Sztuka na serio
STARY PISCATOR wziął na serio potężny, ogarniający cały świat ruch intelektualistów przeciw wojnie, niekoniecznie wyrażający się w zjazdach czy kongresach. Każdy na swoim podwórku, w zakresie swoich możliwości czyni co potrafi. Stary Piscator powrócił po latach wędrówki do rodzinnego Berlina i dał tam, jak opisywali nasi wojażerowie, monumentalną inscenizację teatralną "Wojny i pokoju" Lwa Tołstoja.
Można być wrogiem przeróbek teatralnych z powieści. To jednak nie jest przeróbka w ścisłym znaczeniu, czy bryk teatralny. Epopeja Tołstoja jest tak wielka i ma tyle wątków, że z góry wyklucza prostą reprodukcję teatralną. Właściwie więc Piscator napisał nową sztukę, w której starał się przekazać myśl wielkiego rosyjskiego pisarza - filozofa i kilka specjalnie wyodrębnionych nici tematycznych. Z narratora uczynił wyraźnie działającą postać sceniczną, posługującą się ruchem i persyflażem.
Jednym z chwytów Piscatora było rozłożenie na czynniki pierwsze tych elementów, które Tołstoj całkowicie stopił z sobą. Tołstoj mianowicie zupełnie zmieszał wydarzenia codzienne z historycznymi, sprawy prywatne z ogólnymi osiągając w ten sposób potoczystość epicką i prawdopodobieństwo opisowe. Piscator na nowo wyodrębnił dwa plany: ludzi i bohaterów. Pokazuje nam ich wzajemną zależność, ale w sposób uchwytny dla widzów co sprawę dramatyzuje, uscenicznia.
Wśród naszych wojażerów, którzy widzieli sztukę w Berlinie, była Irena Babel i postanowiła przekazać ją warszawiakom. Przyjęła postawę pokornej kopistki. Pokora bywa nagrodzona. Jak wierny tłumacz bywa w zakresie swego kunsztu bardziej twórczy od nonszalanckiego zdrajcy tekstu, tak samo dobra transmisja koncepcji Piscatora, czego się podjęła nasza reżyserka, nie uszczupliła jej twórczości reżyserskiej w sensie przystosowania wielkiego pomysłu Piscatora do warunków sceny przy ulicy Zamoyskiego na Pradze. Widowisko "Wojna i pokój" w Teatrze Powszechnym wypadło doskonale.
Rzetelność pracy wydała swoje owoce, a dodajmy jeszcze do tego kilka doskonałych kreacji aktorskich.
Na szczególne zapamiętanie zasługuje Tadeusz Bartosik w roli Piotra Bezuchowa, dający prawdziwą postać tołstojowskiego niedźwiedziowatego magnata - humanisty, syna hrabiego i chłopki, człowieka o najszlachetniejszym sercu, a tak czasem aż do płaczu bezbronnego wobec losów, oraz Janina Nowicka jako zachwycająca Natasza z dynastii wzruszających dziewcząt rosyjskiej literatury od Puszkina do Turgieniewa.
Zaś obok tej pary nie brak w przedstawieniu innych bardzo dobrych kreacji aktorskich. Więc Ryszard Barycz jako Andrzej przekonuje sylwetą w stylu byronowskiego romantyzmu. Styl ten z kobiet podchwyciła Maria Seroczyńska jako Liza. Juliusz Łuszczewski daje świetną karykaturę starca uformowanego przez wiek oświecenia. Izabeli Hrebnickiej niełatwo było zagrać szlachetne brzydactwo, a jednak wywiązała się nieźle ze swej roli. Adam Hanuszkiewicz nadał zagranemu przez siebie Kuraginowi podteksty uogólniające, trochę sataniczne, z dobrej tradycji pisarstwa XIX-wiecznego. Hugo Krzyski gra postać współczesną - narratora. Z karkołomnego zadania wywiązuje się z umiarem i powagą należną dziełu. A gdy następują persyflaże, gra bardzo dyskretnie. Tak właśnie jak trzeba.
Jeżeli można do czego się przyczepić w tym świetnym przedstawieniu, to może do zbyt staropolskiej postaci Aleksandra Piotrowskiego jako Ałpatycza, upraszczającej gry Bogdana Szmykowskiego jako Napoleona, oraz niektórych elementów opracowania muzycznego (szum czasu).