Borys Godunow pod Pegazem i... na krańcach miasta
Od tygodni z sal prób gmachu pod Pegazem - solistów, chóru, baletu i orkiestry, słychać głównie muzykę Musorgskiego. Na 30 listopada szykuje się premiera "Borysa Godunowa".
To już trzecia w historii Teatru Wielkiego (pierwsza w 1927 r.), przywodząca na pamięć słynne wydarzenie z maja 1950 r., kiedy to pod batutą Waleriana Bierdiajewa, Poznań skupił na sobie uwagę całej muzycznej Polski. Dyr. Pietras i obecni realizatorzy. Jose Maria Florencio Junior, Marek Weiss-Grzesiński, Ryszard Kaja, Henryk Knowiński, Jerzy Bojar, Jolanta Dota-Komorowska i Maciej Wieloch, pragną tą premierą upamiętnić 40 rocznicę śmierci wielkiego dyrygenta i dyrektora poznańskiej sceny operowej.
Na razie jednak plus przygotowań do tego wieczoru, najbardziej wyczuwa się w obiektach zaplecza technicznego Teatru przy ul. Polskiej; na zachodnim krańcu miasta, wiele kilometrów od sceny, na której rozegra się dramat "Borysa Godunowa". Tutaj, blisko 60 mistrzów wszystkich teatralnych rzemiosł, owe damskie i męskie "złote rączki", żyją wyłącznie gigantycznym widowiskiem, jednym z największych w historii naszej Opery. W głównej roli, widoczne są już gotowe elementy dekoracji, oddzielnych dla każdej z ośmiu scen. W kącie stoi okazały tron cara. Obok - dzwony, które jakby na chwilę miały zabrzmieć swą potęgą. Duże wrażenie robią makiety koni, gotowych do skoku; żywy będzie podobno tylko jeden. Szef ślusarni Roman Derucki, zaliczany do najstarszych stażem fachowców, osobiście montuje na aluminiowym szkielecie, ogromną łódź(?) z drewnianych listewek. Gryzący zapach farb miesza się z miłym zapachem drewna...
Szefowa produkcji Wanda Zielińska twierdzi, że chociaż - jak zawsze w teatrze - powstają opóźnienia, to jednak wszystko na czas stąd odjedzie na Fredry. "Zapewniam pana - mówi dyr. Bojar, że nie ma chyba wiele teatrów na świecie, w których w tak krótkim terminie zdołano by przygotować tak wielkie przedstawienie".
Tymczasem idziemy na piętro, gdzie w dwóch pracowniach krawieckich (damskiej i męskiej), wykańcza się... 357 kostiumów, w większości niebywale ozdobnych. Mistrz Jan Furszpaniak (38 lat w zawodzie!) z dumą pokazuje wieloelementowy strój Borysa; to prawdziwe dzieło sztuki waży ze 20 kg. Nie mniej dumna z efektu swej kilkudniowej pracy: wspaniałego nakrycia głowy, wysadzanego... perłami, które założy Ksenia, córka cara, jest modystka Eugenia Jędraszczyk.
12 m sześć, tarcicy, 300 arkuszy sklejki, kilkaset metrów tkanin (w połowie odzyskanych ze starych kostiumów), 3 tys. guzików, 2 tys. m taśm ozdobnych, to tylko niektóre liczby, obrazujące ilość materiałów, zużytych w tak wielkim przedsięwzięciu. "Cztery duże ciężarówki będziemy musieli wynająć - mówi kier. techniczny inż. Wenzel, jeśli przyjdzie nam wywieźć ten spektakl poza Poznań".
Transport i jego koszty, to jeden z największych problemów Teatru Wielkiego, związanych z oddalonym od głównej siedziby zapleczem. Jak wiemy, gmach przy Fredry nie ma w ogóle pomieszczeń na pracownie. Przez lata gnieździły się one w warunkach, urągających higienie pracy ludzi i bezpieczeństwu całego teatru. Jeszcze poprzednia dyrekcja znalazła wreszcie stosowny obiekt. Obszerny, jasny, ciepły. Tyle, że daleko, z utrudnionym dojazdem.
Przy okazji takich produkcji, jak "Borys", kłopoty się mnożą. Przeszło 100 osób, artystów i statystów, musi tam przed premierą 2-3 razy zjawić się - do miar i przymiarek. Zsynchronizowanie tych wizyt, to już sztuka sama w sobie.
Nowa dyrekcja zatem nie ustaje w zabiegach o teren po spalonej "Olimpii" przy ul. Poznańskiej. Wybudowanie tam na początek właśnie pracowni krawieckich, skróciło by czas przygotowania premier i zmniejszyło ich koszty, a artystom zaoszczędziło wątpliwych przyjemności wędrówek za opłotki miasta.