Artykuły

Prześwietlanie Boga

"Boże mój!" w reż. Jacka Orłowskiego w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Michał Lachman.

W Teatrze Jaracza w Łodzi na leżance u psychoanalityka usiadł sam Bóg. W zasadzie nie do końca usiadł, bo jest na tyle zdenerwowany, że ciągle chodzi. Ale mentalnie usiadł. Psychicznie usiadł. Moralnie rozłożył się na łopatki. W dwuosobowej psychodramie dziejącej się w zamkniętym pomieszczeniu rozgrywają się sceny rozliczania Boga z kilku tysięcy lat działalności. Działalności mało chlubnej, naznaczonej perfidią i okrucieństwem, poniżaniem człowieka i wystawianiem go na próby, których nie może przetrwać. Z takiej to właśnie ludzkiej perspektywy spogląda na cały boski dorobek psycholożka (Milena Lisiecka) i matka upośledzonego syna (Marcin Łuczak), do której drzwi pewnego dnia puka stwórca ukryty pod postacią tajemniczego pana B (Bronisław Wrocławski). Bóg na skraju załamania nerwowego i terapeutka z problemami to spotkanie pychy, buty i teatralnej fanfaronady bujającego w chmurach demiurga z przenikliwą i praktyczną kobiecą inteligencją. Przy okazji "Boże mój!" w reżyserii Jacka Orłowskiego to również dobry materiał dla aktorów. Tekst dramatu jest dość precyzyjnie napisany i wyposażony w kilka ciekawych tez, które układają się w spójną wizję wiary - wiary ludzi wątpiących, ale potrzebujących absolutu. Stąd zderzenia człowieka z ludzkim wcieleniem Boga są ciekawe i dają aktorom możliwość zagrania złożonych psychologicznie postaci. W większości się to udaje i całość wypada przekonująco.

Jest w tym ujęciu sporo dowcipu sytuacyjnego, który zostaje wykorzystany do tego, by przedstawienie nie przerodziło się w zbyt hermetyczny wykład z dziedziny teologii. Psychoterapeutka zakłada z początku, że jej klient i pacjent musi mieć związki z tajną policją, skoro zna każdy szczegół jej prywatnego życia. Również codzienne obcowanie z Bogiem, który zwykłe "O mój Boże" traktuje personalnie, śmieszy i nadaje tej relacji pewną lekkość. Jednakże sedno spotkania tych dwóch postaci leży w dyskusji o wierze, o naturze Boga i naszej relacji do niego. Oporny i zamknięty w sobie pan B z czasem mięknie, przyznaje się do tego, iż utracił swoją moc rządzenia światem i że potrzebuje pomocy. Oczywiście nie wierzy również w sensowność psychoterapii. Mimo to pozwala się rozebrać na religijne czynniki pierwsze, a pani terapeutka wykazuje dobitnie, w czym leży jego problem. Odwołując się między innymi do losów Hioba, ale i innych postaci biblijnych, udowadnia boską niewrażliwość na ludzkie cierpienie, wykazuje egoizm i zadufanie w sobie, a także wskazuje na sadystyczną satysfakcję, którą Stwórca ma czerpać z pastwienia się nad oddanymi mu wyznawcami. Ostatecznie Bóg uznaje swoją winę, przyznaje się do grzechów i w pełni godzi się z tym, że jego postępowanie doprowadziło do katastrofy. A największą karą, jaka go spotyka, to konieczność przyglądania się, jak w gruzy osypuje się wielkie religijne dzieło i niemożność zaradzenia kompletnemu upadkowi. Przyznanie się Boga do winy wywołuje również przemianę w człowieku. Terapeutka zauważa, iż Bóg karzący i okrutny nie jest już nawet światu potrzebny, ponieważ ludzie sami z siebie wyrządzają pobratymcom wystarczająco krzywd. "Mieli dobrego nauczyciela" - konstatuje pan B.

Intelektualny spór to naturalnie doskonałe pole do rozwinięcia aktorskich skrzydeł. Milena Lisiecka w roli psychoterapeutki wypada bardzo naturalnie i rzeczowo. Intelektualnie stoi po stronie człowieka, analizując krzywdy jakich doznał od Boga i gra swoją rolę właśnie z takiej - ludzkiej - perspektywy. Jest analityczna, logiczna, rozumnie wywodzi swoje kwestie. Nie ma w niej póz, ani sztuczności. Zdrowy rozsądek wyraża tu racje ufundowane na silnych emocjach, ale nie pozwala się zagłuszyć. To gra intelektem i psychiką, odwołująca się do rozumowania i myślenia widza, która przekonuje swoim autentyzmem.

Bronisław Wrocławski w roli Boga gra dużo bardziej dynamicznie. Ciało wyraża masę emocji i odpowiada w dużej mierze za znaczenie jego słów. Pełno w tej roli min, wzdychania, gestów, westchnięć. Ta teatralność osadzona jest poniekąd w roli: trudno wyobrazić sobie Boga inaczej niż jako zestaw bardziej lub mniej teatralnych gestów - gestów przebaczenia, gestów oskarżenia, gestów współczucia czy gniewu. Ale moim zdaniem Wrocławski jednak najbardziej przekonuje jako aktor, kiedy udaje mu się nie grać. Część boskiej gestykulacji jest w jego ujęciu zbyt parodystyczna. Natomiast w momentach wyciszenia, zamyślenia, uspokojenia gra najwiarygodniej. Dla tego aktora największą przeszkodą jest bagaż własnej techniki i ciężar ról, które grał. Kiedy siada i myśli jako człowiek, a nie jako postać, robi się głęboki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji