kandydatura Krystyny Feldman. Znalazłem się w gronie tych, którzy ją poparli. Uzasadnialiśmy to tak, że poza istotnym dorobkiem teatralnym i filmowym aktorka dodaje koloru naszemu miastu i że w żadnym razie nie zapominajmy o swoich. Usłyszeliśmy, że nie ma to jak Gustaw Holoubek. Zarządzono tajne głosowanie. Kandydatura Krystyny Feldman przepadła. Jakiś czas potem odwiedziłem jedno z renomowanych liceów w naszym mieście. Padło nazwisko Krystyny Feldman. Wszyscy uczniowie wiedzieli, że gra rolę babci w "Kiepskich". Że mieszka w Poznaniu, nie wiedział nikt.

Przypomniałem sobie pewną scenę z Rynku w Krakowie. Przy stoliku obok piwo sączyli kibice jednej z lokalnych drużyn. Opowiadali sobie różne historie. Padło pięć nazwisk krakowskich aktorów. Boże wielki!

Mniej więcej pół roku po posiedzeniu wspomnianej kapituły wszedł na ekrany film "Nikifor" z Krystyną Feldman w roli głównej. Recenzje miał świetne. Cała Polska biła aktorce brawo. Film chwalono po obu stronach Atlantyku. Krystyna Feldman przeżywała chyba najlepsze dni w swojej karierze. W Poznaniu na wieść o jej sukcesach nastąpiła pełna mobilizacja. Ta sama kapituła nie miała teraz wątpliwości, że Krystyna Feldman na nagrodę oczywiście zasługuje. Na wysokości zadania stanęły też rozmaite ważne instytucje. Otworzono worek z nagrodami. Feldman biegała z jednej uroczystości na drugą. Wszystkim grzecznie dziękowała. Kłaniała się na prawo i lewo (jak, nie przymierzając, Szymborska). I wszędzie słyszała, jaką to wielką jest aktorką.

Starsi zwłaszcza poznaniacy dobrze znają ten scenariusz, bo powtarza się on przynajmniej od ćwierćwiecza. To nie Poznań odkrył Suchocką, Ziółkowską czy Łybacką, które w polityce zrobiły największe kariery. To nie Poznań postawił na kilku zdolnych dziennikarzy i muzyków odnoszących dziś sukcesy. Odkryli ich ci znad Wisły lub wylansowali się sami (często dając stąd drapaka). Nie doczekali się w swoim gnieździe ani wsparcia, ani uznania. Czekaliśmy (o ile czekaliśmy?), co o nich powiedzą inni. Jakbyśmy nie byli pewni ani siebie, ani swego. Jakby za Strzałkowem wcale nie zaczyna się Azja, lecz - przepraszam za to górnolotne wyrażenie - miara rzeczy.

Krystyna Feldman była utalentowaną aktorką i uroczym człowiekiem. Z nikim specjalnie nie konkurowała. O nic nie walczyła. Cieszyła się powszechną sympatią. Bez obrazy i urazy grywała drugoplanowe role. Była uosobieniem skromności. Kapitalnie zagrała Nikifora. Wygrała plebiscyt gazety prawdopodobnie dlatego, że: takich niezbyt ekspansywnych bohaterów chcemy; bohaterów o ostrzejszych rysach nie znosimy; nie chcieliśmy, żeby plebiscyt wygrał ktoś inny.

PS. Pani Krystyna powtarzała że: "prawdziwe życie jest w teatrze. Poza teatrem nie ma życia". Powtarza to wielu aktorów, ale jej naprawdę można było wierzyć.

*Prof. Waldemar Łazuga jest kierownikiem Zakładu Myśli i Kultury Politycznej Instytutu Historii UAM

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji