Artykuły

Obcowanie z poezją jest dla mnie przyjemnością

- To nie jest tak, że ja podróżuję przez życie obłożony książkami poezji. Myślę, że z poezją jest tak, że jest jakaś luka w nauczaniu czym jest dla nas język. To nie jest oczywistość. Oczywiście, że można się porozumiewać za pomocą 500 słów, ale musi być jednak świadomość, że język to największa nasza zdobycz - mówi z Krzysztof Janczar, aktorem filmowym i telewizyjnym, który jako 15-latek zagrał Pawła w "Wojnie domowej".

Przyjechał pan do Szczecina i czytał na zamku poezję. Często ma pan okazję czytać poezję?

- Obcowanie z poezja to obcowanie z najwyższą formą kultury narodowej. Język ojczysty jest największą zdobyczą narodu. Powinien być pielęgnowany i czczony. Poezja, która z kolei jest najwyższą forma wyrazu artystycznego w języku, jest królową sztuk. W pędzie życie w ostatnich 25 latach po przemianach ustrojowych, ludzie gdzieś zagubili refleksję na ten temat. To się pewnie gdzieś tam wyrówna za jakiś czas. Oczywiście nie wszystko jest poezją. Nie każdy bełkot jest poezją. To nie jest tak, że można sobie pozestawiać jakieś byle jakie słowa i bredzić coś na jakiś temat. Otóż nie. Najlepszym przykładem jest Szymborska, bo w słowach jest poezji są jakieś cudowne sensy. To jest całe życie pisania i dochodzenie do wysublimowanego przekazu. Pani Wislawa najprostszymi słowami przekazuje najgłębsze treści. Obcowanie z poezją zawsze jest wyjątkowe. Takie zdarzenie jak w Szczecinie dyscyplinuje i wymusza zagłębienie się w temat. Za każdym razem tę poezję odkrywamy na nowo.

Czytał pan poezję Mickiewicza i Norwida, czyli narodowych wieszczów.

- Pomyślałem, że pierwszą część poświęcę "Panu Tadeuszowi" i inwokacji, którą wszyscy znają, ale często tego nie słuchają, nie zagłębiają się w piękno tego języka. Obcowanie z wybitną sztuką jest dla mnie przyjemnością. Nie mam zbyt wielu okazji czytać poezję. Gdzieś się zgubiła potrzeba społeczeństwa na słuchanie poezji. Teraz jest moda na rechot, społeczeństwo potrzebuje rechotu. Wszyscy teraz gdzieś gonią i w tej gonitwie pojawia się ta głupawka kabaretowa, która czasami jest nie do zniesienia. Wydaje się, że głupiej nie można, a potem się okazuje, że można. Granice głupoty są nieobliczalne. A przecież nie mamy żadnych odniesień, ponieważ poupadały autorytety po przemianie. Kabaret Starszych Panów? To jakaś prehistoria. Każdy idiota może wyjść na scenę i coś tam bredzić, a ludzie się rechotają, ponieważ potrzebują prostej rozrywki. A poezja jest czymś, co potrzebuje refleksji, jakiegoś skupienia. Ludzie już chyba nie mają na to czasu.

W jakim momencie przyszła do pana poezja?

- W szkole średniej. Słowacki, Mickiewicz do mnie przemówili. "Grób Agamemnona" Słowackiego mówię do tej pory. Na studiach to się oczywiście pogłębiło, rozwinęło. To nie jest tak, że ja podróżuję przez życie obłożony książkami poezji. Myślę, że z poezją jest tak, że jest jakaś luka w nauczaniu czym jest dla nas język. To nie jest oczywistość. Oczywiście, że można się porozumiewać za pomocą 500 słów, ale musi być jednak świadomość, że język to największa nasza zdobycz. W czasie II wojny światowej minister kultury przyszedł do Churchilla i mówi; panie premierze, jak pan potrzebuje pieniędzy, to może wziąć coś z kultury. Na co Churchill odpowiada: panie ministrze, a pan myśli, że o co my tę wojnę toczymy? Kultura to największe dobro jakie mamy, bez tego nas nie ma.

Na początku lat 80. Pracował pan w Teatrze Narodowym, jednej z najważniejszych scen w Polsce, o której zapewne wielu aktorów marzyło i marzy. A jednak wyjechał pan z kraju.

- To nie było tak, że ja zrezygnowałem. To był fenomenalny okres Teatru Narodowego i Adama Hanuszkiewicza. Cudowne spektakle. Moje wysokie C to była rola Trojlusa w przedstawieniu szekspirowskim "Trojlus i Kresyda". Kresydę grała Ania Chodakowska, więc wielkie przeżycie. Wyjechałem do Stanów do przyjaciół w odwiedziny i zastał mnie tam stan wojenny. Musiałem podjąć decyzję: w Polsce czołgi na ulicach, koledzy strajkują, a ja w Stanach. Mam przyjechać postrajkować? Postanowiłem się rozejrzeć. A potem życie mnie wciągnęło. Rzucony byłem na głęboką wodę. Jak sobie teraz o tym pomyślę, to mi włosy dęba stają. To było szaleństwo, ale ja sobie tego szaleństwa nie wymyśliłem. Ja pojechałem na wakacje. Miałem tam przyjaciół i co jakiś czas do nich jeździłem, żeby sobie głowę przewietrzyć od tej komuny. Zaskoczyła mnie historyczna okoliczność i zostałem.

Jak się czuł aktor, który grał u Hanuszkiewicza i nagle nie może grać w ogóle?

- To jest duża opowieść o emigracji. Co innego jak wyjeżdża na emigrację stolarz, który robi stoły. Stoły są wszędzie potrzebne, a on może się dogadać nawet na migi.

Ale zaczął pan grać.

- Zapłaciłem za to wysoką cenę, którą zresztą płacę do dzisiaj. Wysiłek, żeby tam coś zagrać, był niewyobrażalny, Trochę walka z wiatrakami. W grę wchodziła cała masa współrzędnych, które na dodatek nie są stałe. Co innego w przypadku pięknych kobiet, a co innego w przypadku faceta, który chce się dołączyć do stada i trochę pożerować. Tak nigdy nie było w biologii. Ja byłem z innego stada, z innego plemienia. Tego się nie da nikomu wytłumaczyć, to trzeba przeżyć. Bo my jesteśmy tym, kim jesteśmy w odniesieniu do innych ludzi, zdarzeń, okoliczności w naszym życiu. Nawet do miejsc. Tu chodziliśmy do przedszkola, tam do szkoły, a tam mieszkała Kasia, w której się kochałem w trzeciej klasie. Jak to się nagle traci to pojawia się pytanie: kim ja jestem? Bo nam się wydaje, że jesteśmy tym, kim jesteśmy, a na emigracji okazuje się, że niekoniecznie. Właściwie to mnie nie ma. Jeżeli ja kończyłem szkołę filmową w Lodzi, to może ktoś tę szkołę kojarzy. Oczywiście paru czołowych reżyserów zna tę szkołę, ale człowiek zazwyczaj nie obraca się wśród czołowych reżyserów, tylko wśród osób, którym ta szkoła nic nie mówi.

Anonimowy człowiek.

- To nawet nie o anonimowość chodzi. Anonimowość jest ok. To chodzi o własne poczucie kim się jest. To jest rollecoaster osobowościowy. Ludzie, którzy wyjeżdżają, przechodzą przez to. Nagle się okazuje, że oni nie są z tego stada. I to drugie stado da im to odczuć, bo tak jest zbudowany świat. Pamiętam, że jedna Polka wielkim wysiłkiem skończyła Harvard, pracowała na Wall Street i zarabia 200 tys. dolarów. Dzwoniła do nas do Los Angeles i płakała, że jest jakaś szklana ściana i ona się nie może przez coś przebić w swojej społeczności. Bo tam, gdzie ona chciałaby się przebić, trzeba mieć 4 pokolenia na Harvardzie. Tego się nie przebije, żeby nie wiem co.

I dlatego pan wrócił?

- Tak, to był powrót do siebie. Traktuję ten powrót jak "wyczytanie się rozdziału życiowego". To był dłuższy, poważny rozdział, ale on się wyczytał. To była w sumie dosyć prosta decyzja. Tam już skończył się mój czas.

Łatwo było odnaleźć się w nowej polskiej rzeczywistości?

- Nie było łatwo. Takie duże zmiany zawsze są trudne. Pewnie jakby się pani przeprowadziła ze Szczecina do Rzeszowa też nie byłoby łatwo. Nagle by się okazało, że czegoś brakuje. Jest inaczej, ale jest ciekawie. Jest takie chińskie przekleństwo: obyś żył w ciekawych czasach. Trochę się pozmieniało, były jakieś grupy, w których nie miałem swojego miejsca.

Wychowywał się pan w środowisku aktorskim. Kiedy przyszedł ten moment, że pan sobie pomyślał, że też tak chce?

- Myślę, że to była "Wojna domowa" [na zddjęciu]. Spotkanie z takimi wybitnymi aktorami było wyjątkowe. Kto by to przetrwał? Anula przetrwała. Ona nie zaskoczyła, mimo że była uczennicą Technikum Teatralnego. Ona nie chciała być aktorką i zajęła się charakteryzacją. Czyli można nie chcieć pójść w tym kierunku, ale ja wpadłem po uszy.

Jak się panu pracowało z takimi aktorami?

- Pracowało się fantastycznie, chociaż pracowało to nie jest dobre określenie. Ja się bawiłem. Oni pracowali, a ja się bawiłem. Wcześniej miałem spotkania z nimi, podczas których mnie przygotowywali do roli. Jak się zachowywać , jak nie. Kiedyś produkcja filmowa wyglądała trochę inaczej, było na wszystko więcej czasu.

Ile w Pawle było 15-letniego Krzysztofa?

- Dużo. Grałem chłopaka w swoim wieku, to musiałem grać sobą. Chłopaka tamtego czasu.

Ale w szkole był pan spokojny, nawet trochę ciapowaty.

- Na początku szkoły podstawowej byłem spokojnym dzieckiem. Później się trochę zmieniło.

Lubi pan rozmawiać o "Wojnie domowej"? Janusz Gajos kiedyś powiedział, że nie lubi rozmawiać o "Czterech pancernych".

- Nie mam z tym problemu. Janek grał w "Czterech pancernych" kiedy już był aktorem, ja byłem dzieckiem. Może gdybym zagrał rolę w takim serialu jak on jako aktor, to może też bym nie lubił o tym rozmawiać. Ja się tym bawiłem, to były dla mnie kompletnie inne odniesienia. Ten film nakierował mnie na całe życie. Mogłem być technikiem mechanikiem albo inżynierem, a zostałem aktorem.

Produkcja filmów się zmieniła od czasów "Wojny domowej". Czy panu czegoś dzisiaj brakuje? Jakichś ról?

- Pewnie, że chciałbym zagrać jakąś ciekawą rolę, ale nie wiem konkretnie co by to miało być. W młodości człowiek chciał zagrać w filmie spod znaku płaszcza i szpady, zdobyć swojąpiękną królewnę. Teraz już nie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji