Artykuły

Mój drogi!

Po raz trzeci w operze Teatru Narodowego "Kawaler srebrnej róży" Ryszarda Straussa! Wyobraź sobie, że oglądałem wszystkie trzy premiery!

W początku grudnia 1922 roku rodzice zabrali mnie na "sensacyjną premierę" do War­szawy, prowadzoną przez znakomitego Artura Rodzińskiego, ze scenografią bardzo wówczas wziętego artysty - Wincentego Drabika. Moja matka była wielką miłośniczką muzyki, starała się nie opuszczać żadnej okazji do zobaczenia nowego dzieła operowego, a to nowy Ryszard Strauss już po bulwersującej wówczas całe środowisko muzyczne "Salome" i "Elektrze". Wybraliśmy się więc do Warszawy aż z dalekie­go Jezupola nad Dniestrem. Ze wspaniałego przedstawienia zapamiętałem na długie lata słynny walc i niezwykłą Helenę Zboińską-Ruszkowską w roli Marszałkowej...

W 40 lat później pojechaliśmy z Haliną do Warszawy z Wrocławia na "Kawalera srebrnej róży" w reżyserii naszej reżyserki wrocławskiej Lii Rotbaumównej, w scenografii naszych sce­nografów - Jadwigi Przeradzkiej i Aleksandra Jędrzejewskiego. Partie Marszałkowej, Ochsa, Aniny w Teatrze Wielkim śpiewali wówczas artyści rozpoczynający karierę we Wrocławiu: Krystyna Jamroz, Edmund Kossowski, Bożena Brun-Barańska... Były to czasy, kiedy z wroc­ławskiej Opery czerpano najlepsze siły do tea­trów wielkich Warszawy, Poznania. Pamiętam to piękne i pełne humoru, ale i sentymentu przedstawienie z wielką kreacją niezapomnianej Krystyny Jamroz, która stworzyła postać jakże pełnej powabu i owianego smutkiem wdzięku Marszałkowej.

Trzeci warszawski "Rosenkavalier" z 27 stycznia br. to pierwsze przedstawienie opero­we zrealizowane na scenie warszawskiej po przemianowaniu Teatru Wielkiego na Teatr Narodowy. Spektakl, w którym kierownictwo muzyczne powierzono tak dawno nie prowa­dzącemu spektakle operowe w Polsce Jackowi Kaspszykowi, a reżyserię i scenografię wybit­nemu włoskiemu inscenizatorowi, reżyserowi, scenografowi i projektantowi kostiumów - Pierowi Luigiemu Pizziemu. I znów na długie lata pozostanie nam z tej premiery w pamięci przede wszystkim Marszałkowa! Wzruszająca kreacja Hanny Lisowskiej. Jakże bogaty głos pełen czułości w scenie pożegnania z Octavianem i smutku, gdy Marszałkowa uświadamia sobie, że młody, piękny kochanek niedługo już chyba podaruje swe serce młodszej kobiecie, pełen godności i szlachetności w koń­cowym tercecie, gdy oddaje Octaviana w ręce młodziutkiej Sophie...

Mój drogi! Ta pełna humoru, a nawet błazeństw, opera nie pozwala opędzić się przed smutkiem przemijania... I ten szlachetny smu­tek pozostaje w naszych sercach jeszcze długo po zakończeniu tego spektaklu właśnie dzięki przepięknej kreacji wielkiej artystki, jaką jest Hanna Lisowska... Jacek Kaspszyk to mistrz w wydobywaniu poetyckiego uroku i finezyj­nego dowcipu tej muzyki, o której sam Ryszard Strauss mówił zabierając się do pisania "Kawa­lera...": "... das nächste mai schreibe ich eine Mozartoper!" Muzyka "Rosenkavaliera" pod ręką Kaspszyka skrzynię elegancją, humorem i sentymentem - tak charakterystycznym dla muzyki wiedeńskiej.

I Pier Luigi Pizzi skonstruował przedstawie­nie pełne dowcipu, nawiązujące do tradycji wiedeńskiej komedii obyczajowej. Sytuacje, os­tro zarysowane i często zaskakujące, wzbudza­ją śmiech widzów, mimo że dialogi prowadzone są w niezrozumiałej dla większości słuchaczy wersji niemieckiej, a tłumaczenie tekstów, wy­świetlane nad sceną, odrywa uwagę widzów i nie pozwala śledzić rozwoju skomplikowanej akcji. W II akcie Pier Luigi Pizzi zbudował ogromny, obrzeżony kolumnami salon-hall, odpowiadający charakterowi rezydencji nowo­bogackiego, świeżo uszlachconego dostawcy wojskowego, Feninala, a w I i III akcie zbudo­wał dekoracje z kilku ogromnych szaf, które bez ustanku obracały się, równocześnie okrąża­jąc scenę. Szafy te w I akcie skryły łoże miłosne Marszałkowej i Octaviana, to znów zamieniały się w drzwi od sypialni, hałaśliwie otwierane przez nieproszonego Ochsa, to znów służyły za ozdobne tremo z konsolą, przed którym Mar­szałkowa poprawiała toaletę i makijaż. W III akcie "szafy" zamieniały się w przedsionek i wejście do oberży, w której Ochs uwodził przebranego za pokojówkę Octaviana, to znów sąsiadujące z oberżą domostwo, z okien którego pojawiały się sprokurowane przez Oc-taviana i współpracującą z nim parę włos­kich intrygantów zjawy straszące Ochsa. Nie­ustanny i niepokojący ruch owych "szaf", zwłaszcza w I akcie, rozbijał ład scenicznego obrazu.

Partnerem Marszałkowej, Hanny Lisow­skiej, młodziutkim zdobywcą serc kobiecych Octavianem, była Marta Abako. Smukła po­stawa, "męski" chód predestynowały tę młodą śpiewaczkę do tej "Hosenrolle". Posiada miły mezzosopran, którym dobrze operuje, ubawiła nas w scenach "przebieranek", ale tej niewąt­pliwie utalentowanej, młodziutkiej artystce bra­kuje jeszcze owej pewności własnego uroku, która mogłaby związać z Octavianem doświad­czoną Marszałkową takim uczuciem, iż mimo miłości daruje mu ona odejście do Sophie, Sophie zaś "zelektryzowała" do tego stopnia, że zakochała się w nieznajomym młodzieńcu od pierwszego wejrzenia... Sophie -jakże pięknie śpiewająca, jak pięknie rozgrywająca scenę za­kochania się w Octavianie i odrzucenia brutal­nych amorów Ochsa - Izabella Kłosińska. Ochs - Włodzimierz Zalewski - i posturą, i ucharakteryzowaniem brzmienia głosu zagrał rubaszność zarozumiałego, zbankrutowanego arystokratę, brutalnego i bezceremonialnego, ale w gruncie rzeczy tchórza.

Do tej pierwszej premiery operowej Teatru Narodowego zaangażowano wybitnych artys­tów nawet do drugoplanowych ról i tak np. w roli ojca Sophie, nowobogackiego Feninala wystąpił Zbigniew Macias, parą włoskich in­trygantów była para Wanda Bargiełowska-Bargeyllo i Jacek Parol, małą serenadę "Dirigere armato", zakłócającą ranną toaletę Marszał­kowej śpiewał Adam Zdunikowski (nb. w 1922 roku serenadę tę śpiewał początkujący wów­czas tenor - Stanisław Drabik!), epizod Nota­riusza - Ryszard Morka, Mariannę - Bar­bara Rusin-Knap. Spektakl został zrealizowa­ny w koprodukcji z Teatro Carlo Felice w Ge­nui. Podobno w Genui przedstawienie to od­niosło duży sukces...

W Operze Wrocławskiej dyrektor Ewa Michnik reperuje konsekwentnie bardzo ubogi repertuar, jaki odziedziczyła obejmując dyrek­cję naszego teatru operowego. Tym razem przyszła kolej na wznowienie "Hanuszkiewiczowskiej Traviaty". Przed laty pisałem Ci o tym pięknym przedstawieniu, w którym Adam Hanuszkiewicz życie Violetty umieścił na huśtawce. Piękna metafora zmienności losu kurtyzany, której życie waha się między igra­niem miłością a prawdziwym uczuciem, i które kończy się jak za wahnięciem huśtawki. Ha­nuszkiewicz wprowadził dwie metaforyczne postacie: tajemniczego nieznajomego, który jak złowieszczy cień towarzyszy Violetcie, przyno­sząc wreszcie ukojenie w śmierci, oraz jaś­niejącą postać dziewczyny - zwiastunki rodzą­cego się uczucia, która krąży wokół bujającej wśród marzeń bohaterki, przynosząc jej szczęś­cie odwzajemnionego uczucia.

Akcję cofnięto o kilkadziesiąt lat i Xymena Zaniewska oraz Mariusz Chwedczuk ubrali damy w niezwykle strojne krynoliny, znakomi­cie korespondujące z dekoracją stworzoną z lekkich marszczonych tiulów i gry światła, kolorem sygnalizującą miejsce akcji i nastrój rozgrywającej się sceny. Sceny dramatyczne Hanuszkiewicz poprowadził niezwykle ostro, nie cofając się przed okrucieństwem, kontra­stując je z scenami lirycznymi, wręcz prze­słodzonymi. Takim Hanuszkiewicz widział ży­cie kurtyzany. Wznowienie pod nieobecność Adama Hanuszkiewicza zrealizowała z ogrom­ną pieczołowitością asystent reżysera Urszula Walczak. Ewa Michnik świetnie prowadzi mu­zykę Verdiego. Zna i rozumie niuanse i tajniki dramatycznych napięć i przynoszących odprę­żenie oddechów tej pięknej muzyki, pozwala przy tym śpiewakom na swobodne rozwijanie frazy.

W pierwszym wznowionym przedstawieniu partię tytułową śpiewała piękna Argentynka, wybitna artystka, Monika Ramirez. Niestety nie była najlepiej dysponowana i w I akcie miała kłopoty z górnymi tonami. Dopiero w III akcie wzruszyła nas dramatycznym śpiewem i grą aktorską. Niestety w ten wieczór równie niedysponowany był zawsze niezawodny Ma­ciej Krzysztyniak, którego jakże piękną kreację w partii Germonta pamiętamy z poprzednich realizacji tego przedstawienia. Bardzo mi się podobał Andrzej Kalinin. Partia Alfreda do­brze "leży mu" w głosie. To niewątpliwie jest jeden z najpiękniejszych tenorów lirycznych, śpiewających obecnie na polskich scenach. W drugim przedstawieniu w partii Violetty zachwyciła mnie Jolanta Żmurko! Głos jak dzwonek - czyste najwyższe tony, precyzyjna koloratura, a śpiewa z uczuciem, stwarza po­stać, której się wierzy. W przedstawieniu tym znakomitą kreację w roli Germonta stworzył gościnnie występujący artysta Teatru Wiel­kiego w Poznaniu Bogusław Szynalski. Partię Alfreda z Jolantą Żmurko dobrze śpiewał młody tenor Teatru Narodowego Adam Zduni­kowski. W partiach drugoplanowych chciał­bym wymienić dobrze śpiewające Elżbietę Kaczmarczyk-Janczak i Dorotę Dutkowską ja­ko Florę.

Jest to jedna z najpiękniejszych realizacji "Traviaty", jakie udało mi się zobaczyć na polskich scenach operowych.

Twój Wojciech Dzieduszycki

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji