Artykuły

Dialog wolnego człowieka

- Osoba spod znaku "grać" "występować", "podobać się" zawsze jest w rękach reżyserów zabawką i niewolnikiem. A ktoś, kto od pierwszej próby wie, do czego zmierza, jest wolnym człowiekiem, który umie podjąć rzeczywisty dialog z widzem - Krzysztof Majchrzak o pracy z młodymi oraz o aktorskiej uczciwości w rozmowie z Janem Bończą-Szabłowskim z Rzeczpospolitej.

Rz: Długo trzeba było pana przekonywać do pracy pedagogicznej? Krzysztof Majchrzak: Trwało to może dwie minuty. Jakiś czas temu zadzwonił do mnie Andrzej Strzelecki i zapytał, czy jeśli zostanie rektorem, przyjąłbym propozycję opieki nad młodymi aktorami. Rz: Krótko mówiąc: przyjacielska przysługa? - Raczej pewien dług, jaki miałem do spłacenia wobec cichego guru polskiej dydaktyki teatralnej Witolda Zatorskiego, u którego miałem przyjemność studiować. To on mnie stworzył. Uczynił świadomym, wolnym człowiekiem. Teraz postanowiłem przekazać to innym.

Miałem okazję oglądać owoce tej pracy niegdyś w spektaklu według Dostojewskiego, a w tym roku w "Ecce homo". Rzadko obserwuje się ten rodzaj prawdy na scenie, który osiągnął pan ze studentami.

- Moim zadaniem jest tylko uszanować spotkanie z młodym artystą i rozwijać jego właściwości duchowe i mentalne.

Z czym musi się pan najbardziej zmagać?

- Ze szkolną rutyną! Polskie i europejskie szkolnictwo teatralne w gruncie rzeczy tkwi w XVIII wieku. Młodego człowieka zmusza się do "grania", bycia ekspresyjnym na pokaz, "na wynos". I nagle ja mu mówię: nie graj, tylko istniej! Nie szukaj efekcików, ale sensów swojego bycia. To całkowicie przeciwne sobie metody. Ta pierwsza kształci bezwolne, pozbawione wstydu i do tego bezczelne istoty. Ja chciałbym obcować z człowiekiem, który po prostu wie, jak konstruować nie rolę, ale wypowiedź do człowieka, a nie do publiczności czy tzw. szerokiego odbiorcy.

Chce pan pozbawić aktora szczypty narcyzmu?

- Chcę tylko uświadomić, że osoba spod znaku "grać" "występować", "podobać się" zawsze jest w rękach reżyserów zabawką i niewolnikiem. A ktoś, kto od pierwszej próby wie, do czego zmierza, jest wolnym człowiekiem, który umie podjąć rzeczywisty dialog z widzem.

"Ecce homo" warszawskiej Akademii Teatralnej to rodzaj niezwykłej psychodramy. Pana docieranie do prawdy w człowieku jest bezwzględnym odzieraniem go z masek.

- Podstawą takiej pracy jest uczciwość. Pytam, czy komuś odpowiada podjęcie tego czy innego tematu, i oczekuję na reakcję. Jest zainteresowanie - pracujemy. Jeśli kogoś nie zainteresowałby żaden z paciorków tego "różańca" - rozstalibyśmy się bez żalu.

Zdarzył się taki przypadek?

- Dotychczas nie. Jeśli się na coś decydujemy - mamy świadomość, w jakiej sprawie walczymy. Dlaczego nie dojadamy i nie przesypiamy nocy. Żeby potem, kiedy gościmy naszego widza, stworzyć wspólnotę. Jeśli nie ma szans na coś takiego, w ogóle nie zabieram się do pracy.

Dopuszcza pan jakąś formę krytyki ze strony młodych ludzi, ich prawo do wątpliwości?

- Czy dopuszczam?! To wręcz niezbędne. Nie mam trudności z przyznaniem się do błędu, nawet po tygodniu sporów. I dzięki temu, że łaknę otwartej dyskusji, praca z nimi jest dla mnie czystą rozkoszą.

Podobno "Ecce homo" powstało z pewnej determinacji...

- Na początku chciałem wrócić do Dostojewskiego. Zanurzyć się w tym, co w kulturze rosyjskiej najbardziej krwiste, niepokojące i piękne. Ponieważ z pewnych względów musiałem z tego zrezygnować, przypomniałem sobie o książce Irvina Yaloma "Kuracja według Schopenhauera". Miałem nadzieję, że praca nad adaptacją potrwa sześć tygodni, zajęła mi osiem miesięcy. Przeżywałem koszmar, nie było widać końca. Wiele rzeczy, które wydawały się atrakcyjne, skompromitowało się już przy pierwszej próbie inscenizacji. Skończyło się na tym, że zamiast adaptacji powstał scenariusz. Kilka razy byłem bliski rezygnacji. Nie zrobiłem tego, bo zobowiązałem się do opieki nad dziewiątką studentów.

To bardzo brutalny spektakl.

- Jak wszystko, co się składa na tzw. życie. Ktoś powiedział, że są cztery dane egzystencji: upływ czasu, perspektywa śmierci, nasza ostateczna, egzystencjalna samotność i absolutna wolność, odpowiedzialność za kształtowanie własnego losu. Ten ostatni czynnik, nawiasem mówiąc, wciąż napędza pacjentów na kozetki do psychiatrów, a wiernych do kościołów, bo nikt nie jest w stanie wziąć za siebie odpowiedzialności. Człowiek uważa, że jego mistrz duchowy czy kapłan zrobi to za niego lepiej. To jest synteza życia. Jak mówi Jiddu Krishnamurti, jest to spotkanie z brutalnym "tu i teraz", przeciwieństwo pokazywanych na okrągło telenowelek i seriali, które są pozorem życia. Umieram ze śmiechu, że można było coś takiego nazwać "Samo Życie". O życiu pisał Fiodor Dostojewski, ale został uznany za pisarza mrocznego i rzadko kto do niego zagląda.

Pracując z młodymi ludźmi, stworzył im pan piękny świat. Ale potem przyjdzie "samo życie".

- Próbuje mi pan wmówić, że to są piękne ideały, a w życiu trzeba być k... Nieprawda. Jestem ojcem dorosłego syna. Też musiałem "zarabiać", żeby się utrzymać, a jednak udało mi się nie sprostytuować. Chciałem być wolnym człowiekiem! Mam przez to na ciele liczne blizny, ale to są też szlify rycerskie. Wiem, że ci młodzi ludzie doświadczyli, jak być wolnym, godnym, uczciwym, i mam nadzieję, że te doświadczenia zaowocują radosnym życiem, walką i wędrówką.

A nie myślał pan, by stworzyć własny teatr?

- Nie myślałem, ale dlaczego nie. Na razie mam nadzieję, że uda się zrobić z "Ecce homo" duży projekt filmowy, potem zobaczymy.

***

Krzysztof Majchrzak, aktor i pedagog. Ze studentami warszawskiej Akademii Teatralnej przygotował spektakl "Ecce homo". Aktorzy w nim grający zdobyli trzy nagrody na 32. Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Najbliższe spektakle 23-25 maja w Teatrze Collegium Nobilium.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji