Artykuły

Bohaterowie z autorskich spektakli Janusza Wiśniewskiego odnaleźli się w "Ubu rex" Pendereckiego

"Ubu Rex" w reż. Janusza Wiśniewskiego w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.

Gdybym nie widział tej opery Krzysztofa Pendereckiego w inscenizacji Krzysztofa Nazara (Opera Krakowska 2003), pomyślałbym, że kompozytor napisał ją specjalnie z myślą o Januszu Wiśniewskim.

W Ubicy (Koralina Sikora) zobaczyłem Naszą Matkę z "Modlitwy chorego przed nocą", a w Królu Ubu (Jacek Laszczkowski) - trudno w to uwierzyć - Mefistofelesa z "Fausta" w wersji nieco zwulgaryzowanej oczywiście. Poza tym są żołnierze, kelnerzy, Śmierć Zielona, Żółta (w Poznaniu była Czarna), karły Wreszcie miejsce akcji: "W Polsce, czyli nigdzie" - to chciałoby się powiedzieć typowy pokoik Wiśniewskiego ze stołem, dwoma szafami i ramą z kolorowych żarówek, która okala okno sceniczne.

W tym pokoiku mieści się świat cały: może się rozegrać scena przypominająca szekspirowskiego "Makbeta", kiedy to Ubica niczym Lady Makbet zachęca prostaka Ubu do zabicia prawowitego władcę Króla Wacława (Daniel Borowski) czy wielki teatr wojny wyjęty jakby żywcem z "Borysa Godunowa" Musorgskiego.

Alfred Jarry zakpił z tradycji i konwencji literackich oraz teatralnych. Wykpił wszystko co poważne, zadrwił z wszystkich. Krzysztof Penderecki poszedł tym samym tropem: bawi się muzycznymi konwencjami (wspomnianą już operą rosyjską), Królowa Rozamunda (Anna Mikołajczyk) w scenie zamachu na Króla przypomina Donnę Annę z "Don Giovanniego" Mozarta, tytułowy Ubu nieodparcie kojarzy się z postacią Rigoletta z opery Verdiego. Ariom blisko do songów Kurta Weila, zwłaszcza że czasami reżyser stosuje efekt obcości.

Wiśniewski świetnie odczytuje z jednej strony libretto, z drugiej muzykę. Nie interesuje go odnajdywanie rymów z współczesną polską, zwłaszcza z polityką. Podobnie jak autor, jak kompozytor, żongluje konwencjami, wszak "Ubu rex" to opera buffa. I publiczność łapie ten ton inscenizacyjny, śmieje się, bo widzi, że zmieniają się kostiumy, zmienia się kontekst, ale mechanizmy władzy zostają te same, a uczestnicy tej gry są jak marionetki (tu ukłon w stronę Emila Wesołowskiego, choreografa, który na stałe współpracuje z reżyserem).

Reżyserzy operowi ciągle narzekają na śpiewaków, że są sztywni, że zwracają uwagę na śpiew na nie wyraz sceniczny. Nie wiem, co zrobił Wiśniewski, ale cały zespół Opery Bałtyckiej gra jak aktorzy Teatru Nowego w Poznaniu: wykonują najbardziej skomplikowane zadania aktorskie i co najważniejsze - znakomicie śpiewają. Na największe uznanie zasługują Karolina Sikora i Jacek Laszczkowski. W tym przypadku zjawiskowe śpiewanie idzie w parze z genialnym aktorstwem. Każdy śpiewak został idealnie wpisany w ten operowy patchwork. Miło było posłuchać jak w drobnej rólce śpiewa poznański kontratenor Tomasz Raczkiewicz, a w większej - Cara - Marek Kępczyński. Wielkie brawa należą się Piotrowi Nowackiemu (Bardior), którego reżyser ucharakteryzował na Murzyna. Wiśniewski poszedł również z duchem gender i Żyron (Ryszard Morka) został zamieniony na Madame Żyron.

I jeszcze o Wojciechu Michniewskim, który jest mistrzem interpretacji oper współczesnych. Dzięki niemu opera współczesna nie straszy. Słychać, że dyrygent ma poczucie humoru, że wszedł głęboko w dzieło Pendereckiego i wydobył z niego komizm, a nie rechot. Szlachetny ton orkiestry słychać od pierwszego do ostatniego akordu.

Po obejrzeniu "Ubu rex" zastanawiam się, dlaczego Janusz Wiśniewski tak rzadko pracuje w operze. Nie widziałem jego inscenizacji "Aptekarza" Josepha Haydna w Słupsku (1979). Legendarną realizację "Manekinów" Zbigniewa Rudzińskiego (1982) - wspólne dzieło z Markiem Grzesińskim - znam z nagrania. Nie widziałem również "Siedmiu grzechów głównych" Kurta Weila (2001). Widziałem natomiast "Czarodziejski flet" Mozarta (1995) w Operze Wrocławskiej, który szybko zszedł z afisza. Budynek opery był w remoncie i Janusz Wiśniewski zrealizował "Czarodziejski flet" umieszczając akcję na scenie a publiczność sadzając w kulisach. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że postacie z "Czarodziejskiego fletu" okazały się bohaterami, których znałem bardzo dobrze z przedstawień granych w Teatrze Nowym w Poznaniu. I niemal po 20 latach odnaleźli się w operze Pendereckiego. Ubica z jednej strony przypomina Nasza Matkę z "Modlitwy chorego przed nocą", z drugiej - Królową Nocy z "Czarodziejskiego fletu". I nie są to tylko skojarzenia wyrazowe czy muzyczne. Czekam na kolejna operę, w której Janusz Wiśniewski odnajdzie "swoich" bohaterów i zaprosi nas widzów - "swojego" pokoiku z szafami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji