Artykuły

Czekanie na... cud

- Czasem myślę, że lepiej żyć w lesie, byleby tylko nie załatwiać spraw w naszych urzędach. Ale moje życie potoczyło się tak, a nie inaczej i to w tych urzędach spędzam najwięcej czasu. Na szczęście radość, gdy dowiaduję się, że ktoś wybudza się do życia, wynagradza mi wszystko - mówi EWA BŁASZCZYK, aktorka Teatru Studio w Warszawie, założycielka fundacji "Akogo?".

Na wywiad z Ewą Błaszczyk (58 l.) umawiam się u siedzibie jej fundacji "Akogo?". Gdy podaję taksówkarzowi adres, ten od razu orientuje się, z kim jadę się spotkać. - Wiozłem panią Ewę dwa razy! - informuje mnie z dumą. Próbuję się dowiedzieć od niego, czy to prawda, że jest chłodna i nieprzystępna. - Co pan! Gdyby można było przyłożyć ją do rany, ta zagoiłaby się w okamgnieniu - mówi. Szybko przekonuję się, że w jego słowach nie było cienia przesady.

***

Pani Ewo, czy zdarzają się chwile, gdy wraca pani myślami do tego feralnego dnia, kiedy Ola zapadła w śpiączkę?

- Mam w głowie wspomnienia, które przypominają urwane kadry, fragmenty filmów czy fotografie, ale niechętnie na nie patrzę. A jeśli już je oglądam, od razu pojawia się myśl: "Jaka ta Ola jest fajna...". I wówczas momentalnie czuję ból. Nie radzę sobie z nim, dlatego staram się wymieść te wspomnienia z mojego życia. Jednak na próżno, bo wciąż wracają.

To chyba jest niemożliwe, żeby się ich pozbyć. W naturze człowieka leży to, że powracamy do przeszłości, analizujemy ją i zastanawiamy się, co by było gdyby...

- Tylko że z takiego myślenia nic nie wynika. Chociaż... Może trzeba się czasem pogrążyć jeszcze bardziej w bólu, żeby zdać sobie sprawę, że rozpamiętywanie tego, co już jest za nami, pozbawione jest sensu. Trzeba przyjmować do wiadomości wyłącznie fakty. Bo to one pozostaną po każdym z nas.

Praca jest pani sposobem, żeby pozbyć się czarnych myśli i zapomnieć choć na chwilę o przeszłości?

- Lubię stan, gdy stoję na scenie. Nie robię wtedy pięciu rzeczy naraz, nikt nie szarpie mnie za rękaw, telefon nie dzwoni, nie przychodzi setka mejli. To jest dla mnie namiastka luksusu. Wciąż słyszę, że teraz będzie okazja, żeby złapać chwilę oddechu, żeby odpocząć, żeby się zresetować i żeby nabrać sił, ale prawda jest inna. Wiecznie się spieszymy!

A to, że zdobywa pani różne nagrody, statuetki, wygrywa plebiscyty, pomaga w zmaganiach z szarą codziennością?

- Najważniejsze, że dzięki temu do fundacji "Akogo?" zgłaszają się firmy, które chcą pomóc. Jeśli fundacja nie będzie funkcjonować w mediach, to 1% podatku da nam co najwyżej paru znajomych, czyli łącznie dostaniemy może pięć złotych. A przecież nie o to nam chodzi. Czeka nas ciężka robota i miliony kroków, żebyśmy dotarli do jak najszerszego grona.

Pani od samego początku mocno wierzyła, że fundacja "Akogo?" i klinika Budzik mają sens?

- Byli tacy, co kpili z tego pomysłu. Od początku towarzyszyła mi nie tyle wiara, ile wiedza, że jeśli podejmie się działania w określonym czasie - od urazu - jest spora szansa na to, żeby wszystko skończyło się pomyślnie. Klinika Budzik to kawał dobrze wykonanej roboty, a nie żaden cud! Brakowało takiego miejsca w Polsce. Miejsca, które dałoby szansę dzieciom. Dorośli, niestety, jeszcze takiego nie mają. Mocno liczę na to, że niebawem się to zmieni. W Budziku wybudziło się już siedem osób, może niebawem będzie ich już osiem...

Co się dzieje z osobą po tym, jak wybudzi się ze śpiączki?

- Po przebudzeniu taka osoba jeszcze przez miesiąc przebywa w Budziku. A następnie najlepiej, aby trafiła do ośrodka rehabilitacji neurologicznej. Tam czekają sporo pracy. Droga do pełnego powrotu do życia jest długa i bardzo ciężka.

W grudniu głośno było o tym, że Budzik ma problemy finansowe...

- Na szczęście udało się im zapobiec.

Czy teraz wszystko jest już dobrze? Nie do końca. Mamy problem ze znalezieniem szefa, człowieka z biglem. Chcemy, żeby osoba, która obejmie to stanowisko, miała dwie specjalizacje: pediatrię oraz neurologię dziecięcą. Poza tym musi lubić ciężką pracę...

I tak trudno znaleźć odpowiedniego kandydata?

- Nie przypuszczałam, że aż tak bardzo! Ale nie pozwalam sobie na chwile zwątpienia. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że moja działalność ma sens. Inaczej nie poświęcałabym jej aż tyle czasu. Oczywiście, gdy natykam się na problemy, których nie udaje mi się pokonać, czuję bezsilność. Czasem myślę, że lepiej żyć w lesie, byleby tylko nie załatwiać spraw w naszych urzędach. Ale moje życie potoczyło się tak, a nie inaczej i to w tych urzędach spędzam najwięcej czasu. Na szczęście radość, gdy dowiaduję się, że ktoś wybudza się do życia, wynagradza mi wszystko. Nawet wyładowywaną czasem na mnie złość innych matek, które przerabiają podobny do mojego życiowy scenariusz...

Na pani? Niby czemu?

- Istnieje próg wytrzymałości i zmęczenia. Jeśli gdzieś w małym miasteczku nie ma rehabilitantów i całej infrastruktury, wtedy pojawia się żal. I podświadoma pretensja skierowana jest w moją stronę. Ale ja rozumiem tę złość!

Pani także ma prawo do złości. Ola od kilkunastu lat jest w śpiączce. Nie ma pani czasem wrażenia, że to niesprawiedliwe? Że tyle zrobiła pani dla innych, że tyle obcych dzieci udało się już obudzić, a pani córka dalej przebywa w świecie, o którym tak mało wiemy?

- U mnie może wydarzyć się już tylko jedno... Cud! Nie mogę spodziewać się czegoś więcej, bo musiałabym okłamywać siebie, a nie chcę tego robić. Nie mogę! Muszę stąpać twardo po ziemi. Wiedziałam o tym od początku i chciałam zrobić coś dla tych, dla których jest jeszcze szansa. My z Olą już jej nie mamy. Mogę tylko prosić Boga, aby za to wszystko, co robię dla innych, coś dobrego spłynęło również na Olę.

A kiedy skupi się pani wyłącznie na sobie?

- Nie wiem. Cały czas trwa kocioł. Raz do roku staram się wyjechać gdzieś daleko, gdzie jest ciepło. Telefon jednak zawsze mam włączony, bo muszę wiedzieć, co dzieje się z Olą. Ale prawda jest taka, że gdy tak przez tydzień przekręcam się na leżaku z boku na bok, to w pewnym momencie czuję, że zaczyna mnie drażnić ten wolny czas i mam go już dość.

Myśli pani wtedy, że w Warszawie zostawiła masę niedokończonych spraw?

- Nie! Raczej uświadamiam sobie, że chciałabym leżeć na tej plaży przez cała lata. I że ten tydzień, dwa to zawracanie głowy, a powrót do rzeczywistości będzie ciężki. Poza tym, żeby odpocząć, nie muszę wyjeżdżać. Mogę wstać skoro świt i zrobić pięć tybetańskich ćwiczeń. Dzięki nim łączę duszę z ciałem i mam energię na cały dzień. A potem już tylko czuję bacik na łydkach.

Dyscyplina to pani drugie imię?

- Pamiętam, że w stanie wojennym piłam wieczorami z kolegami, ale każdego ranka dziarsko szłam na angielski. Byłam zdyscyplinowana, bo miałam cel. Po pewnym czasie szkoda mi było opuszczać zajęcia, bo przecież włożyłam w nie tyle wysiłku i widziałam efekty swojej pracy. Do dziś mam tak, że tylko po ciężkiej pracy odpoczynek wydaje mi się zasłużony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji