Artykuły

Marzy mi się uprawianie teatru w radości

- Jestem w podobnej sytuacji, jak Maciej Korwin, który po dyrekcji Jerzego Gruzy musiał sprostać ogromnym wymaganiom widowni. Dziś przejmując fotel po Maćku, też czuję ciążące na mnie wielkie zobowiązanie - mówi Igor Michalski, dyrektor Teatru Muzycznego w Gdyni.

Katarzyna Fryc: Dlaczego nie wystartował pan w konkursie na dyrektora Teatru Muzycznego?

Igor Michalski: Zacznijmy od tego, że kiedy byłem jeszcze aktorem Teatru Wybrzeże, bardzo chciałem robić w teatrze coś innego, zacząć samemu go kreować. Przez rok pełniłem funkcję zastępcy kierownika do spraw Teatru Telewizji w telewizyjnej Jedynce. Potem dowiedziałem się, że w Kaliszu w trakcie sezonu zwolnił się fotel dyrektora. Postanowiłem spróbować, zresztą był to teatr, w którym razem z żoną [Dorotą Kolak - red.] zadebiutowaliśmy zaraz po studiach. Uznałem, że w tym miejscu warto zacząć swoje osobiste myślenie o teatrze. Tam od ponad 20 lat odbywa się festiwal sztuki aktorskiej pod nazwą Kaliskie Spotkania Teatralne. Moja kaliska przygoda trwała siedem lat, ale moja kadencja została przedłużona do 2017 r. i wtedy planowałem odejść.

Nie przeszło mi w ogóle przez głowę, by stanąć do konkursu na dyrektora Teatru Muzycznego w Gdyni, bo jestem przeciwnikiem takich konkursów. Uważam, że nasze środowisko zna się bardzo dobrze i świetnie się orientuje, kto jest kim i co potrafi. Moim zdaniem tworzenie konkursowej fikcji jest zabiegiem niepotrzebnym. Jestem zwolennikiem obustronnie odpowiedzialnej decyzji w tym zakresie.

Pojawiały się głosy kolegów: Igor, powinieneś stanąć do gdyńskiego konkursu. Odpowiadałem, że nie mogę, bo jestem "zakontraktowany" w Kaliszu. Ale kiedy konkurs na dyrektora Muzycznego nie przyniósł rozstrzygnięcia i sytuacja zrobiła się patowa, zostałem zapytany, czy jestem zainteresowany poprowadzeniem Muzycznego.

Kto do pana zadzwonił?

- Nie ma sensu opowiadać, kto do kogo zadzwonił. Usłyszałem, że może to byłby dobry pomysł i zacząłem brać to pod uwagę. Odbyłem kilka rozmów i Urząd Marszałkowski uznał, że warto zaryzykować i powierzyć mi tę funkcję. A ja podjąłem wyzwanie, jakim jest największy teatr muzyczny w Polsce.

Dobrze znał pan wcześniej ten teatr?

- Łączy mnie z tym miejscem parę związków sentymentalnych. Począwszy od Danuty Baduszkowej, założycielki i patronki teatru.

Była babką pana przyrodniego brata Jerzego Michalskiego, który dziś jest solistą Muzycznego.

- Żoną mojego ojca została córka Danuty Baduszkowej - Dorota Baduszek. Z tego małżeństwa urodził się Jurek. Z Danutą Baduszkową nawet wypiłem kapralskiego bruderszafta, po czym powiedziała do mnie: to ja ci będę mówiła na ty, a ty do mnie mów "proszę pani".

Brat w zespole to utrudnienie czy ułatwienie w kierowaniu teatrem?

- Jestem przyzwyczajony do takich sytuacji, rzadko kiedy miałem inaczej. Większość teatralnego życia spędziłem w Wybrzeżu, gdzie aktorem i dyrektorem był mój ojciec, a moja żona - aktorką. Ale zawsze dbaliśmy by nie wykorzystywać tych relacji. Teraz i dla Jurka, i dla mnie to jest trudna sytuacja, ale gdy się tę pracę traktuje uczciwie, nie ma niebezpieczeństwa, że się wydarzy coś złego.

Dobrze znał pan Macieja Korwina?

- Był moim kolegą z wydziału aktorskiego łódzkiej Filmówki. Maciek Korwin dał mi tutaj zadebiutować jako reżyser. W 2003 r. wyreżyserowałem w Muzycznym "Sceny miłosne dla dorosłych" z tekstami Zbigniewa Książka i muzyką Marka Kuczyńskiego, gorzko-śmieszny kabaretowy spektakl o miłości.

Podobno w 1995 roku, kiedy miał objąć dyrekcję Muzycznego, przyszedł do pana po radę?

- Akurat graliśmy "Poskromienie złośnicy" w gdańskiej Katowni. Czekał na mnie przed Katownią, powiedział, że zastanawia się nad objęciem dyrekcji Teatru Muzycznego, zapytał, co mu radzę. Odpowiedziałem, że nie zastanawiałbym się ani chwili, że oczywiście powinien to zrobić. Dziś jestem w podobnej sytuacji, jak Maciek wtedy, gdy po dyrekcji Jerzego Gruzy musiał sprostać ogromnym wymaganiom widowni. Teraz przejmując fotel po Maćku, też czuję ciążące na mnie wielkie zobowiązanie.

Gdy o pana kandydaturze zrobiło się głośno, pojawiły się opinie, że nie jest pan człowiekiem związanym z teatrem muzycznym. Że rzadko pan reżyseruje, a jeśli chodzi o formy muzyczne, kojarzymy pana tylko z koncertami Piotra Rubika. Co pan na to?

- Mogę tylko powiedzieć, że za mojej dyrekcji w Kaliszu odbywały się przedstawienia muzyczne. Jedno z nich to "Ferdydurke" Gombrowicza w reżyserii Wojtka Kościelniaka - pierwsze przedstawienie, które rozpoczęło jego przygodę z adaptacjami polskiej literatury na scenie muzycznej. Przez lata byłem też stałym obserwatorem i kibicem gdyńskiej sceny, podobnie jak wrocławskiego Teatru Muzycznego Capitol, jako wyjątkowej formy teatru - teatru totalnego. Za sprawą Wojtka Kościelniaka ten typ teatru stawia większe wymagania realizatorom i publiczności. Kładzie nacisk na słowo "teatr", nie poprzestając na rozrywce prowokuje do głębszej refleksji.

Nadal pracują w teatrze trzej dyrektorzy, którzy kierowali sceną po śmierci Macieja Korwina i doprowadzili rozbudowę do końca.

- Wojciech Dmochowski jest teraz moim zastępcą do spraw marketingu, Bogdan Gasik - zastępcą do spraw administracyjno-technicznych, a Bernard Szyc - konsultantem programowym. Teatru nie sposób prowadzić samemu, potrzebna jest grupa osób, która zainspiruje zespół i zajmie się budynkiem, który po rozbudowie powiększył się o 40 procent. To ludzie od lat związani z tą sceną, którzy sprawdzili się w najtrudniejszym czasie rozbudowy i po nagłej śmierci Maćka Korwina. To naturalne, że powinni zostać i ja powinienem się na nich wesprzeć.

Jak po rozbudowie gmachu i zwiększeniu liczby miejsc w trzech salach do półtora tysiąca wygląda frekwencja?

- Dla nas wszystkich trwa teraz czas eksperymentu. Nikt dotąd nie wiedział, na ile liczba miejsc na widowni, nasz repertuar i możliwości i zapał widzów są w stanie wypełnić wszystkie miejsca. Na razie sytuacja z frekwencją jest bardzo dobra. Ale żeby nie popaść w euforię, trzeba zauważyć, że za nami są najlepsze jesienno-zimowe miesiące, kiedy publiczność najchętniej odwiedza teatry. Zbliża się okres wiosenno-letni, kiedy chętniej wybieramy plażę. Ale mam nadzieję, że atrakcyjność naszego repertuaru będzie mocną konkurencją dla wypoczynku w plenerze.

Jakim budżetem pan dysponuje?

- Osiem milionów złotych to dotacja z Urzędu Marszałkowskiego, kolejne dwa miliony dostajemy od Gdyni. To nie są pieniądze, które są w stanie zapewnić nam byt do końca roku. Trwają rozmowy, jak tę sprawę rozwiązać.

Ile osób pracuje w Muzycznym?

- Na etatach jest około dwustu osób. Trzeba pamiętać, że mamy trzy sceny, a ponieważ czasem gramy równolegle na wszystkich trzech, każda z nich musi mieć swoją obsługę. Jeśli chodzi o artystów, mamy spektakl taki jaki "Chłopi", w którym bierze udział sto osób. Mamy tak wielką scenę, że aby uzyskać odpowiedni efekt, potrzebna jest zbiorowość. Zresztą w niej tkwi ogromna silą wyrazu.

Jaki teatr się panu marzy?

- Dyscyplina mojego zespołu, oddanie, które powinno być w każdym artyście, to tworzy sztukę... I po tych trzech miesiącach spotkań chcę wierzyć, że ono jest i że to się nie zmieni. To są artyści o olbrzymiej potencji. Moim marzeniem jest budowanie zespołu, w którym każdy ma poczucie, że nosi tzw. buławę w plecaku, ale warunkiem tego jest uczciwa, twórcza praca. Moim marzeniem jest uprawianie teatru "w radości". Inaczej to nie ma sensu, bo naszym zadaniem jest dawanie ludziom radości i zmuszanie do refleksji, ale zawsze w poczuciu wolności i wyboru. A moim zadaniem jest zapewnienie zespołowi inspirujących realizatorów.

Kogo zaprosił pan do współpracy?

- Prowadzę rozmowy z Wojtkiem Kościelniakiem na temat dwóch realizacji. Jedna to inscenizacja "Złego" Leopolda Tyrmanda, a druga - adaptacja powieści Roberta Gravesa "Ja, Klaudiusz". Moim marzeniem jest budowanie zespołu, w którym każdy ma poczucie, że nosi tzw. buławę w plecaku, ale warunkiem tego jest uczciwa, twórcza praca. Rozmawiam z Agatą Dudą-Gracz, z Mikołajem Grabowskim, z Adamem Nalepą [twórcą m.in. głośnych przedstawień "Nie-boska komedia" i "Czarownice z Salem" w Teatrze Wybrzeże - red.] o "Tańcząc w ciemnościach", z Tomaszem Dutkiewiczem na temat realizacji musicalu "Ghost". Będę nawiązywał współpracę z młodymi reżyserami: Magdaleną Miklasz, reżyserem i aktorem Piotrem Domalewskim. Prowadzę rozmowy z właścicielami praw do musicalu "Notre Dame de Paris" [polski tytuł: "Dzwonnik z Notre Dame" - red.], którzy przyjechali do Gdyni. Ale ten projekt jest bardzo skomplikowany.

Jestem w trakcie rozmów z realizatorami superprodukcji dla dzieci, bo to są nasi przyszli widzowie i trzeba ich od najmłodszych lat zarażać muzyką. Myślę o "Piotrusiu Panu" z librettem Jeremiego Przybory i muzyką Janusza Stoklosy.

Udało mi się namówić Zygmunta Koniecznego do stworzenia muzyki do tekstów Zbigniewa Książka. To niejedyny związek z Krakowem, jaki będę pielęgnował, bo jestem po słowie z Grzegorzem Turnauem w sprawie koncertu jego piosenek z aktorami Teatru Muzycznego. Rozmawiam z Andrzejem Woronem, reżyserem i scenografem współpracującym od wielu lat z operami i teatrami niemieckimi.

13 czerwca odbędzie się koncert poświęcony pamięci Maćka Korwina, złożony z 14 fragmentów zrealizowanych przez niego przedstawień.

Nie możemy też zapominać, że teatr ma w swoim repertuarze pozycje, na które wznowienia z pewnością czeka publiczność. Mam na myśli np. "Chicago".

Inne plany pozaartystyczne?

- Też mam ich sporo. Teatr jest po remoncie, ale nie po całkowitym. Zaplecze w dużej części wymaga natychmiastowego remontu. Przygotowaliśmy dokumentację tego, co należy jeszcze u nas wykonać, jestem po rozmowach z władzami Gdyni i województwa na ten temat. Od 2009 r. własnością teatru jest Dom Aktora, który również wymaga nakładów. Jest jeszcze mnóstwo do zrobienia.

Nowy dyrektor Teatru Muzycznego

W ub.r. Urząd Marszałkowski ogłosił konkurs na następcę Macieja Korwina, który zmarł nagle 10 stycznia ub. roku. Wystartowało w nim 19 kandydatów, ale żaden nie zadowolił komisji i nie został zarekomendowany na tę funkcję. - Postanowiliśmy więc poza konkursem powierzyć tę funkcję Igorowi Michalskiemu, który od siedmiu lat kieruje Teatrem im. Bogusławskiego w Kaliszu - powiedział nam wówczas Władysław Zawistowski, dyrektor departamentu kultury w Urzędzie Marszałkowskim. 57-letni Igor Michalski objął fotel dyrektora Teatru Muzycznego 1 stycznia br. Zanim został dyrektorem sceny w Kaliszu, przez wiele lat był aktorem Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Dziś występuje tam jego żona Dorota Kolak i córka Katarzyna Michalska, a przed laty dyrektorem i aktorem tej sceny był jego ojciec Stanisław Michalski. Natomiast na deskach Muzycznego gra jego przyrodni brat Jerzy Michalski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji