Artykuły

Ludowa przypowieść o śmierci

Szczupły jest dorobek dra­maturgiczny Witolda Wandurskiego, rewolucyjnego poety, komunisty, którego życie za­kończyło się tragicznie. Jego działalność polityczna w szere­gach KPP zrehabilitowana zo­stała po XX Zjeździe KPZR w roku 1956. Czy doczeka się tak­że nowej, pozytywnej oceny je­go działalność literacka? Ma na pewno swoje miejsce w hi­storii lewego nurtu polskiej li­teratury jego twórczość poetyc­ka. Gorzej jest z dramaturgią. "Śmierć na gruszy", wystawio­na po raz pierwszy 15 stycznia 1925 roku na scenie teatru im. Słowackiego w Krakowie, uchodzi za jego najlepszą sztu­kę. Zamierzał wystawić ją przed kilku laty Teatr Narodo­wy w Warszawie. Drogę na sce­ny Polski Ludowej otwarło jej jednak przedstawienie opraco­wane przez Teodora Mierzeję z robotniczym zespołem ama­torskim w Bielawie. Potem sięgnął po sztukę w wersji za­adaptowanej przez Mierzeję Teatr Ludowy w Nowej Hucie. Tu nadał jej kształt literacki Jerzy Broszkiewicz (opierając się na opracowaniu Mierzeji), zaś wyreżyserował ją Józef Szajna, podkreślając mocno antywojenny sens utworu. Bardzo ładną scenografię do tego przedstawienia zaprojek­tował Daniel Mróz. Powstał żywy, barwny spektakl, cieszą­cy się powodzeniem zarówno w Krakowie, jak i w czasie Fe­stiwalu Sztuk Polskich we Wrocławiu. Nie mógł on jed­nak także ukryć słabości sztu­ki. Teraz ujawniło je znowu przedstawienie olsztyńskie.

Wandurski oparł się przy jej pisaniu na starej ludowej przy­powieści wielkopolskiej o śmierci, uwięzionej w kona­rach starej gruszy i konsek­wencjach jej bezczynności. Sam pomysł jest bardzo dobry i da­je duże możliwości rozwinięcia tragikomicznego wątku. Pierw­szy akt jest też najlepszą częś­cią sztuki. Ma on wdzięk ludowej przypowieści i jej humor. Potem jest jednak gorzej. Wan­durski próbował wtłoczyć w ra­my przypowieści aktualne alu­zje polityczne, które straciły dziś wiele, ponieważ nie przy­stają do naszych spraw i cza­sów. Jedynie antywojenne akcenty, satyra skierowana przeciw wojennym podżega­czom i organizatorom zbrojnych konfliktów, brzmi nadal żywo i zrozumiale. Natomiast grana­towy policjant, czy też oddźwię­ki spraw społecznych i kon­fliktów politycznych z lat dwu­dziestych są już dla dzisiejsze­go widza w tej formie, w ja­kiej zawarł je w "Śmierci na gruszy" Wandurski - po pro­stu anachroniczne.

Szajna potraktował w Nowej Hucie drugi i trzeci akt sztuki jako kanwę dla antywojennej groteski. Wiele skreślił, wiele wsparł wizją plastyczną, efek­tami widowiskowymi. Z dwóch aktów powstał w jego spektak­lu niezbyt długi akt drugi. Ta­deusz Żuchniewski postąpił inaczej. Zamiast szukać w sztu­ce pomostu do spraw współ­czesnych i odczuć współczesne­go widza, wydobyć z niej to, co jeszcze dzisiaj może nas za­interesować, skreślić to co zbęd­ne i wyeksponować to, co ży­we, postanowił powrócić do źró­deł inspiracji Wandurskiego, do ludowej przypowieści.

Świadczy o tym choćby tytuł: "Śmiertka na gruszy", a nie "Śmierć na gruszy", jaki nadał spektaklowi. Świadczy o tym także scenografia Adama Ki­liana, która stała się bohate­rem olsztyńskiego spektaklu. Jest bardzo piękna, barwna, przypomina oczywiście od razu scenografię "Zwyrtały", który szedł do nieba, a potem wrócił z nieba na ziemię.

Najzabawniejsze są też w olsztyń­skim przedstawieniu sceny, rozgry­wające się u niebiańskiej furty, gdzie święty Piotr (KAZIMIERZ BŁASZCZYŃSKI) rozmawia z Mi­chałem Archaniołem i Śmiertką (MARTA SOBOLEWSKA). Postacie sztuki mówią w tym przedstawieniu soczystym chłopskim językiem i zachowują się jak bohaterowie szopkowych przedstawień. Dotyczy to szczególnie WANDY BAJERÓWNY, która gra zamaszyście rolę Wyrobnikowej.

W tej konwencji sprawdza się bardzo dobrze pierwszy akt sztuki (najlepiej zresztą napisany). W drugim i trzecim akcie tempo przedstawienia jednak słabnie, ujawniają sie pęknięcia i niekonsekwencje samej sztuki, nużą dłużyzny. Nie ratuje sytuacji próba wprowadzenia groteski z teatru ku­kiełkowego, w jakiej ukazuje re­żyser scenę na dworze królewskim w akcie trzecim. Jest to nawet optycznie bardzo ładne i zabaw­ne, ale nie przystaje ani do kon­wencji ludowej przypowieści z aktu pierwszego, ani do społecznej treś­ci aktu drugiego. Ze zbytnim pie­tyzmem odniósł się także reżyser do tekstu Wandurskiego. Energiczniejsze cięcia, skreślenia i skróty mogły chyba uratować drugą część przedstawienia, ukazując sam utwór w lepszym świetle. Spektaklowi za brakło konsekwencji i dynamiki skutkiem czego sztuka zaprezentowała się nie najlepiej.

Czy znaczy to, że nie może sprawdzić się na scenie, w innym opracowaniu? Trudno na to pytanie odpowiedzieć Jedno jest pewne: "Śmierć na gruszy" wymaga bardzo prze­myślanego opracowania tekstu przez utalentowanego inscenizatora, który będzie miał logiczną, utrzymaną w jednolitej konwencji wizję spektaklu. Można iść w stronę przypo­wieści ludowej, lub w stronę tragifarsy, czy tragicznej gro­teski. Trzeba się jednak zdecy­dować na jedną z tych koncep­cji. Obydwa elementy tkwią w sztuce Wandurskiego. Jest w niej dużo ludowego prymity­wu, ale i sporo politycznego ka­baretu. Sprowadzenie tych dwóch elementów do wspólne­go mianownika artystycznej konsekwencji i harmonii nie powiodło się Tadeuszowi Żuchniewskiemu i to jest główną słabością olsztyńskiego przed­stawienia. Nie umniejsza to jednak zasługi ambitnego tea­tru, który lubi chodzić trud­nymi, nieprzetartymi drogami. Jeśli więc nawet realizacja nie powiodła się w pełni, trzeba powitać z uznaniem śmiałe za­mierzenie i zachęcić olsztyńską scenę do dalszych poszukiwań wśród dramatów polskiej lite­ratury socjalistycznej, do któ­rej utwór Wandurskiego na pewno można zaliczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji