Artykuły

Opera o polskim świętym

Z końcem 1981 dyrektor Opery Paryskiej, Bernard Lefort, zwrócił się do młodego, 27-letniego kompozytora fran­cuskiego, Dominika Probsta, z propozycją na­pisania opery o tematyce współczesnej. Probst, silnie związany z teatrem zarówno poprzez koligacje rodzinne (matka, siostra, żona - aktorki, ojciec - aktor i dyrektor teatru), jak i poprzez działalność kompozytorską (liczne ilustracje muzyczne do spektakli Comédie Francaise), jako kompozytor opery miał jed­nakże tym dziełem dopiero debiutować, toteż szczególnie troskliwie dobierał temat swego pierwszego dużego dzieła dla sceny i odnalazł go ostatecznie - w męczeństwie Ojca Mak­symiliana Kolbego. Właśnie w tamtym okre­sie przypominano coraz częściej heroizm pol­skiego księdza w związku ze zbliżaniem się uroczystości jego kanonizacji (październik 1982) i Probst tak silnie zafascynowany zo­stał niezwykłą osobowością Kolbego, że jemu zdecydował poświęcić swoją operę. Dowiedział się, że również Eugene Ionesco zamierza pi­sać sztukę o Ojcu Kolbem, skontaktował się zatem ze znakomitym pisarzem i namówił, by zamiast sztuki napisał libretto, zdając sobie sprawę, jakie znaczenie dla jego pracy będzie miał współudział tak wybitnego i sławnego au­tora, Ionesco bez trudu dał się namówić, a swoje zainteresowanie osobą Ojca Kolbego tak uzasadnił w rozmowie, jaką przeprowadził przed paru laty ze Zdzisławem Morawskim: "Od lat już nie pisałem. Moje najnowsze, kto wie czy nie ostatnie dzieło jest posłaniem do ludzi, którym potrzebne jest zarówno bo­haterstwo, jak cierpliwość i miłość. Jestem bardzo marnym chrześcijaninem, człowiekiem pełnym wątpliwości, raz wierzącym, raz tra­cącym wiarę. Ale w mojej twórczości dylemat związany z metafizyczną wizją świata prze­wija się jak nić łącząca wszystko, co napisa­łem. Jeżeli szukam Boga, czynię to z dystan­su. Jest tak również w ostatnim utworze, uka­zującym św. Maksymiliana Kolbego jako czło­wieka wątpiącego, cierpiącego, idącego na śmierć męczeńską dobrowolnie, ale w pełnej świadomości czekających go męczarni. Tylko ta ostatnia decyzja polskiego księdza interesuje mnie jako dramaturga. Nie znam nawet bohatera mojego ostatniego dzieła. Myślę również, że jedną z przyczyn, dla któ­rej podjąłem się napisać to libretto, jest ta­jemnica bohaterstwa, do którego sam z pew­nością nie byłbym zdolny. Sądzę, że bohater­stwo jest czymś z zakresu metafizyki, jest je­dną z tajemnic rodu ludzkiego, tajemnic le­piej może znanych Polakom od innych narodów, ale nie tracącą z tego powodu swoich sekretów..."

Opera została ukończona, w roku 1986 otrzy­mała nagrodę Académie des Beaux-Arts, jed­nakże dyrektor Lefort odszedł już z Opery Paryskiej, a jego następcy nie byli zaintere­sowani zamówionym przez swego poprzedni­ka dziełem. Ostatecznie więc światowa pre­miera utworu odbyła się w sierpniu 1988 w Rimini, we Włoszech, na inauguracji dorocz­nej imprezy artystyczno-dyskusyjnej, organi­zowanej z udziałem dziesiątek tysięcy osób przez katolicką organizację Wspólnota i Wy­zwolenie. Niewielki chór i paru muzyków wy­brano z orkiestry Opery Paryskiej, natomiast do realizacji dzieła zaproszono polską ekipę: inscenizacji i reżyserii podjął się Tadeusz Bradecki, scenografię zaprojektował Jan Polew­ka, a kierownictwo artystyczne sprawował nad całością przedsięwzięcia Krzysztof Zanussi. Spektakl uznano za ważne wydarzenie ar­tystyczne i ta sama ekipa przygotowała ope­rę rok później w katedrze w Arras, we Fran­cji, w ramach uroczystych obchodów 200-lecia praw człowieka w Arras. Wreszcie, po raz trzeci, ci sami realizatorzy przygotowali "Ma­ksymiliana Kolbego" w Operze Śląskiej w Bytomiu... Przedstawienie bytomskie jest pol­ską premierą utworu i zarazem jego pierwszym wystawieniem w normalnych warun­kach teatru muzycznego. Kierownictwo mu­zyczne sprawuje dyrektor Opery Śląskiej, Ta­deusz Serafin, na premierę przyjechał kom­pozytor, ale nie mógł, niestety, przybyć - ze względu na zły stan zdrowia - 78-letni Ionesco.

Całość jest krótka, jednoaktowa, trwa godzinę. Pomyślana jest na skład kameralny; w obsadzie właściwie tylko dwie duże partie: Ojca Kolbego i więźnia Puszowskiego, jedna mniejsza - Komendanta obozu, ponadto dwa czy trzy epizody i paroosobowy chór męski - w obsadzie nie ma kobiet - i dziecięcy, ucze­stniczący w scenie finałowej. Zespół muzycz­ny składa się z siedmiu osób: z pianisty, dla którego przewidział Probst największą i naj­trudniejszą partię, organisty, trzech dęciaków (piccolo, trąbka, kontrafagot) i dwu perkusi­stów (Probst sam studiował grę na instru­mentach perkusyjnych i doskonale umie wy­korzystywać ich możliwości brzmieniowe). W jednym z fragmentów opery użyta jest rów­nież taśma nagrana przez Probsta w parys­kim studiu.

Opera rozpoczyna się jak gdyby krótkim prologiem - ucieczką więźnia z obozu w Oświęcimiu, potem następuje scena w obo­zie, będąca zarazem jedynym wyraźniejszym odstępstwem od tego, co zdarzyło się tam w rzeczywistości. Otóż w rzeczywistości ucie­kiniera nie schwytano, w operze natomiast - zostaje złapany i stracony, jednakże Komendant mimo to postanawia 10 więźniów z baraku uciekiniera skazać na męczarnię głodowej śmierci. Jeden z wybranych błaga o życie - ma żonę, dzieci, nie chce ich osierocić, chce przeżyć choćby w najbardziej potwornych wa­runkach. Ojciec Kolbe ofiarowuje swoje ży­cie zamiast jego; ofiara zostaje zaakceptowa­na przez zaskoczonego tym, zdumionego ko­mendanta. Obraz drugi rozgrywa się w owym bunkrze głodowym; ojciec Kolbe stara się po­cieszyć więźniów w cierpieniu, jakie dzieli razem z nimi: "Jesteście u kresu drogi, u kresu waszej kalwarii u kresu cierpienia. Bło­gosławię was, będę was błogosławił aż do ostatniego tchnienia, będę w każdej chwili, w każdym momencie aż do Momentu nieskoń­czonego. Mówię wam to, uwierzcie, jesteście u bram raju, jeszcze nie wiecie: jesteście u brzegów wiecznej radości, nieskończonej ra­dości..." * Trzeci obraz - to ten sam bunkier po paru dniach; więźniowie zmarli już męczeń­ską, głodową śmiercią; Ojciec Kolbe (tak było naprawdę), jedyny, który dożył inspekcji Komendanta, ginie - dobity zastrzykiem fe­nolu, bunkier musi bowiem zostać już opróż­niony dla następnych ofiar.

"Spraw Panie, żebym nie o to zabiegał, by mnie pocieszano, lecz żebym pocieszał, nie szukał zrozumienia, lecz żebym rozumiał, nie pragnął być kochany, ale żebym kochał. Albowiem siebie dając - coś się otrzymuje, siebie zapomniawszy - można znaleźć siebie, a umierając - zmartwychwstają wiecznie, innym wybaczając - doznam przebaczenia..." **

Tymi słowami anonimowego tekstu z po­czątku XX wieku kończy się opera Probsta. Wygasza się scena, milknie muzyka, zapada cisza.

Dopiero po chwili zrywają się brawa. Bardzo gorące, chociaż jak gdyby przytłumione pewnym niezdecydowaniem: czy wypada tym konwencjonalnym teatralnym zwyczajem kwi­tować dzieło opowiadające o świętej, męczeń­skiej ofierze życia? Są utwory, wobec których słuchacz i widz czuje się bezradny, nie mogąc znaleźć właściwych słów podziwu czy kryty­ki, które wymykają się zwykłym kryteriom ocen, będąc jak gdyby ponad tym. Myślę, że właśnie do takich dzieł należy dzieło Probsta. Wywiera ogromne wrażenie także i przez to, że wielki temat przedstawia po prostu, zwy­czajnie, skromnie. Nie bije w dzwony, stara się jedynie dać artystyczne świadectwo temu, co stało się pewnego dnia w obozie w Oświę­cimiu:

Ta prostota, ta skromność, to zasługa za­równo samego dzieła, jak i jego insceniza­cji - bardzo, jak sądzę, trafnej w swej ascezie, taktownej, mądrej, nie korzystającej z żadnych "wypróbowanych chwytów" i "efek­tów", zawierzającej skupieniu i inteligencji odbiorcy. Ojca Kolbego śpiewał Włodzimierz Skalski; Puszowskiego, więźnia, który w wiel­kim śpiewanym monologu w II obrazie dzieli się ze współskazanymi na śmierć swymi wąt­pliwościami, swym przerażeniem okropnościa­mi świata, w jakim przyszło mu żyć, i prosi Ojca Kolbego o natchnienie go wiarą, śpiewał Marek Ziemniewicz; sugestywną postać Ko­mendanta stworzył Eugeniusz Kuszyk. Bytom­ska premiera "Maksymiliana Kolbego" stała się ważną datą w naszym życiu muzycznym; myślę, że warto postarać się o to, aby prze­wieźć tę inscenizację na Warszawską Jesień i pokazać szerszemu gronu melomanów i kry­tyków. A na razie - Bradecki i Polewka przygotowują kolejną inscenizację opery Prob­sta i Ionesco - w Austrii.

Dopełnieniem wieczoru w Operze Śląskiej była sceniczna wersja Requiem Romana Palestra. Dzieła napisanego przez naszego zna­komitego kompozytora jeszcze w latach 1946-47, poświęconego "Pamięci przyjaciół, któ­rzy walcząc - zginęli w Warszawie". Pierwsze wykonanie odbyło się w Brukseli w roku 1949, w Polsce natomiast - w związku z emi­gracją Palestra, jego działalnością w radiu "Wolna Europa", no i spowodowaną tym zmo­wą milczenia, jaką natychmiast nakazano o-toczyć kompozytora - po raz pierwszy udało się przedstawić Requiem w krótkim okresie popaździernikowej odwilży: l listopada 1957 poprowadził je Bohdan Wodiczko. Po raz dru­gi przypomniano je dopiero teraz, przygoto­wane przez tę samą ekipę, jaka zrealizowała "Maksymiliana Kolbego". Statyczny spektakl, w jednolitych czarnych strojach, jak najbar­dziej odległy od barokowych, rozpasanych wi­zji, jakimi wzbogacił Ryszard Peryt swą pa­miętną sceniczną realizację Requiem Verdie­go w Poznaniu. Tutaj łatwiej się skupić na muzyce, docenić jej piękno, przeżyć ją głębiej. I myślę, że właśnie taki cel przyświecał Bradeckiemu, Polewce i Serafinowi: wyeks­ponować maksymalnie muzykę i pozwolić działać własnej wyobraźni widza... Śpiewali: Barbara Krzekotowska, Barbara Markiewicz, Hubert Miśka i Aleksander Teliga.

Wielka szkoda, że Palester nie dożył po­wrotu - stale zresztą, moim zdaniem, zbyt powolnego i zbyt skąpego powrotu - swych dzieł na polskie estrady i sceny. Zmarł w sierpniu 1989, w Paryżu.

* Fragment libretta w tłumaczeniu Krystyny Sławińskiej.

** Tłumaczenie Janusza St. Pasierba.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji