Artykuły

Wiosenne podmuchy

Dobrze się stało, że Mieczysław Dondajewski całym życiem związany z Poznaniem finałem swej kariery postanowił służyć najmłodszemu polskiemu zespołowi operowemu [w Białymstoku]. To lepiej niżby w swym rodzinnym mieście miał patrzeć na to, co pozostało z macierzystego teatru, który tyle lat i z takim trudem budował - pisze Sławomir Pietras w tygodniku Angora.

W połowie marca przedwiosenne podmuchy wypędziły mnie z bezwietrznego Poznania. Pojechałem więc do Warszawy, aby w Teatrze Polonia zobaczyć poruszający spektakl "Zmierzch długiego dnia" o O'Neila z Machalicą, Jandą, Szczepanowską, Fudalejem i Żurawskim. Przestrzegam, aby pani prezes Krystyna Janda - również reżyser tego spektaklu - zaniechała zdjęcia tego tytułu z afisza tylko dlatego, że na widowni nie zawsze jest tak pełno jak na innych obleganych spektaklach repertuaru Polonii.

Podczas przerwy spotkałem śpiewaka, do którego poglądów mam zaufanie, bo łączy nas blisko 30-letnia współpraca. - Pan jeszcze nie był w Operze w Białymstoku? - zagadnął. - A szkoda! Wracam stamtąd po koncercie z cyklu Opera viva. Dyrygował wspaniale Mieczysław Dondajewski. W tym zespole panuje przyjemna, rodzinna atmosfera. Ich pierwsze cztery premiery to sukces artystyczny i frekwencyjny.

Przebiorę się za melomana i pojadę - pomyślałem. Szybko obliczyłem, że mija właśnie 50 lat, od kiedy obserwuję działalność Mieczysława Dondajewskiego. Kiedyś pisałem entuzjastyczne recenzje z jego pierwszych premier. Potem w atmosferze konkurencji przeżywałem jego długą poznańską kadencję dyrektorską, w tym samym czasie kierując teatrami operowymi Łodzi, Wrocławia i Warszawy. Gdy rozpocząłem moje równie długie poznańskie operowe lata, natychmiast poprosiłem Dondajewskiego o współpracę, realizując fundamentalną zasadę, że teatr rozwija się prawidłowo wtedy, gdy działają w nim trzy generacje artystów: młodzież, średnie pokolenie (które należy intensywnie eksploatować) i nestorów (dla powagi, przykładu i doświadczenia).

Dobrze się stało, że Mieczysław Dondajewski całym życiem związany z Poznaniem finałem swej kariery postanowił służyć najmłodszemu polskiemu zespołowi operowemu. To lepiej niżby w swym rodzinnym mieście miał patrzeć na to, co pozostało z macierzystego teatru, który tyle lat i z takim trudem budował.

Marcowe wiatry na chwilę zawiały mnie również na północ. Tam - w mieście o znacznym dorobku artystycznym - od wielu lat prezydentem jest niegdysiejszy student z 6-osobowego pokoju w akademiku na Winogradach, w którym przemieszkaliśmy wspólnie przez 4 lata poznańskich studiów prawniczych. Chciałem go uściskać, obdarować i złożyć najlepsze życzenia. Czym prędzej wróciłem, przegnany na cztery wiatry atmosferą dętej imprezy, jaką mój były koleś urządził z okazji okrągłej rocznicy swego istnienia. Jej przebieg byłby świetnym tematem felietonowym, ale w poczuciu resztek przyzwoitości z niego zrezygnuję. Powiem tylko, że rozochocony Jubilat, ujrzawszy mnie w tłumie gości, wykrzyknął: Co robisz?! Stoję i myślę - odpowiedziałem. Z wyższością prezydenta nad sługą operowym i felietonistą odparł: "Myślenie nigdy nie było Twoją najsilniejszą stroną". Nawet gdyby miał rację (w co moi wrogowie nie wątpią!), to ruszył rozumem, jak martwa krowa ogonem. Ale nawet jeśli był to tylko żart, mógł powiedzieć mi to na ucho, a nie wrzeszczeć przy wszystkich, między suto zastawionymi stołami, toastami i częścią artystyczną z kankanem włącznie.

Tego samego wieczoru w Bytomiu żegnał się po 50 latach służby Tadeusz Kijonka, kierownik literacki tamtejszej Opery, powszechnie uważany za wybitną postać kultury Górnego Śląska. Zamiast zmagać się z afrontami na północy, powinienem ściskać jego dłoń w gronie ludzi przyjaznych, ceniących jego twórczość poetycką, działalność publiczną, stworzenie miesięcznika kulturalnego "Śląsk", wreszcie oprawę literacką dorobku Opery Śląskiej, utrwalanie jej tradycji i pamięci o wybitnych artystach.

Ostatnim podmuchem dzisiejszego felietonu będzie sprostowanie. Przed tygodniem wspominałem dyrektora europejskich teatrów operowych Gerarda Mortiera, pisząc między innymi o jego "eksperymentalnych ciągotach" (!). Komputerowe urządzenie poprawiające tekst, czyjaś nieuwaga już po korekcie, czy może podmuch złośliwości przedmiotów martwych zmienił i zniekształcił to słowo, nadając wyrażonej myśli sens, jaki nigdy nie powstałby w mojej głowie.

Jeśli ktoś, zauważywszy to, poczuł się dotknięty - serdecznie przepraszam!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji