Artykuły

Jan Klata o najnowszej premierze: Spacer nad przepaścią

- Pierwsza próba "Termopil polskich" odbyła się cztery dni po eskalacji wydarzeń na Majdanie. Można podejrzewać, że coś udało nam się przeczuć, ale na pewno nie traktowaliśmy tego sprzężenia koniunkturalnie. Może jestem wyczulony na ducha czasu? Wierzę, że wiatr historii może po scenie całkiem nieźle wiać, niekiedy z pewnym wyprzedzeniem - mówi JAN KLATA, reżyser spektaklu w Teatrze Polskim we Wrocławiu.

Rozmowa z Janem Klatą*

Magda Piekarska: Kiedy wpadł pan na pomysł wystawienia "Termopil polskich"?

Jan Klata: Nie pamiętam. Sześć, może osiem miesięcy temu. Bardzo lubię Tadeusza Micińskiego, to niedoceniony bohater polskiej literatury, wspaniały poeta. W "Nietocie" odkryłem jego zdumiewającą, dziwną, fascynującą twórczość prozatorską. Do tego dochodzą ekscentryczne teksty dramatyczne, choćby "Bazylissa Teofanu". Dotarłem do niego przez fascynację Witkacym, jeszcze w liceum - to przecież mag Childeryk z "622 upadków Bunga".

I pomyślałem, że jest coś fascynującego w "Termopilach" - zaczynając od nieprawdopodobnego pomysłu wyjściowego, który polega na tym, żeby całą tę opowieść rozegrać w głowie Józefa Poniatowskiego, który ginie w bohaterski sposób, osłaniając jakże niewdzięcznego Napoleona. W momencie kiedy jego pierś zostaje ugodzona czwartym pociskiem, uruchamia się film, natłok obrazów, szalona jazda od młodości aż po moment śmierci.

Przy tym "Termopile" to dramat nieukończony, struktura rozerwana chronologicznie - nie wiemy, jak wyglądałyby części napoleońskie, które nie zostały napisane. Nie ma bitwy pod Raszynem, nie ma pochodu na Moskwę. A jednocześnie ten tekst ma niezwykle nowoczesną formę, mimo że powstawał 101 lat temu.

Pytam o to, bo "Termopile" czytane dziś w uderzający sposób rymują się z tym, co dzieje się na Ukrainie - odniesienia do Krymu podbitego przez carycę Katarzynę, wzmianki o ofiarach tego podboju pojawiają się w tekście.

- Kiedy zaczynałem myśleć o spektaklu, zwracałem uwagę na inne elementy - na to, jak Miciński opisuje ten okres w historii Polski, który dziś wielu polityków i historyków uważa za szczególnie wart uwagi, dostrzegając ryzyko powrotu pewnych zjawisk. Czy rzeczywiście struktury państwa i poziom elit mamy dziś jak za czasów saskich? Byłaby to smutna konstatacja. Ale oczywiście kwestie geopolityczne były równie istotne.

Dodatkowe konteksty pojawiły się już w trakcie pracy - pierwsza próba odbyła się parę dni po eskalacji wydarzeń na Majdanie. I owszem, można podejrzewać, że coś udało nam się przeczuć, ale na pewno nie traktowaliśmy tego sprzężenia koniunkturalnie. Być może jestem w jakiś sposób wyczulony na ducha czasu, na to, co się zdarzy, czy historia się powtórzy. Wierzę, że wiatr historii może po scenie całkiem nieźle wiać, niekiedy z pewnym wyprzedzeniem.

Czy spektakl jakoś się zmieniał pod wpływem tego wiatru ze wschodu?

- Zobaczymy. Nie mogę tego zdradzać. Na pewno 3 maja w Teatrze Polskim nie zobaczymy rekonstrukcji historycznej, teatru a la Bogusław Wołoszański. Punkt wyjścia daje nam możliwość pobawienia się percepcją widza - postawienia pytania, na ile możemy subiektywizować stan umysłu ginącego bohatera i na ile ten halucynogenny stan umysłu jego mrącej głowy odzwierciedla szaleństwo historii.

Nie odrzucała pana grafomania obecna w tekście Micińskiego? Uderzająca w zestawieniu z rozmachem, z jakim ten dramat obejmuje kawał polskiej historii - od wizyty księcia Poniatowskiego w Kijowie po śmierć w bitwie pod Lipskiem.

- Wręcz przeciwnie. Pomyślałem, że warto spróbować dla samej radości eksperymentowania i podjęcia ryzyka. Sama lektura, a potem praca nad spektaklem są jak spacer wąską ścieżką nad przepaścią - między talentem a grafomanią. Ten tekst jest jak choroba dwubiegunowa - od wariata do geniusza. I wyżyny są tu dla mnie równie fascynujące jak otchłanie. Nie mam nic przeciwko temu, żeby widzowie doznawali skrajnych uczuć w teatrze. Ja zresztą też tak mam. Ale to dobrze: to dowód, że ten tekst żyje, żre, dotyka. Takie różnorodne, szalone zestawienia i kontrasty prowokują, żeby zrobić coś na ich miarę. I np. zaprosić na scenę panów technicznych, żeby zagrali Amerykańczyków i wypowiedzieli swoimi nieszkolonymi głosami kilka rymowanek - o tym, jak bardzo chcą Polsce pomóc i zasadzić u nas drzewo wolności.

Mam zresztą wrażenie, że u Micińskiego wszystko się kapitalnie splata. Tak jak są sceny grafomańskie i doskonałe, jest też groteska i powaga. I jest też absolutne szaleństwo z tymi zdumiewającymi, wyprzedzającymi epokę jazdami - buddyjskimi, tantrycznymi, egipskimi. Masońskie ceremoniały na dworze Katarzyny z jednej strony, z drugiej - wizja patriotyzmu między Horusem a Sziwą. Mogę sobie wyobrazić szok ludzi na początku XX wieku, którzy jako pierwsi to czytali!

Szok w 1970 roku, kiedy dramat zrekonstruowano, musiał być nie mniejszy - realizacji od tego czasu było zaledwie kilka.

- Teatr do pewnych tekstów długo dojrzewa. A potem nagle następuje wysyp. I mam wrażenie, że teraz zdecydowanie nadszedł czas na "Termopile". Być może zresztą inscenizowano je tak rzadko także dlatego, że spektakl wymagałby nieprawdopodobnej liczby aktorów.

Oczywiście jeśli podejść do tego tekstu z realistycznym kluczem, mielibyśmy film na scenie. Ale jeśli przyjrzeć się bliżej, okaże się, że non stop są tu ze sobą zaledwie cztery postaci. Ja mam nierealistyczne podejście do konstruowania obsady - lista aktorów biorących udział w spektaklu jest kilkakrotnie krótsza od listy postaci, a scenografia nie będzie ani realistyczna, ani tak misteryjna, jak zamierzył autor.

Nie będzie też XVIII-wiecznej muzyki - tym razem współpracuje ze mną kompozytor Robert Piernikowski, lider hiphopowej formacji Napszyklat - tropy, jakie wprowadza do spektaklu, są zdumiewająco trafne, fantastyczne, dodają kolejną barwę i kontekst do tej układanki.

Zaskakujące jest to, jak Miciński pokazuje wojenną pożogę. A właściwie dwie - mamy tu i rzeź Pragi, i bitwę pod Lipskiem. Podchwytuje pan ten groteskowy ton?

- W obu sytuacjach śmierć na polu bitwy staje się czymś groteskowym. I w obu pojawia się lekarz, a właściwie felczer narzekający na zmęczenie. "Obciąłem siedemset nóg" - mówi. I utyskuje, że piła taka tępa.

I rozmowa wydaje się sytuować to gdzieś między skeczami Monty Pythona a serialem "Daleko od noszy". To zamierzona groteska. W tym pokazie bohaterstwa u Micińskiego nie ma nic pięknego.

A w pokojowej polityce, którą próbuje prowadzić król Stanisław August?

- Miciński przywołuje tu wydarzenie, które nie jest tak silnie obecne w świadomości historycznej Polaków jak Targowica czy Konstytucja 3 maja - spotkanie Katarzyny z polskim królem w Kaniowie. A właściwie wielotygodniową imprezę, która miała skłonić Katarzynę do reform w Polsce. Tragiczne i bardzo kosztowne igrzyska wyprawione przez króla Stanisława i zakończone fiaskiem - żartowano potem, że wydał trzy miliony złotych, stracił trzy miesiące, żeby oglądać carycę przez trzy godziny.

Spotkanie kochanków po latach zakończyło się dla niego podwójnym upokorzeniem - jako mężczyzny i jako monarchy. W tej opowieści o XVIII-wiecznej Polsce, o Kaniowie, Konstytucji 3 maja, Targowicy aż po bitwę pod Lipskiem Miciński daje nam nie tylko kalejdoskopowy płodozmian wrażeń. Także zimną refleksję nad tym, jak bardzo nie mogliśmy ocaleć.

Miciński pokazuje ślepe drogi do ocalenia. Zawodzi zarówno honor, jak i "rozsądek lisa" czy "przemyślność szczurów". Jedyne wyjście to umrzeć mężnie. Czy mógł jakąś ścieżkę pominąć?

- Trudno odpowiedzieć, czy dla tych postaw pokazanych w "Termopilach" była jakaś alternatywa. Czy mogła nią być po przegranej kampanii moskiewskiej postawa marszałka Bernadotte'a, który zdradził Napoleona, został królem Szwecji, założył dynastię, która panuje do dziś, i przyczynił się do rozwoju kraju? Czy książę Poniatowski mógł wykorzystać swoje austriackie kontakty? Choćby dzięki marszałkowi Schwarzenbergowi, który dowodził bitwą pod Lipskiem i któremu uratował kiedyś życie. I który wedle legendy uronił męską łzę nad towarzyszem broni z przeciwnej strony.

Trudno odpowiadać na te pytania. Na pewno jednak Napoleon jest nazbyt gloryfikowany w Polsce.

" Termopile" mają w podtytule "Misterium na tle życia i śmierci ks. Józefa Poniatowskiego". Ale czy ten tekst ma głównego bohatera?

- W sensie możliwości budowania roli - tak. Oczami, którymi oglądamy historię, transmiterem tej narracji jest książę Pepi, którego gra Wiesław Cichy. Książę Józef jest zresztą postacią może najbardziej tragiczną w aspiracji do bohaterstwa i w swojej gnuśności zarazem.

Ale jest też fascynująca Katarzyna Wielka (Halina Rasiakówna). I kniaź Patiomkin (Bartosz Porczyk) - tragicznie rozdarty między tym, kim być musi a kim chciałby być, mieszczący w sobie szeroką duszę Wschodu, taki rosyjski Hamlet. No i król Stanisław August (Wojciech Ziemiański) - wielobarwna, ciekawa postać. Mogę zresztą obiecać, że obsada będzie fantastyczna. Z ogromną radością wracam do Teatru Polskiego, tu jest moje miejsce, tutaj mam swoich aktorów.

Obok powodzi postaci historycznych, które pojawiają się w "Termopilach", osobnym nurtem płynie Wita. Kim ona jest?

- Polską Beatrycze, ciemiężoną, torturowaną na krzyżu jak Chrystus. Skoro Polska jest kobietą, więc nasz Chrystus też. Józef Poniatowski musi mieć za kim dążyć. O jego rozbudowanej predylekcji ku płci pięknej krążyły przecież legendy.

I dlatego kiedy Wita prosi go, żeby porzucił swoje kochanki, zbywa ją krótko i niedbale? Z przyjemności nie zrezygnuje nawet dla Polski?

- To jest precyzyjnie oddana prawda o nim. Prowadził życie playboya, bardziej dzisiejszego księcia Monako niż średniowiecznego rycerza bez skazy. Urządzał wyścigi po ulicach Warszawy, jeździł nago konno. Więc nic dziwnego, że u Micińskiego Polska jest jedną z jego kochanek, nie do końca spełnioną miłością, która prowadzi go w przedśmiertnym widzie przez całe życie.

Dokąd?

- Nie wiem - może na wczasy w ofercie all inclusive? Gdzieś pod Wezuwiuszem?

* Jan Klata - reżyser teatralny, dramaturg, dyrektor artystyczny Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Zadebiutował w 2003 roku "Rewizorem" w wałbrzyskim Teatrze Dramatycznym, później przez wiele lat był związany z wrocławskimi scenami - Teatrem Współczesnym ("Uśmiech grejpfruta", "Nakręcana pomarańcza", "Transfer!") i Polskim ("Sprawa Dantona", "Ziemia Obiecana", "Kazimierz i Karolina", "Utwór o Matce i Ojczyźnie", "Titus Andronicus").

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji