Artykuły

Delimitacja granic teatru

"Antyhona" w reż. Agnieszki Korytkowskiej-Mazur w Teatrze Dramatycznym im. Węgierki w Białymstoku. Pisze Joanna Tomaszewska w Teatrze.

Granice teatru? Przecież awangarda drugiej połowy XX wieku zniosła je wszystkie, podważyła każdą definicję. Dziś w kategoriach teatralnych mówi się o wszelkich sferach ludzkiego życia, nie wyłączając tych najbardziej intymnych. Mnie nie chodzi o granice, które pozwoliłyby zdefiniować zjawisko teatru, ale o granice wydarzenia teatralnego. Zdarza się czasem tak, że przedstawienie zaczyna żyć własnym życiem, w dużym stopniu niezależnym od twórców, a nawet przez nich nieuświadomionym. Rozprzestrzenia się i wchłania w siebie rzeczywistość dziejącą się naokoło, rozlewa się w czasie i przestrzeni we wszystkie możliwe strony. Coś takiego stało się podczas białostockiej premiery "Antyhony".

Granice

Granice i podziały (różnego rodzaju) są zresztą głównym tematem spektaklu. Autorka scenariusza, Dana Łukasińska, splotła w nim dwie analogiczne opowieści: dzieje Antygony według Sofoklesa (w tłumaczeniu St. Hebanowskiego) z losami żyjącej na pograniczu polsko-białoruskim rodziny Nikorów podczas delimitacji granic w 1947 roku. Wydarzenia obu narracji dzieli ocean czasu, ale łączy klątwa ciążąca na rodzie Labdakidów i spełniająca się po wielu latach we wsi Krynki. Ona sprawia, że czas linearny zamienia się w czas mityczny, że historia Antygony wydarza się ciągle na nowo, że spełniła się w 1947 roku i że dzieje się także tu i teraz. Prostym, klarownym znakiem współistnienia dwóch rzeczywistości są genialne kostiumy Magdy Dąbrowskiej: mundur Wojska Polskiego, zasłaniany w razie potrzeby do połowy ciała fragmentem togi, i biała sukienka przewiązana w pasie fartuszkiem, który uniesiony i przyczepiony na ramionach tworzy górę charakterystyczną dla damskiej tuniki ze starożytnej Grecji. Granica przebiega przez środek ciała człowieka, nie tylko ta między antykiem a najnowszą historią. Postaci u Agnieszki Korytkowskiej-Mazur łączą w sobie bohaterów Sofoklesa i mieszkańców wschodniego pogranicza powojennej Polski, tak samo jak ci ostatni często łączyli w sobie krew polską i białoruską. Mosze/Haimon, narzeczony Teresy/Antygony (Bernard Bania), przyłapany na przenoszeniu słupa granicznego, ginie od postrzału, a słup przygniata jego martwe ciało, dzieląc je symbolicznie na dwie połowy: jedna leży teraz w Polsce, a druga w Związku Radzieckim. Patrząc szerzej, podziały przebiegają również przez rodziny. Dom Labdakidów dzieli na pół granica między Tebami a Argos, a rodzinę Nikorów - przynależność wyznaniowa i poglądy polityczne. Teresa/Antygona (Marta Ledwoń) i Andrzej/Polinik (Piotr Szekowski) chodzą do kościoła katolickiego jak niegdyś matka, a Ksenia/Ismena (Agnieszka Możejko-Szekowska) i Jerzy/Eteokles (Mateusz Witczuk) - do cerkwi jak ojciec. Andrzej należy do polskiej partyzantki, a Jerzy wstępuje do wojska.

Kiedy komisarzowi Krynek/Kreonowi (Krzysztof Ławniczak) i jego doradcom, Koryfeuszowi (Grzegorz Falkowski) i Tyrezjaszowi (Aleś Malčana), nie udaje się skłonić Andrzeja do wyjścia z ukrycia obietnicami amnestii, rekrutują do wojska Jerzego i posyłają go do walki z partyzantką, stawiając w ten sposób braci przeciwko sobie. Tymczasem trwa delimitacja granic, w wyniku której rodzinna wieś obu chłopaków ma się znaleźć w Związku Radzieckim. Niewielkie przesunięcia słupów granicznych (po kilka kilometrów) zmieniają na zawsze życie mieszkańców. Jedni porzucają dobytek i uciekają do Polski, większość jednak czuje silniejsze więzi z rodzinną ziemią niż z narodem. Andrzej nakłania siostry do ucieczki. Sprzeciwia się temu Ksenia. Pytana o narodowość, odpowiada niepewnie: "tutejsza". "Polka, która chodzi do cerkwi" to przecież oksymoron.

Wielogłosowa przestrzeń

Mimo przenikliwego zimna, premiera odbyła się w plenerze, na placu przed Katedrą. Przestrzeń gry tworzy wielopoziomowy metalowy stelaż. Z przodu dwa ciągi schodów prowadzą z poziomu gruntu na coś w rodzaju galerii, biegnącej po obrzeżach rusztowania. Kolejne cztery ciągi łączą się na wyższym poziomie niewielkim podestem - to pałac Kreona, czy też biuro komisarza Szymona. Im wyżej, tym bliżej władzy. Kreon ani na moment nie schodzi ze swojego podestu, gdzie oprócz niego mają prawo wejść tylko jego doradcy i syn. Strażnik (Marek Szkoda) natomiast nie waży się wejść nawet na galerię. W głębi sceny, zaczynając od poziomu galerii, na trzech "piętrach" stoją trzy chóry ("441 Hz", Mieszkańcy Białegostoku, Mieszkańcy Krynek) - ściana z ludzi tworząca żywe i barwne tło dla rozgrywających się wydarzeń. Autorem scenografii jest Leon Tarasewicz, polski malarz pochodzenia białoruskiego i pomysłodawca przedstawienia.

Chór przygląda się i przysłuchuje wydarzeniom. Czasem zajmuje jednogłośne stanowisko, stając się gestyczną multiplikacją któregoś bohatera. Innym razem dyskutuje burzliwym wielogłosem przygranicznej społeczności. Jako łącznik między bohaterami a publicznością poucza, ale poucza poetycko. Krzyczy, tupie, a czasem szepcze zwielokrotnionym echem słowa przepowiedni. Jako głos mieszkańców Krynek buntuje się przeciwko przesunięciom granicy ("w Polsce zimy lżejsze") i zostaje oskarżony o zamordowanie Żydówki, żony komisarza. Jego przejmujący śpiew bez słów dopełnia dramatyczne kompozycje muzyczne Michała Jacaszka, przypominające nastrojem utwory Gorana Bregovicia.

Antygona współczesna

Dwie przeplatające się narracje tworzą niesłychanie precyzyjną kompozycję, w której akcenty rozłożone są z ogromnym wyczuciem, a wręcz z empatią dla wszystkich emocjonalnie zaangażowanych w poruszane tematy. Scenariusz sprawia wrażenie uważnie wsłuchanego w głosy z przeszłości, a powściągliwa reżyseria dodaje mu ogromnej siły wyrazu. W otwierającej spektakl długiej sekwencji, w czasie której z tyłu powoli ustawia się chór, dwaj bracia - następcy tronu - wspólnie trenują, biegając, robiąc pompki i skłony. Ścigają się po schodach na górny podest i Andrzej/Polinik jest szybszy. Pod koniec sceny Jerzy/Eteokles celuje do brata z pistoletu. Po chwili opuszcza broń, sekwencja się urywa, ale nagromadzone napięcie zostaje utrzymane do końca przedstawienia.

"Antygona" Sofoklesa w opracowaniu Łukasińskiej i Korytkowskiej-Mazur staje się opowieścią o nienawiści, która prowadzi do zagłady świata. To ona dzieli rodziny i szczuje brata na brata, a "historia będzie się powtarzać, dopóki ludzie nie zaczną jej słuchać", dopóki nie wyłamią się z zaklętego kręgu piętrzących się uprzedzeń, uraz i żalów. Przedstawienie piętnuje bezmyślną niechęć, bezwzględność w imię ideałów i niezdolność do przebaczenia, tak u przedstawicieli władzy sowieckiej, jak i u polskich partyzantów. Antyhona jest spektaklem współczesnym nie dlatego, że mówi o wydarzeniach z niedawnej przeszłości, wciąż wywołujących silne emocje. Przede wszystkim jest to przedstawienie o naszym spojrzeniu na historię. Obnaża stare, ale wciąż żywe uprzedzenia i zapiekłe urazy, które więżą nas w kręgu bez wyjścia.

Spektakl bez granic

W premierowy wieczór na plac przed białostocką Katedrą przyszedł tłum ludzi. Gotowi na wszystko (składane krzesełka, puchowe kurtki, termosy) białostocczanie i przyjezdni w znakomitej większości, zbici w ciasną gromadę, dotrwali do końca przedstawienia. Zimne powietrze wzmagało atmosferę grozy: dygocząc w przenikliwym chłodzie, z napięciem wyglądałam obłoczków pary unoszących się z ust leżących na stelażu "martwych" aktorów (Piotr Szekowski i Mateusz Witczuk leżeli tak na pewno ponad pół godziny, a Marta Ledwoń krócej, ale za to w cienkiej sukience), i odetchnęłam z ulgą, dopiero kiedy wstali do ukłonów. Hałas biegnącej tuż obok szosy wnikał w warstwę muzyczną spektaklu, a przejrzystość konstrukcji sceny sprawiła, że przejeżdżające za nią samochody stawały się częścią scenografii. Te bodźce, zewnętrzne w stosunku do przedstawienia, nie odciągały uwagi od świata scenicznego, raczej go dopełniały. Spektakl, zamiast odciąć widzów od bezpośredniej rzeczywistości, zanurzył ich w nią, wyostrzył wrażliwość. Zatarł granice między światem przedstawionym a światem rzeczywistym, wchłonął w siebie wszystko, co się działo naokoło podczas jego trwania, ba - na wiele godzin wcześniej i w wiele godzin później. Zmienił perspektywę patrzenia. Jeszcze długo trwał czas mityczny, jeszcze wiele razy wypełniał się los Antygony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji