Artykuły

Artysta i niemiłe społeczeństwo

Mister D. i Karolina Czarnecka swoimi prowokacjami zabiły niezłego ćwieka polskiemu społeczeństwu. Pokazując, że poziom wartościowania kultury jest czasem równie groteskowy co wykreowana przez nie rzeczywistość - pisze Janusz Kaczmarek w portalu kulturaonline.pl.

Miliony odsłon. (Nie)Kulturalny zamęt wokół dyskusji nad tym, co, gdzie i kiedy kulturalne być przestało. Minęły blisko dwa miesiące od momentu, w którym "Chleb" oraz "Hera, koka, hasz, LSD" zawładnęły przestrzenią internetową. Pierwsze echa zażartej dyskusji przebrzmiały, a wszystkich interpretacji obu utworów nie sposób przywołać. Przy okazji pojawiło się wiele poważnych pytań. Co odzwierciedlać powinna twórczość? Czy satyrę lub kpinę powinna ograniczać przyzwoitość, estetyka, przystępność dla oka i ucha? W każdym razie zamysł artystyczny Mister D. i Karoliny Czarneckiej, był i jest kwestionowany. Słusznie?

Wygląda na to, iż domorośli pochłaniacze kultury z gier komputerowych nagle unieśli się smakiem i gustem. Wyrażając obrazę majestatu pod postacią wpisów a'la Co to k**** jest? Przecież tego g**** nie da się słuchać. To chyba najciekawszy aspekt towarzyszący zamieszaniu wokół Mister D. To, co można przeczytać w komentarzach do teledysku np. na YouTube. W wielu recenzjach lub artykułach, ich autorzy zdają się owe zjawisko pomijać. Co najwyżej przywoływać tylko poszczególne uwagi (negatywne) . Dla potwierdzenia równie negatywnego zdania autora na temat płyty.

Na horyzoncie pojawia się prosta zasada. Popularność konkretnego utworu czy wykonawcy, rozpatrujemy często poprzez pryzmat kliknięć, polubień, zaglądnięć, ahnięc, ochnięć i na końcu hejtnięć. Dlaczego więc debatę o znaczeniu płyty czy jej społecznym kontekście, nie oprzeć właśnie o te elementy? One są przecież internetowym chlebem powszednim. Zakreślają nam (stety - niestety), rzeczywiste standardy wyrażania sądów przez nasze społeczeństwo. Dzięki nim możemy się zorientować w poziomie debaty o kulturze, jak i netykiecie (jeśli jeszcze istnieje). Głosy ludu zatem, a nie dokonania pojedynczego artysty, dają nam do zrozumienia, z czym spotykamy się we wspólnie dzielonej przestrzeni. Być może owe skrajne opinie są również próbą gorączkowego zatuszowania faktu, że w "Chlebie" i pozostałych "głodnych" kawałkach jest coś więcej niż wyłącznie wyśrubowana kpina.

Nie dalej jak tydzień temu, przechodząc moim osiedlem, stałem się świadkiem sytuacji, w której pewien silnoręki darł się z okna na całe osiedle: j***ć!. Trzaskając oknem tak bardzo, że szyba w końcu rozbiła się , a jej kawałki poleciały na trawnik. Była godzina 13:30. Piękny słoneczny dzień. W miarę spokojna okolica. Brak walk między kibicami zwaśnionych drużyn. A jednak. Kino za darmo. Powiedzmy "Szklana Pułapka" z pseudo Willisem na wyciągnięcie ręki. Tuż po nosem. Wystarczy wyjść po chleb.

Ta sytuacja tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że nic co groteskowe, nie może być nam obce. Gdzie jest miejsce na rzetelną dyskusję, skoro recenzent pisze: szmira do kwadratu, za bardzo przerysowana, a chłopaków z tajgerami mija codziennie, wracając z pracy? Gdzie tu dyskusja, skoro społeczeństwo nie składa się ze świadomych krytyków, ale w dużej części z ludzi, którzy wartościują produkty kultury jako: dobre w c*** albo głupie w c***?

Kto patrzy na krytykę "Społeczeństwa" Masłowskiej pod kątem poprawności muzycznej i stylistycznej, nigdy nie dostrzeże, że groteskowy świat przez nią kreowany, groteskowy być nie musi. Jest oczywiście pytanie o granice prowokacji. Za wytyczną możemy jednak przyjąć, za klasykiem: keine grenzen. O co się więc rozchodzi? A o to, że prowokacja, kiedy zmierza do głębokiego namysłu nad społeczeństwem, tego co w nim brudne, nieprzyjazne, degenerujące, jest słuszna. Nawet, jeżeli wokalista sepleni, teksty momentami są mało przyjemne i trudno doszukać się w nich artystycznej wartości.

Argument, jakoby Masłowska odbiegając od muzycznych kanonów, nużyła narzekaniem na to, o czym doskonale wiemy, wydaje mi się mało zrozumiały. Od kiedy posiadanie wiedzy o czymś oznacza trzymanie buzi na kłódkę i niemówienie o problemie? Co wynika ze świadomości tego, że sąsiad okłada żonę, gdy na pytanie policjanta lub dziennikarza, chowam głowę za drzwiami i rzucam: ja nic nie widziałem, nic nie słyszałem?

Kwestie dobrego smaku? Czy większym bezguściem nie popisała się przypadkiem Justyna Steczkowska, masakrując "Białą Flagę" w sylwestrowym klimacie? Za pieniądze podatników zresztą. Albo Maryla Rodowicz, która ubrała się w aerodynamiczny i anatomiczny strój prezentujący to, co chciałby jeszcze posiadać, a czego już nie posiada. Co wreszcie z Conchitą Wurst? Jeżeli "My Słowianie" posądzani są przez strażników czci o "szczucie cycem" (że przywołam popularne określenie), to pan Kiełbasa szczuje Europę transwizją brodatej kobiety.

Możecie już się domyślać mojej opinii. W moim skromnym odczuciu, Masłowska wali po bebechach, aż miło. I nie pozwala zapomnieć, w jakiej rzeczywistości żyjemy. Co ważne, również nie pozwala się do niej przyzwyczaić. A że walenie po bebechach przyjemne być nie może Cóż

Heroinowy raj?

Przechodząc do Karoliny Czarneckiej [na zdjęciu]. Tutaj jest już lepiej pod względem estetycznym. Jest śpiew bez seplenienia. Bit wpada w ucho. Tekst ma mimo wszystko gładsze krawędzie. Może dlatego mniej jest negatywnych recenzji. Jest również prowokacja. Jest żart z poważnego tematu. A jednak ponownie zrobiło mi się smutno po przeczytaniu komentarzy niektórych internautów.

Wielu z nich jakby w ogóle nie zrozumiało, o co aktorce chodzi. Szczególnie na samym początku pojawienia się filmu w sieci, mnożyły się wypowiedzi o tym, że to promocja spożywania narkotyków. Zadałem sobie retoryczne pytanie. Czy naprawdę po obejrzeniu utworu, ktokolwiek mógłby poczuć się zachęcony do zażywania dragów? Chyba tylko stary ćpun wspominający na głodzie słodkie czasy na ostrym haju. Na szczęście, popularność coveru przerosła najśmielsze oczekiwania wykonawczyni. I wkrótce miała ona możliwość wytłumaczenia swojego zamysłu w szeregu wywiadów.

Wystarczy zmienić płytę

Nie zawłaszczajmy sobie określonych miejsc na obszarze kultury. To tak jak głosowanie za jedyną słuszną ideologią. Co innego bowiem oferuje nam Masłowska w "Społeczeństwie", co innego słodki Dodoid, a co innego Jozin z Bazin. Podobnie z tekstami. Jedne z nich mogą być napisane piękną polszczyzną, a poziomem głębi oscylować w kategorii brodzik (bez podtekstu). Inne pozornie bezskładne, fatalnie zaśpiewane, dotykają ważnych problemów.

Jakiekolwiek nie byłyby motywy, dla których Masłowska wydała płytę, należą się jej słowa uznania. Nawet, jeżeli przyjęła wygodną pozycję wywyższającej się skandalistki. Ależ proszę bardzo! Niech się lokuje. Nie świadczy to bynajmniej o tym, że przesłanie "Chleba" jest nieszczere (mówiąc "masłowszczyzną" muzyczną: nie warte funta kłaków Kingi Rusin).

Niech więc będzie, że muzyczne lub okołomuzyczne poczynania pisarki to jej odwetowy atak na polski showbiznes. Iluż z nas go nie krytykuje? Pamiętajmy, że w tym kraju to na artystę przypada całe niemiłe społeczeństwo, a nie odwrotnie. Stąd ostentacyjne wystudiowanie może być równie dobrze postrzegane jako jawne zniechęcenie tym, co dzieje się na około. Bo, pardon, jest się czym zniechęcać.

Na sam koniec podzielę się jeszcze osobistym wrażeniem. "Chleb" wpadł mi w ucho, a teledysk Krzysztofa Skoniecznego ("Hardkor Disko") moim zdaniem stoi na bardzo wysokim poziomie. Osobiście kojarzy mi się z klipami do kawałków Chemical Brothers, czy Faithless. Co ważne, klip, tekst, muzyka, nawet głos wokalistki, stanowią naprawdę spójną kompozycję. Z kolei od "Hajsu" bolą mnie uszy. Ale, jeżeli ma się ochotę rozmasować bębenki, można zawsze posłuchać Einaudiego. Wystarczy zmienić płytę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji