Artykuły

Wydarzenie na miarę Teatru Wielkiego

Akceptacja narastała powoli. Na sobotniej premierze kolejne obrazy przyjmowano z umiarko­wanym entuzjazmem. Dopiero końcowa owacja, także stojąca, trwała długo. "Borys Godunow" Marka Weissa-Grzesińskiego, inscenizatora, reżysera i scenografa, od­zwierciedla jego osobistą, wielo­warstwową wizję Rosji z przeło­mu XVI i XVII stulecia, także z polskim w niej wątkiem. Jest to, oparta na faktach, opowieść o żądzy władzy, mechanizmach tyranii i przemocy. O losie ich ofiar. Konflikcie prawosławia i katolicyzmu. Ale i o człowieku - jego ambicjach i słabościach, mi­łości i strachu, życiu i śmierci. Z zaskakującym i wieloznacznym finałem. Nade wszystko jednak jest to niezwykłe, muzyczne dzieło Modesta Musorgskiego.

Autor przybliżenia go dzisiej­szym widzom i słuchaczom, zna­lazł dla swych pomysłów świet­nych partnerów. Jose Marie Florencio Juniora - od rzeczy naj­ważniejszej, czyli muzyki; to, co dzieje się na scenie, na szczęście jest muzyce podporządkowane i z niej wynika. Kolekcję przewspaniałych, blisko 4 setek kos­tiumów, zaprojektował Ryszard Kaja. Jolanta Dota-Komorowska i Maciej Wieloch (także współpracownik kier. muzycz­nego), przygotowali chór, dopeł­niony dziećmi z zespołu "Akord" H. Górskiego. Zrobili to, jak za­wsze, nadzwyczajnie. Henryk Konwiński dodatkowo "utane­cznił" chórzystów i tylko w swej choreografii przeplatał autenty­cznymi tancerzami. Jerzy Bojar przemyślnie zaprogramował światła.

W tak ogromnym spektaklu, z najwyższym podziwem można było delektować się kunsztem wokalnym i aktorskim Romual­da Tesarowicza w partii tytuło­wej. To kreacja, podobnie jak w "Nabucco", wyróżniająca się na tle pozostałych wykonawców, wśród których jednak znajdzie­my wielu bardzo dobrych odtwó­rców. Mam na myśli Jerzego Ostapiuka, Michała Marca (szcze­gólnie jako Grigorija), Bogdana Kurowskiego, Andrzeja Ogórkiewicza, Igora Strunina, Mar­ka Szymańskiego, Piotra Liszkowskiego, Krzysztofa Szanieckiego...

Otrzymaliśmy przedstawie­nie o wyważonych proporcjach muzycznych i teatralnych, ro­biące wrażenie całością, lecz i dziesiątkami wysmakowanych detali, aktorskich i scenograficz­nych. Z dwoma żywymi końmi - a jakże! Widowisko pobudzające do rozmów, może i sprzeczek. Jak sam przyznaje M. Grzesiński - dzieło zespołu z wszystkich pięter gmachu pod Pegazem i jego zaplecza na dalekim przed­mieściu. Godne tego teatru. We właściwy sposób, wraz z kapital­ną wystawą, przypominające niezwykłą postać Waleriana Bierdiajewa. Ale trzeba dodać - nawiązujące zarazem do najlep­szych tradycji teatru muzycznego, którą po Bierdiajewie kontynuowali w Poznaniu jego następcy, przede wszystkim R. Satanowski i M. Dondajewski, a którą zapocząt­kowali P. Stermicz-Valcrociata i Z. Latoszewski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji