Dobry człowiek z Seczuanu
TRZEJ wysłannicy niebios zjeżdżają na ziemię w poszukiwaniu dobrego człowieka. Pragną znaleźć choć jednego sprawiedliwego na tym ziemskim padole. Dobrym człowiekiem okazuje się tylko prostytutka z chińskiego miasta Seczuan. Wszyscy inni ludzie są źli, skąpi, chciwi i niepobożni. Bogowie na próżno propagują wśród nich hasła miłości bliźniego, na próżno sieją zasady wszechogarniającej dobroci, cierpliwości, pokory i cierpienia, które oczyszcza ponoć duszę człowieka.
Wysłannicy niebios, ustanawiając suche "dziesięć przykazań", nie troszczą się jednak o to, czy ludzie poradzą sobie z rozwiązywaniem zawiłych problemów życiowych. Każą być człowiekowi dobrym, lecz nie stwarzają mu warunków do tego, by mógł żyć w cnocie i dobroci. Widzimy to doskonale na przykładzie losów chińskiej dziewczyny.
Oto bogowie za nocleg płacą prostytutce Szen-Te tysiąc dolarów. Za "boskie" pieniądze Szen-Te kupuje sobie nędzny sklepik z tytoniem. Nie myśli ona jednak tylko o sobie. W miarę swych sił i możliwości niesie pomoc głodnym ludziom, czyni drobne przysługi, rozdaje jałmużnę. Staje się wkrótce "aniołem przedmieścia". Lecz szukających pomocy jest zbyt wielu, a przy tym głodni ludzie nie są wcale ludźmi dobrymi. Nędza i głód uczyniła z nich chciwe na łup hieny.
To nie świadomy proletariat, lecz środowisko lumpów, złodziei, prostytutek i płatnych handlarzy. Aby żyć, aby nic dać się wciągnąć z powrotem w otchłań nędzy, Szen-Te przepędza ze sklepu swych podopiecznych, aby się samej ratować, wyrzuca podróżnych z przepełnionej łodzi. Co więcej, chcąc zapewnić szczęśliwą przyszłość swemu nie narodzonemu jeszcze dziecku, musi Szen-Te przystosować się do praw rządzących jej społecznością. Musi wyzyskiwać swych współziomków. Szen-Te przebiera się) więc w męski strój i jako okrutny kuzyn Szin-Ta zakłada przedsiębiorstwo tytoniowe- zostaje kapitalistą.
Rolę Szen-Te kreuje w przedstawieniu Halina Mikołajska. Aktorka grała oszczędnie, dyskretnie, w sposób ściszony, intelektualny, co nie znaczy wcale, że brakowało jej ciepła czy pasji. Szen-Te Mikołajskiej utkana była z rozlicznych barw. Był tu szczery liryzm i tkliwość (scena z nie narodzonym jeszcze dzieckiem), zawadiacka pewność siebie (w scenie spotkania z Jang Sunem), nie brakło również tonów prawdziwego cierpienia i buntu (szczególnie w replikach do publiczności). Mikołajska najwierniej ze wszystkich wykonawców wyczuła styl brechtowskiego teatru. Zaprezentowała nam rzadko ostatnio spotykaną sztukę nie tylko kreowania postaci, lecz również ukazywania stosunku aktora do stworzonego przez siebie dzieła. Oto Halina Mikołajska szczerze współczuła swej Mikołajskiej - Szen-Te. Jeśli dodamy do tego, iż aktorka przeżywa w czasie spektaklu metamorfozę i wciela się w postać zimnego, wyrachowanego pana Szin-Ta, to wnet zrozumiemy ogrom włożonego w przygotowanie roli wysiłku i poznamy skalę talentu tej wybitnej aktorki.
"Ludzie dobrzy
Nie mogą w naszym kraju
Długo porastać dobrymi.
Tam gdzie talerze są puste
Jedzący biorą się za łby".
- śpiewa Szen-Te w sztuce Brechta. W ustroju rządzonym przez pieniądz nie może mieć człowiek "pełnego talerza", jeśli nie krzywdzi innych ludzi, niesposób nakarmić grupy głodnych ludzi, nie krzywdząc równocześnie innych. Taka jest już mechanika kapitalizmu. Nieznajomość jego praw była przyczyną tragicznych zmagań biednej Szen-Te. Poznanie tej mechaniki przez Brechta było przyczyną jego ironii i goryczy. Lecz autor "Dobrego człowieka" ukazuje wyjście z błędnego koła, w które dostała się Szen-Te.
Skoro zawiedli bogowie, skoro zawiodła filantropia, skoro niesposób uszczęśliwić ludzi w ramach kapitalistycznej eksploatacji, więc jak należy rozwiązać tragiczną sytuację mieszkańców Seczuanu? - pyta Brecht w epilogu sztuki. "Jak pomóc dobrym ludziom nie krzywdząc nikogo?" - zwraca się autor, z zapytaniem wręcz, prosto do widowni i zaraz dodaje:
"Nie wolno głowy w piasek
kryć za wzorem strusi.
Rada musi się znaleźć:
Musi! Musi! Musi!".
Widz opuszczający salę teatru, jeśli tylko jest człowiekiem obdarzonym zdolnością logicznego myślenia, z faktów przedstawionych przez Brechta wyciągnie jeden, jedyny, nieodparcie nasuwający się wniosek. Wniosek o nieuchronności rewolucji społecznej. Tylko ona bowiem jest w stanie rozładować konflikty epoki.
Do wyrażenia tej myśli, do zilustrowania ideowej problematyki używa Brecht niezwykłych, oryginalnych środków. Autor "Dobrego człowieka" przemieszał w jednym tyglu wszystkie style i epoki teatralne i stworzył nowy, własny, oryginalny styl - styl brechtowski. Konwencja średniowiecznego teatru plebejskiego łączy się tu z tradycjami epoki elżbietańskiej. Śmiałe operowanie światłem, wykorzystanie zdobyczy ekspresjonistów niemieckich, z Piscatoręm na czele, występuje obok naturalistycznej wierności niektórych szczegółów. Jeśli dodamy do tego iluzyjność teatru dalekiego wschodu w połączeniu z dużą dozą poezji i śpiewu (słynne brechtowskie songi wplatane w tok akcji), jeśli więc uzmysłowimy sobie, jak rozmaite, jak nieraz wręcz przeciwstawne są źródła, z których czerpał motywy Brecht, to wtedy zrozumiemy... jak trudne zadanie miał przed sobą Ludwik Rene - inscenizator warszawskiego spektaklu. Rene wespół ze scenografem Janem Kosińskim stworzył widowisko, które stanowi wielkie wydarzenie w naszym życiu kulturalnym. Inscenizator w swej pracy nad sztuką Brechta, wykorzystał umiejętnie zdobycze współczesnej techniki teatralnej. Zdobycze te były środkiem do przekazania autorskiej tendencji. Punktowce i obrotowa scena pomagały wydobyć poetycki czar tej filozoficznej przypowieści o bezbronności bogów i ludzi dobrych. Fabuła sztuki przeplatana była pieśniami i replikami wprost do publiczności. W trakcie repliki wykonawcy zamierali w bezruchu, by po chwili włączyć się znów w nurt akcji. Rene nie bał się przypominać nam, iż jesteśmy w teatrze. Starał, się by widz jak najbardziej mógł odcyfrować filozoficzne tezy Brechta. Dyskusyjną, wydaje mi się, jest tylko postać Suna. Reżyser niepotrzebnie kazał mu recytować słowa prologu i epilogu. Osłabiał siłę słów Brechta przez włożenie ich w usta postaci, która została w oczach widzów zdyskredytowana.
Dekoracje Kosińskiego były wydarzeniem dawno nie spotykanym na naszych scenach. Na tle szarzyzny naszego teatru spektakl w Teatrze Domu Wojska Polskiego stanowi jasny punkt, jest to zapowiedź daleko idących zmian w pojmowaniu problematyki scenicznego realizmu.