Artykuły

Kłopotliwa premiera

"Najstarszą profesję" w reż. Henryka Czerneckiego w Teatrze Śląskim w Katowicach ocenia Henryka Wach-Malicka w Dzienniku Zachodnim.

Trudno z tej materii wykroić pasjonujący spektakl. Ani razu nie ma zmiany miejsca akcji, zaś upływ czasu dokumentują tylko informacje o odejściu w niebyt kolejnych bohaterek. Bez skreśleń przydługich i powtarzających się rozmów prowadzonych przez wielopokoleniową "rodzinę" prostytutek w zaułku amerykańskiej ulicy, trudno doczekać finału. Po kilkunastu minutach wiemy wszystko o bohaterkach i dzielącym je konflikcie. Oto umiera stary porządek, oparty na zaufaniu do nestorek, obejmujących funkcję "madame" i matkujących adeptkom najstarszego zawodu świata. Wyłamująca się z szacunku dla tradycji Ursula jest bezwzględna i chytra, ale też trochę nieszczęśliwa. Pozostałe to anieli-ce, skazane przez los i nieopiekuńcze państwo na robotę pod latarnią.

Pomiędzy tę oczywistość powtykała autorka ozdobne powiedzonka, z których połowa jest śmiesznie pieprzna, ale połowa po prostu ordynarna. To kwestia smaku tłumacza, ale i reżysera, który z prostackich żartów nie zrezygnował. Nachalne aluzje do polskich realiów też tekstowi nie pomagają. Józef Czernecki popełnił w tej realizacji błąd - nie zagęścił akcji, nie dopilnował tempa i nie poprzecinał monologów jakąkolwiek teatralizacją zdarzeń; poza śpiewającym chórkiem cór Koryntu, który niekonieczniej rzystaje do realistycznego charakteru opowieści. Skutkiem tego słowa leją się ze sceny bez żadnego hamulca i bez potrzeby. Dopiero w drugiej części, gdy intryga nabiera dramatyzmu, widownia nawiązuje z postaciami kontakt emocjonalny. Dobre i to.

Jeśli coś jednak kusi w tej sztuce, to robota dla aktorek. I to w nieco starszym wieku, na ogół omijanych przez dramaturgów i reżyserów. W katowickim spektaklu odtwórczynie większości ról robią co mogą, ale bez reżyserskiego steru trudno im wypłynąć na powierzchnię wodolejstwa. Czołowa buntownica sztuki - Ursula - wypadła najmniej przekonująco, choć Marta Kotowska daje sygnały, co mogłaby z tej postaci wykrzesać. Niestety, aktorka po prostu nie opanowała tekstu i to w takim stopniu, że głośne interwencje suflera trudno uznać za skutek premierowej tremy. Stanisława Łopuszańska w roli szefowej "interesu" pokazała swoistą klasę Mae, choć nie odebrała jej figlarnej zalotności. Wyraźnie określają swoje bohaterki Krystyna Wiśniewska i Maria Stokowska. Pierwsza jako bezpretensjonalna Edna, druga w roli potulnej Very. Nie zawiódł też Ryszard Zaorski w roli transwestyty, zwanej Lilian, bo trzymał tę postać (dziwnie przez reżysera wymyśloną) w ryzach twardej dyscypliny; bez żadnych przegiętych gestów i piskliwego głosiku. Pięć minut miała także Halina Kalinowska w roli profesor Chajny.

Rzecz w tym, że wysiłek aktorski nie równoważy rozłażącego się tempa, więc spektakl mało widzów obchodzi... W chwilach znudzenia możemy sobie za to pooglądać ładną, trochę dosłowną, trochę symboliczną, scenografię Anny Franty.

Być może na końcowy efekt tego przedstawienia złożyły się nie tylko błędy artystyczne, ale także napięta atmosfera poprzedzająca premierę. Jakkolwiek było - szkoda dobrych chęci i wysiłku. Zdarzyło się coś, czego nikt nie chciał. Teatr Śląski nie podpisuje się jedak pod tą premierą z powodów artystycznych. Przedstawienie jest słabe i mało interesujące. Na próbach wydawało się, że aktorzy dobrze się bawią, więc byliśmy spokojni. Ale to był błąd... Nie chciałbym zmarnować pracy realizatorów, więc podjąłem decyzję - bodaj pierwszą w Polsce - że "Najstarsza profesja" będzie grana na naszych deskach, ale już jako prywatne przedsięwzięcie pana Józefa Czerneckiego. Może przyjdzie publiczność, może odzyskamy pieniądze (z wystąpienia przedpremierowego).

Józef Czernecki, reżyser: Zastrzeżenia dyrektora Baranowskiego są, jak nam powiedział, natury estetycznej. Pytam wprost - dlaczego ta decyzja przyszła tak późno i dlaczego ja mam mieć taką samą estetykę, jak pan dyrektor. "Najstarsza profesja" to jest komedia, a nie "Hamlet", więc hamletyzowanie na scenie nie ma sensu. Eksperymentowanie zresztą też nie. W teatrze powinno być miejsce na różne propozycje. A poza tym nie o całej obsadzie mogłem decydować samodzielnie.

Konflikt w Teatrze Śląskim

Przykry wieczór

- Nic tak nie służy teatrowi, jak skandal - powiedziała Krystyna Szaraniec, wicedyrektor Teatru Śląskiego przed rozpoczęciem premiery. Nie miała racji! To był przykry wieczór dla wszystkich; po obydwu stronach rampy. W przeddzień premiery, Henryk Baranowski - naczelny i artystyczny szef "Wyspiańskiego", wydał oficjalne oświadczenie. "Względy artystyczne spowodowały, że Teatr Śląski zrezygnował z produkcji sztuki Pauli Vogel pt "Najstarsza profesja". Przedstawienie będzie pokazywane na deskach teatru, jest to już jednak produkcja Józefa Czemeckiego" Co wyłożył w piśmie, potwierdził osobiście, przemawiając przed podniesieniem premierowej kurtyny. Dodał też, że polubowne rozwiązanie jest korzystne dla obydwu stron; robota realizatorów nie pójdzie na marne, a teatr (być może) odzyska zmarnowane pieniądze. Konflikt urodził się nagle; jeszcze w poniedziałek dyrektor Baranowski zachwalał przedstawienie jako "ambitną propozycję dla spragnionej rozrywki publiczności" a reżysera Czerneckiego jako "speca od lekkiej formy". Najwyraźniej reklamował produkt, którego nie widział nawet w fazie ostatnich przygotowań. Jak zobaczył i nie był zadowolony, cofnął błogosławieństwo. Ale na eksploatację, pod szyldem Teatru Śląskiego pozwolił, co kłóci się ze zdrowym rozsądkiem w każdym akapicie.

Wstrzymanie premiery, a nawet rezygnacja z gotowego spektaklu, nie jest w teatrach zjawiskiem częstym, ale praktykowanym. Dyrektor bierze odpowiedzialność za instytucję i ma prawo do ryzyka. Działać musi jednak zdecydowanie. Demonstracyjne i publiczne odcinanie się (i to na kilkanaście minut przed finałem) od czegoś, co przez wiele tygodni teatr akceptował, wydaje się podstawą precedensowo niebezpieczną. "Najstarsza profesja" to kiepska sztuka, a spektakl - niedopracowany. Jak jednak czuli się aktorzy, gdy stojąc w kulisach słyszeli przemówienie swojego dyrektora, skierowane do wypełnionej widowni? Jak czuła się publiczność, słysząc, że oto przyszła na gniota, ale obejrzeć go musi, bo innego wyjścia nie było?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji