Artykuły

Teatr polityczny

Czy warszawskie przedstawienie "Namiestnika" Rolfa Hochhutha jest teatrem politycznym? Pytanie jest ważne i ma bynajmniej nie retoryczny charakter. Chcielibyśmy bowiem wiedzieć, co Dejmek zyskał wprowadzając na scenę Teatru Narodowego głośną, ale przecież mierną literacko i teatralnie sztukę dramatopisarza niemieckiego. Bo zapłacił za tę premierę wysoką cenę. Trudno sądzić, aby nie zdawał sobie od początku sprawy z tego, że Hochhuth rangą artystyczną dorównuje co najwyżej Remarque'owi. Walczył jednak uparcie o tę pozycję i - trzeba przyznać - zachował się do końca lojalnie. Przyjął tę literaturę z pełnym dobrodziejstwem inwentarza, z jej ubogą filozofijką odkupienia indywidualnego grzechów wojennych Watykanu, z jej płaską dosłownością, reportażową powierzchownością i tendencyjną jednostronnością, dającą się usprawiedliwić jedynie pasją autora, który chce być raczej prokuratorem niż beznamiętnym animatorem dramatu dwóch racji moralnych i politycznych. Dejmek nie udawał, że pokazuje wielką literaturę, ani nie próbował podnosić rangi tego dramatu przy pomocy zabiegów inscenizacyjnych, co zrobić potrafiłby łatwością: umie teatralizować morficzny tekst dramatyczny jak niewielu reżyserów w Polsce, w okresie łódzkim dał tego wiele dowodów. W przedstawieniu sztuki Hochhutha poprzestał na ascetycznym scenicznie teatrze literackim, skromna, surowa scenografia Łucji Kossakowskiej: podest z surowych desek otoczony z trzech stron gładkimi ścianami o fakturze spajanych arkuszy ocynkowanej blachy, na tym tle kilka zmieniających się w kolejnych scenach mebli, zawieszony nad sceną żyrandol. Żadnej muzyki: dialog sceniczny przerywają ledwie dwukrotnie dźwięki zza sceny - pieśń hitlerowska w scenie berlińskiej i dzwony watykańskie w scenie rzymskiej. Zrezygnował z efektów świetlnych, z odwoływania się do techniki teatralnej, do cytatów pozaliterackich. To prawda, że wyświetlał na początku odsłon daty i nazwy miejsc akcji, ale i z tego mógłby bez żalu zrezygnować.

Jak widać, cenę zapłacił wysoką. Ogołocił teatr. Zrobił to jednak świadomie. Za tę cenę chciał pokazać teatr polityczny, w którym ważna będzie nie wartość literacka, i nie kształt sceniczny, ale problem. "Namiestnik" Hochhutha był najgłośniejszym dramatem ostatnich lat. Na Zachodzie stał się skandalem politycznym. Podjął temat w równym stopniu drastyczny co przemilczany: biernej postawy Piusa XII wobec zbrodni hitlerowskich, ściślej - wobec eksterminacji Żydów.

Prapremiera "Namiestnika" odbyła się w połowie lutego 1963 r. w zachodnioberlińskiej "Freie Volksbűhne", w reżyserii zmarłego niecały miesiąc temu Erwina Piscatora. Hochhuth stał się w przeciągu kilku dni bohaterem namiętnej dyskusji. Rzadko się zdarza, by przedstawienie teatralne wzbudziło taki niepokój, by sztuka dramatyczna poruszyła tak głęboko opinię publiczną, zmusiła zarówno obrońców jak przeciwników Hochhutha do sięgnięcia po najcięższe argumenty. Autor wsadził przysłowiowy kij w mrowisko. Ukazały się - i ukazują do dziś - odezwy, publikacje źródłowe, zbiory dokumentów, rozprawy naukowe. Okarżenie wytoczone przez Hochhutha zostało potwierdzone: Pius XII istotnie milczał w czasie wojny. Nikt oczywiście nie miał złudzeń, by mogło się stać inaczej: milczenie papieża było faktem powszechnie znanym. Hochhuth jako pierwszy powiedział to głośno, gniewnym tonem. Nie tylko powiedział, że Pius XII milczał, także spróbował wyjaśnić, dlaczego milczał. Potępienie Hitlera oznaczałoby wprowadzenie Stalina do Europy. Pius XII uznał się obrońcę Europy przed bolszewizmem. Pacelli nie chciał także tracić wiernych Kościołowi katolików niemieckich, którzy opowiedzieli się przecież za Hitlerem. Na temat tego "dlaczego?" spory toczą się do dzisiaj. Znamy ich przebieg z prasy, nie ma potrzeby cytowania tych opinii. Zresztą, nie jest to ważne. Ważny jest punkt wyjścia - obojętne: oczywisty czy dyskusyjny - jaki przyjął Hochhuth. Bestialstwa hitleryzmu, masowe morderstwa, zagłada narodu żydowskiego - i milczący papież, którego przeraziła wizja bolszewickiej Europy. Znalazł temat dla wielkiego dramatu. Dramatu moralnego, który jest jednocześnie dramatem politycznym.

Ale dramatu takiego nie napisał: To, co jest ważne w "Namiestniku", zostało bowiem wyżej streszczone. Punkt wyjścia jest jednocześnie wnioskiem końcowym. Owszem, w środku jest dramat. Nie jest to jednak ów wielki dramat polityczny, do którego Hochhuth miał prawo i który mógł napisać. Zamiast tego otrzymaliśmy dramat młodego jezuity, ojca Riccardo Fontana, który ujrzawszy na własne oczy zbrodnie hitleryzmu próbuje wszelkimi możliwymi sposobami skłonić kurię rzymską i papieża do potępienia Hitlera.

Hochhuth mógł napisać publicystyczny reportaż sceniczny, coś w rodzaju modnych w dwudziestoleciu faktomontaży uprawianych przez takich inscenizatorów jak Piscator i Schiller. Pełny tekst "Namiestnika" jest w jakimś sensie takim reportażem, reportażem opartym na faktach, zrekonstruowanym na podstawie dokumentów, rozmów, badań szczegółowych. Reportaż ten oskarża hitleryzm, stawia pytanie, dlaczego papież milczał - i próbuje na to pytanie odpowiedzieć. Reportaż taki musiał być napisany, skoro historia na ten temat milczała, albo przynajmniej na tak drastycznie postawione pytanie nie próbowała odpowiedzieć. O tym, jak bardzo reportaż taki był potrzebny, świadczy przecież lawina sporów i dyskusji, jakie wywołał.

Ale Hochhuth poza wielkim tematem miał jeszcze także ambicje: chciał napisać nie reportaż, ale dramat, zwykły, regularny dramat, o zamkniętej konstrukcji, z normalną fabułą, ułożony w ciąg jednolicie powiązanych ze sobą epizodów, z pełnym sztafażem psychologicznym, z jednostkowym bohaterem, utrzymany w konwencji dosłownego teatru... Tak jest, napisał ten dramat. I to stało się największym nieszczęściem. Zmarnował bowiem przy tej okazji reportaż, który wpisany w regularny dramat przestał się bronić. I zepsuł temat, przygłuszony przez nie najlepszą literaturę. Zlekceważył doświadczenia Brechta z jego "Strachem i nędzą III Rzeszy", z "Okrągłogłowymi i szpiczastogłowymi", z "Galileuszem" i z "Karierą Arturo Ui", które są najbardziej dobitnym przykładem na to, gdzie przebiega granica między reportażem politycznym a politycznym dramatem.

"Namiestnik" stał się w efekcie dość konwencjonalnym dramatem rozgrywającym się na marginesie wielkiego reportażu politycznego. Literacko - ale nie tylko literacko - dużo mniej ambitnym od sięgającej również do problematyki watykańskiej "Spiżowej bramy" czy nawet "Urzędu" - i to również w jego scenicznej wersji. Bohaterem jest nie historia i Pius XII, ale ojciec Riccardo Fontana, który nie mogąc spowodować aktywnego wystąpienia Rzymu i papieża postanowił własną ofiarą okupić taktyczne - a w jego opinii zbrodnicze - milczenie Piusa XII. Przypina sobie do sutanny żółtą gwiazdę żydowską otrzymaną w Berlinie od uratowanego przez siebie Jacobsona i zostaje wywieziony z transportem Żydów rzymskich do Oświęcimia. Bohaterem jest Riccardo Fontana, jego ojciec, także rozpolitykowany kardynał i dwaj SS-mani, szlachetny Kurt Gerstein i Doktor, demoniczny potwór, przypominający słynnego doktora Mengele z Oświęcimia.

Dejmek ten dramat Hochhutha przyjął z pełnym dobrodziejstwem inwentarza, wykroił z niego dwugodzinne widowisko - z zadziwiającym szacunkiem dla tej literatury zmarnowanego tematu. Wprowadził go na scenę Teatru Narodowego w trzy lata po prapremierze berlińskiej, kiedy wszystko, co było do powiedzenia na temat Piusa XII i jego milczenia w czasie wojny, zostało już przez historyków, publicystów, dziennikarzy powiedziane.Pozostał ilustracyjny dramat. I tylko ten dramat nie był jeszcze w Polsce znany. A więc to, co jest w tej całej sprawie najmniej interesujące; - choć przecież od dramatu wszystko się zaczęło. Mierny dramat, który chciał być czymś więcej niż reportażem scenicznym, a który wcale nie stał się przez to dramatem politycznym, za jaki został przez teatr uznany. Premiera Dejmka zawiodła, niestety. "Namiestnik" na pewno powinien być grany na polskiej scenie, choćby ze względu na swą legendę. Ale nie jest to dramat, za który warto płacić tak wysoką cenę, jaką Dejmek musiał był zapłacić. Zamiast teatru politycznego, jaki zapowiadałby problem "Namiestnika", zobaczyliśmy sprawne aktorsko (przede wszystkim dzięki Holoubkowi, najdziwniej w świecie obsadzonemu w roli młodego zapaleńca ojca Riccardo, dalej Zaczykowi - Gerstein, Krasnowieckiemu - Plus XII, Szczepkowskiemu - Doktor) przedstawienie sztuki, która ani wielką literaturą, ani teatrem politycznym nie jest. I nic więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji