Artykuły

"Skaza" nie bez skazy

"Skaza" w reż. Adama Sajnuka w Teatrze Syrena w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w serwisie Teatr dla Was.

Adam Sajnuk wypuścił kolejną premierę, tym razem w Teatrze Syrena. To fakt, aktywność reżysera jest imponująca. Jedni mu to wypominają, inni pewnie zazdroszczą, jeszcze innych zapewne martwi, że kolejne spektakle nie dorównują tym, które się pamięta do dzisiaj, szczególnie z okresu Teatru Konsekwentnego. Nie można jednak nie zauważyć, że artysta coraz silniej zaznacza swoją obecność i charakter swojego pisma w teatralnym pejzażu Warszawy, przygotowując na scenach Teatru Polonia czy WARSawy, niebawem również w Teatrze Polskim i Narodowym, przedstawienia bez wątpienia nieobojętne, szeroko dyskutowane i przez krytyków omawiane. Sajnuk, odbierany przez pryzmat swoich największych sukcesów ("Kompleks Portnoya" czy "Zaklęte rewiry"), rzeczywiście może nieco rozczarowywać. Choć zarówno "Konstelacje" jak i "Chodź ze mną do łóżka" były spektaklami udanymi. Z drugiej strony zdarzają się artyście również pomyłki, jak choćby zupełnie nieudana "Kontrabanda" czy kontrowersyjna "Dziwka z Ohio".

"Skazę", którą większość pamięta ze skandalizującego, jak na czas premiery, filmu Louisa Malle'a z Jeremy Ironsem i Juliette Binoche, w inscenizacji Sajnuka i w jego adaptacji, ogląda się już zupełnie inaczej. Bo też reżyser, sięgając po wątki z książki Josephine Hart, skupia się na nieco innych zagadnieniach, w których centrum leży przede wszystkim atrofia uczuć w rodzinie - rozpad związków emocjonalnych łączących ojca, żonę i ich dwójkę dzieci. Oczywiście, wszystkie te problemy są bardzo silnie związane z tematami wiarołomstwa, wzajemnego pożądania, miłosnej fascynacji i erotycznych uniesień towarzyszących relacjom damsko-męskim.

W Syrenie, przede wszystkim dzięki ciekawie poprowadzonym rolom Jacka Poniedziałka (Stephen Fleming) i Aleksandry Justy (Ingrid Fleming), ten konflikt wybrzmiewa bardzo wyraźnie, będąc momentami nawet wstrząsającym obrazem kryzysu dotykającego najbliższych sobie ludzi. Szczególnie jest to widoczne w postaci żony, która w interpretacji aktorki Teatru Narodowego staje się w moim odczuciu najważniejszą postacią tego dramatu, kradnąc przy okazji spektakl wszystkim mniej doświadczonym artystom. Anna Terpiłowska, jako Anna Barton, narzeczona Martina i kochanka Stephena, ma możliwość pokazania całej złożoności postaci chociażby w interesująco rozpisanych monologach. I w kilku momentach aktorka nawet ten materiał wykorzystuje. Niestety, to za mało, by mówić w tym przypadku o skończonej i psychologicznie wiarygodnej roli, która w zapowiedziach przedpremierowych Sajnuka miała wyjść daleko poza stereotyp femme fatale, aspirując do postaci głęboko tragicznej. Barton Terpiłowskiej jest trochę jak kobieta bez właściwości, łatwiej jej przychodzi eksponowanie swojego cielesnego piękna niż skołatanego traumatycznymi doznaniami z dzieciństwa wnętrza. Jakie są tego konsekwencje w konstruowaniu scenicznych zależności i układzie sił na scenie chyba tłumaczyć nie trzeba.

Jeszcze gorzej ma się rzecz z Maciejem Radelem, który postać Martina sprowadził do beznamiętnego referowania kwestii, bez jakiejkolwiek intencji, podtekstu czy emocji. Wszystko to razem owocuje tym, że oglądamy dzieło pęknięte, nie do końca udane, które jednak dla Jacka Poniedziałka i Aleksandry Justy zobaczyć naprawdę warto.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji