Artykuły

Sarmacja widziana dziś

Podczas gdy w Starym Teatrze w Krako­wie ruszał projekt re_wizje/sarmatyzm, w Teatrze Polskim w Warszawie można było obejrzeć "Sarmację" Pawła Huellego w reżyserii Krzysztofa Babickiego i wyko­naniu Teatru im. Juliusza Osterwy z Lub­lina. Rzecz jest ważna, bo oto mamy nowy, oryginalny utwór dramatyczny, napisany na zamówienie lubelskiego teatru, a dys­kusję o sarmatyzmie prowokuje mniejszy ośrodek teatralny i gdański pisarz, autor kilku tekstów wystawianych na polskich scenach.

"Sarmacja" Pawła Huellego nie jest kla­syczną sztuką historyczną, nie jest też sztu­ką o współczesności, dla kamuflażu ubraną w sarmacki kostium. Jest fantazją historycz­ną opowiadającą o osiemnastowiecznej Pol­sce i naszych czasach zarazem. Wydaje się, że autor chciał w ten sposób zwrócić uwa­gę na cechy i zachowania bohaterów wywo­dzące się z sarmatyzmu, a powracające we współczesności, czyli coś, co nazywamy cha­rakterem narodowym.

Tu rządzi diabeł

Nowy dramat sięga do epoki poprzedza­jącej rozbiory, prezentując sceny fabularnie luźno związane ze sobą, malujące raczej jej panoramę. W wędrówce przez Lubelszczy­znę, gdzie umieszczono zasadniczą akcję, przewodnikami stają się dwaj przedstawi­ciele ludu: Dziad "ubrany ni to z chłopska, ni to jak szlachetka, chudopachołek" i Magi­ster "ubrany z miejska, nędznie". Uczestni­czą w wydarzeniach, ale przede wszystkim komentują je w formie przyśpiewek. Huelle przedstawia czarny obraz sytuacji: króla kupczącego tytułami, orderami i dobrami ziemskimi, który dawno już pogrzebał oj­czyznę; złego magnata, uosobienie prywaty, cynizmu i zachłanności, a także rzadko spotykanej pychy i umysłowego ogranicze­nia, pozwalających mu podważać teorię Ko­pernika; sprzedajnych biskupów i szlachtę, trzymającą się pańskiej klamki, zawsze na magnackich usługach. Autor przeciwstawia im garstkę konfederatów barskich, konso­lidujących się wokół wartości polskich i ka­tolickich, bo interpretujących tragiczne po­łożenie (nie bez przemawiających za tym racji) jako zło, które przyszło z zewnątrz, od zaborców i innowierców. Ale - jakby nie dość było nieszczęść i żeby podkreślić fatum ciążące nad ojczyzną - postacią dramatu mieszającą na dziejowej arenie okazuje się Diabeł. Pojawia się już w pierwszej scenie, podczas przygotowań zaborców do podziału kraju, a następnie przebiera się w polski strój, by ukazać się jako marszałek lubelskiego sejmiku. Do­prowadza do zabójstwa jedynego sprawied­liwego posła, przedstawiającego listę sko­rumpowanych, na której znajdują się na­zwiska wszystkich pozostałych, dzięki cze­mu jednym ruchem pozbywa się przeciw­nika, uniemożliwia lustrację i zyskuje wła­dzę nad resztą. Następnie odwiedza obóz konfederatów, by utwierdzić ich w oporze przeciwko wszelkiej maści cudzoziemcom, stwierdza, że "dusza nasza, polska, nieśmier­telną jest. Jako nasza Serenissima Sarmacja! Nawet i grzechy nasze jaśnieją blaskiem nieśmiertelnym!", rozwiązuje konfedera­cję i znika. W finałowej scenie powraca, by wodzić poloneza.

Zlekceważone przestrogi

Wybierając epokę przedrozbiorową na czas akcji dramatu, Huelle od razu określa swój stosunek do sarmatyzmu, trudno bo­wiem w obrazie upadku I Rzeczypospolitej szukać zalet kultury, która stworzyła tę formację. Jedynym, poza konfederatami, boha­terem pozytywnym jest więc Stanisław Sta­szic, sportretowany tu jako Ksiądz Reforma­tor, który wzywa do opamiętania polskich panów i namawia do reformy społecznej, po­stulując zmianę systemu magnacko-szlacheckiego na szlachecko-mieszczański. Gdy­by taka reforma została przeprowadzona, bylibyśmy zapewne krajem decydującym o losach Europy, z silną klasą mieszczań­ską, której dotąd nie posiadamy - i autor słusznie zwraca uwagę zarówno na plan Staszica zawarty w "Przestrogach dla Pol­ski", jak i na jego niezrozumienie. Pytanie tylko, czy reformatorzy, mając nawet spo­łeczne poparcie, zdołaliby wygrać z mocar­stwami, dojrzewającymi właśnie do zabo­rów, w interesie których leżała słaba Pol­ska, czyli: czy nie było już na to za późno.

Jeśli chodzi o zarzuty wobec Stanisława Augusta, magnaterii i biskupów, to podob­ne padały już w sztukach poświęconych okresowi rozbiorów, choćby w "Polonezie" Jerzego Sity. Wtedy jednak winą za upadek kraju nie obciążano Sarmatów, jak to się często dzieje obecnie, tylko rządzącą i po­datną na obce wpływy elitę, raczej więc kró­la i magnaterię niż szlachtę. To jednak Sar­maci zawiązali konfederację barską, a król, niektórzy magnaci i biskupi przystąpili do targowicy. Można i trzeba winić Sarma­tów za to, że nie porozumieli się z reforma­torami, ale nie za upadek ojczyzny. Gdy­by się byli porozumieli, może by do niego nie doszło, nie ma jednak takiej pewności, zważywszy na rządzącą elitę, aktywność Rosjan i sporą ilość ich agentów. Podobnie chyba uważa autor, skoro Ksiądz Re­formator wini za stan kraju przede wszyst­kim polskich panów, a ostrze scenicznej krytyki wymierzone jest w Księcia Woje­wodę i Króla. Jednak obrzęd owijania pa­sem słuckim - znak firmowy sarmatyzmu - dokonywany jest właśnie na tym antybo-haterze, a król krytykowany jest nie tyle jako lawirant nie potrafiący oprzeć się ro­syjskim wpływom i w efekcie zdrajca, co cynik u władzy i libertyn.

Przedstawiony w sztuce obraz sprzedajnego biskupa, który tak poruszył Temidę Stankiewicz-Podhorecką ("Sarmatyzm - usunąć z historii?", "Nasz Dziennik", wy­danie online z 11 marca 2009), jest niestety zgodny z faktami. Targowicę, oprócz króla i trzech znanych magnatów, podpisało także czterech biskupów i prymas Michał Poniatowski. Dwóch z nich zostało za to powie­szonych, a prymas, w obawie przed podob­nym losem, zażył truciznę, co przypomniał niedawno Jarosław Marek Rymkiewicz w głośnym "Wieszaniu". Truciznę dostar­czył Tadeusz Kościuszko, uproszony przez Juliana Niemcewicza, który wstawiał się za prymasem, a o życie jednego z biskupów prosiły dwie jego kochanki. U Huellego bi­skup Massalski przegrywa w karty na dwo­rze Księcia Wojewody, opowiadając jedynie o wileńskich szubienicach, obraz jest więc zdecydowanie mniej radykalny w wymo­wie, niż mógłby być.

Zmowa milczenia?

Poglądy autora na przedrozbiorową Pol­skę są właściwie odzwierciedleniem jego poglądów na sytuację obecną, do tego stop­nia, że można by zgadywać, czy plan Sta­szica nie kojarzy mu się z planem Balcerowicza. Ale niezależnie od tego "Sarmacja" pełna jest odniesień do wydarzeń ostatnich lat. Autor wprowadza do sztuki pojęcia i jawne aluzje do postaci z naszej epoki. Posłowie mówią o lustracji i powo­ływaniu komisji, król frymarczy Orderem Orła Białego, wokół którego i w naszych czasach powstawały kontrowersje, a zgrany w karty biskup Sierakowski (kapelan tar­gowicy, jeden z czterech biskupów, którzy przyłączyli się do spisku) popiera Monsignore Henryka Jabłkowskiego, prałata, któremu, tak jak wielu innym, przyznaje się odzna­czenia w zamian za sowite dotacje. W tym miejscu autor, znany z zatargu ze sportretowanym tutaj księdzem Jankowskim, wy­raźnie dał się ponieść emocjom. Jego prze­ciwnik był wielokrotnie odznaczany, ale nie dlatego, że dawał łapówki, bo tego aku­rat nie można mu zarzucić. Także portret arcybiskupa Gocłowskiego, wieloletniego przełożonego księdza Jankowskiego, któ­ry musi kojarzyć się ze scenicznym bisku­pem Sierakowskim, jest niesprawiedliwy - wobec kogoś, kto dwukrotnie sprzeciwiał się podwładnemu, broniąc zresztą racji pi­sarza. Czy przypadkiem autor sam nie uprawia prywaty (i sarmackiej zemsty po­nad miarę), porównując Gocłowskiego do Sierakowskiego?

Huelle atakuje więc postawę wyższych hierarchów katolickich nie tyle w osiem­nastym wieku, co obecnie, w Gdańsku. Oczywiście jest coś na rzeczy - pytanie tylko, co? Na razie autor mruga do nas, dając do zrozumienia, że ludzie władzy dogadują się ze sobą. Tylko czy to jest wi­na ich sarmackiej natury i stylu sprawowa­nia rządów, sprzyjającego pod tym wzglę­dem klimatu Gdańska, czy może czegoś poważniejszego? Niepokojące jest, że Huel­le czyni aluzje, jakby nie mógł mówić wprost. I trudno winić za to dramaturgicz­ną konwencję, raczej dziwnej natury umo­wę społeczną, która coraz częściej zamyka nam usta, wobec której jednak autor nie protestuje. Większą uwagę zwraca na po­lityczne manipulacje wokół lustracji niż na to, że trzeba by ją w końcu przeprowa­dzić. Istotna jest tu postać Diabła, który ją uniemożliwia, a jednocześnie straszy konfe­deratów barskich cudzoziemszczyzną. Wy­daje się, że to portret księcia Repnina, ro­syjskiego ministra pełnomocnego w Polsce, który pozyskał polską szlachtę i zainicjował kilka konfederacji, paraliżując dzięki temu reformy i przejmując władzę nad sytuacją. Kiedy konfederaci barscy wymknęli się je­go manipulacjom, występując zbrojnie prze­ciwko Rosji, Katarzyna odwołała go ze sta­nowiska.

Nasze wady narodowe

Jakie jednak wady, poza już wymienio­nymi, piętnuje Huelle i gdzie je dostrzega? W scenie z woźnymi, wracającymi z ero­tycznych podbojów, pokazuje powierzchow­ność katolickiej wiary, co prawda powszech­nej, ale niezbyt głębokiej, która nie zmie­niła sumień, tylko narzuciła zewnętrzne ramy, w których rozwijało się (rozwija?) ży­cie Polaków, zawsze znajdujących sposoby, by omijać wysokie wymagania. Można by powiedzieć, że to odwieczna walka człowie­ka z Bogiem, obecna pod każdą szerokością geograficzną. Ale rzeczywiście, w ideologii sarmackiej zarówno wiara, jak i patriotyzm związane były raczej z obroną własnych praw i wolności, z niesieniem tych haseł na sztandarach, niż z wyrzeczeniem w imię wyższych celów. Na tej zasadzie sarmata, bojownik o czystość katolickiej wiary, pry­watnie często stawał się ulegającym poku­som grzesznikiem, bo asceza nie była wpi­sana w jego wizję rzeczywistości. Mógłby się jej nauczyć od wszelkiej maści prote­stantów, ale ci byli przecież innowiercami.

Powierzchowność to także cecha widocz­na w naszej kulturze politycznej i sposobie organizacji, czemu towarzyszy pieniactwo i zdolność utopienia przeciwnika w łyżce wody, co widać w scenie portretującej lu­belski sejmik i sejm dzisiejszy zarazem. Aż nadto dobrze wiemy, że niektórzy politycy są w stanie posunąć się do wszystkiego, że­by osiągnąć swój cel. Autor piętnuje także sarmackie przywiązanie do tradycji i hi­storii - dawnych triumfów i klęsk, a nawet, jak wynika z sejmikowej sceny, do historycz­nych szpargałów i rocznic zupełnie nieistot­nych - nie pozostawiające miejsca na poz­nanie teraźniejszości, nie mówiąc już o pla­nowaniu przyszłości. Jednocześnie posłowie, oficjalnie deklarujący obronę polskiej racji stanu, są w sztuce Huellego opłacani przez zaborców. Kłopot w tym, że obecnie sła­bość tę obserwujemy zarówno u potomków Sarmatów, jak i u reformatorów. Nie tylko orędownicy tradycji i historii, także ich prze­ciwnicy, bywają skłonni do zależności. Le­nistwo, słabość charakteru, niechęć do inte­lektualnego wysiłku, sprzyjające trzymaniu się cudzych racji, wpływów i pieniędzy, są niestety wspólnym dziedzictwem obu politycznych nurtów. Składają się na nie­dojrzałość do samostanowienia i odpowie­dzialności za podejmowane decyzje, cze­mu towarzyszą szumne deklaracje, że jest odwrotnie.

Głęboki rozdźwięk między Sarmatami a re­formatorami wydaje się najbardziej istotnym spadkiem po przodkach, odradzającym się w każdej epoce. Tego tematu "Sarmacja" nie podejmuje, a szkoda. Rozgrywanie tego kon­fliktu, manipulowanie racjami obu stron, napuszczanie jednych na drugich i zaciem­nianie rzeczywistego obrazu sytuacji jest dziś przede wszystkim domeną mediów i polityków. Obóz tradycjonalistów z po­dejrzliwością podchodzi do nowinek z ze­wnątrz, zamykając się w związku z tym na nowe idee, a postępowcy przyjmują je bez­krytycznie, w ten właśnie sposób udowad­niając, że są w awangardzie. Strach przed nowoczesnością egzystuje obok zupełnego nią urzeczenia, kurczowa bogobojność obok otwarcia na najbardziej niedorzeczne i skom­promitowane ideologie. Tymczasem, jak się zdaje, nasza silą leżała i leży w porozumie­niu między dwoma głównymi nurtami po­litycznej, a właściwie społecznej tradycji.

Kaczmarski z Dejmkiem pospołu

Ideowym patronem sztuki i przedstawie­nia, który zresztą wyraźnie dodał skrzy­deł przedsięwzięciu, jest Jacek Kaczmarski. W ostatnią scenę sztuki wpisany został jego utwór, jednak już sam jej tytuł wska­zuje na inspirację albumem "Sarmatia". Kaczmarski podjął w nim dyskusję z naro­dową tradycją i jej ciemnymi stronami. Jed­na z pieśni zainspirowana została dziełem Kitowicza, inna myślą Gombrowicza, co wskazuje na zbieżność z poszukiwaniami Mikołaja Grabowskiego, który wprowadził Sarmatów na polskie sceny. Poeta bardzo wy­raźnie aktualizował swój spór, często w ra­mach jednego utworu konfrontując to, co było, z tym, co jest obecnie. "Z szesnastowiecznym portretem trumiennym - roz­mowa", która brzmi w finale sztuki, śpie­wana przez Kaczmarskiego, jest zresztą najlepszym przykładem tej metody. Jej au­tor doskonale rozumie zarówno znaczenie sarmackiej tradycji, jak i to, że obecnie bar­dziej przypominamy naszych przodków z epoki rozbiorów niż pełnych godności szesnastowiecznych Sarmatów. Ostatecznie reżyser słusznie wprowadził do spektaklu więcej utworów Kaczmarskiego, tworząc efektowną i nośną ramę dla tekstu Huellego i godne poety dopełnienie jego utwo­rów, należących przecież do kultury wy­sokiej, a nie popularnej. Zwłaszcza że autor wybierając jako metodę kompozycji pa­noramę epoki, zgodził się tym samym na uproszczony wizerunek bohaterów i brak klasycznej intrygi, wobec czego dramat stał się ciągiem żywych obrazów wymagają­cych takiej oprawy. Śpiewane teksty Kacz­marskiego wciąż wywołują żywą reakcję widzów, także dlatego, że w bardzo jasny sposób wyrażają, myśl i nie służą doraź­nym aktualizacjom.

Krzysztof Babicki stworzył dużą insce­nizację, w której gra cały zespół teatru. Naj­większym jego osiągnięciem jest świetnie rozegrany choreograficznie (Jacek Tomasik), wypełniający całą scenę taniec śmier­ci, podczas którego bohaterzy spektaklu, na przemian ze scenicznymi nieboszczy­kami, pląsają w jednym korowodzie, zgod­nie z dawną ikonografią. Efektowny jest też finał, kiedy aktorzy, do wtóru pieśni Kaczmarskiego, zdejmują ze starożytnego dębu stojącego w centrum sceny własne portrety trumienne, wiszące tam w pierw­szej scenie spektaklu, co zresztą zapisane zostało już w didaskaliach, czy kazanie Księdza Reformatora (Henryk Sobiechart), umieszczonego na wysokiej ambonie, pod­czas którego wszelki ruch na scenie za­miera, dając wybrzmieć głosowi wołające­go na puszczy, co jednocześnie pokazuje, że życie jak gdyby nigdy nic wraca potem w utarte koleiny. Kilka razy na scenę wjeż­dża sarmackie zwierciadło, duże lustro z epoki, podsuwane ku publiczności, co z ko­lei dobrze oddaje główną intencję autora, pragnącego, żebyśmy odnaleźli w scenicz­nych portretach samych siebie.

Przedsięwzięciu przyświeca gwiazda insce­nizacji Dejmka, co bardzo zagrało podczas warszawskiego pokazu "Sarmacji" w Tea­trze Polskim, zwłaszcza że publiczność, i to świetna, dopisała jak podczas tamtych spektakli. Para Dziad-Magister (Tomasz Bielawiec, Przemysław Gąsiorowicz) i po­mysł uczynienia z nich przewodników spek­taklu przywodzi na myśl "Uciechy staropol­skie" z kreacjami Bogdana Baera i Lud­wika Benoit w roli Nędzy z Biedą, gdzie obaj aktorzy mieli podobne zadanie. Sta­rościna (Grażyna Jakubecka) i Xawery (Szy­mon Sędrowski), przyłapani przez kory­feuszy spektaklu podczas schadzki, kiedy gubią papiery ujawniające pakty z zabor­cami, przypominają postaci z libertyńskiej powieści albo z Dejmkowskiego "Vatzlava". Stanisław August (Wojciech Dobrowolski), który nie troszczy się o państwo lecz zabawia z dwiema aktorkami, to już portret libertyna całą gębą (scena ta zresztą także kojarzy się z "Vatzlavem", choć tak jak wyżej wymieniona, stosownie do cza­sów, jest śmielsza obyczajowo). W pamię­ci zostaje Diabeł w przebraniu Marszałka (Krzysztof Olchawa) czy Książę Wojewoda Włodzimierza Wiszniewskiego, teatralny portret Radziwiłła "Panie Kochanku", obec­ny w obu sarmackich przedstawieniach Gra­bowskiego opartych na prozie Henryka Rzewuskiego: "Pamiątkach Soplicy" i "Li­stopadzie". Warto przypomnieć, że nigdy nie był to obraz tak czarny jak u Huellego, który najwyraźniej pisał "ku przerażeniu serc".

Trudno we wszystkim zgodzić się z au­torem, ale jego dramat to poważna propo­zycja. Huelle zadał sobie trud poznania polskiej historii i wyrobienia własnego do niej stosunku, pokazał komplikacje, stwo­rzył sugestywną wizję. Nie jest to obraz prosty i jednoznaczny, łatwy czy ideolo­gicznie słuszny, choć z pewnością wyraża poglądy autora, czasem niepotrzebnie po­padającego w prywatne wojny. Można się z nim spierać, ale trzeba przyznać, że zbu­dował podstawy do takiej dyskusji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji