Artykuły

Krzesła a raczej na ich marginesie

- Gdzie grywa się najczęściej pań­skie sztuki?

- Proszę sobie wyobrazić, że w Polsce i Jugosławii, gdzie teatr mój, jak można sądzić, uchodzi za syno­nim awangardy..."

(Z wywiadu Ionescu opublikowanego w "Die Welt")

W sformułowaniu Ionescu nie trudno doszukać się odrobiny ironii - dobrze nam tak, rzeczywiście bardzo jesteśmy podatni na modę. Ale tak się zabawnie składa, że na łódzkim bruku rzecz wygląda nieco inaczej - tu synonimem awangardy jest najwyraźniej teatr... Artura Ma­ryi Swinarskiego, a o Ionescu, Becketcie czy Sartre (aczkolwiek nie współporządkuję oczywiście tych pi­sarzy) nie chcemy nawet słyszeć. Poza Durrenmattem i niesławną "Antygoną" Anquihila, (klapa i to jaka!) nie widzieliśmy dosłownie nic - chyba tylko przywiezioną przez krakowskich studentów i niestety bardzo amatorsko zagraną "Końców­kę" Becketta.

Czyli że "Krzesła" Eugene Ionescu musiały być dla łódzkiej publicznoś­ci jakimś odkryciem. Odkryciem in­nego teatru i innej konwencji, zmie­rzeniem się z nią, może nawet zda­niem swoistego egzaminu. Oczywiś­cie ciepłe a nawet gorące przyjęcie "Krzeseł" nie może być - ze wzglę­du na obecność na sali specyficznej publiczności typu "premierowego" - niczym wiążącym, ale podważa ono przecież w jakimś tam stopniu chęt­nie (acz półgłosem) lansowane twier­dzenie, że "Łódź w ogóle nie ma pu­bliczności zdolnej przyjąć spektakl o dużym współczynniku trudności" i - co za tym idzie - "sprowadzanie nawet na gościnne występy sztuk ambitniejszych, łączy się z ogrom­nym ryzykiem kasowym". Tak nie jest, tak na pewno nie jest i dowód prawdy został zdaje się przeprowa­dzony.

Oczywiście pokaźną część zasługi wypada przypisać znakomitej parze aktorskiej - HALINIE MIKOŁAJ­SKIEJ i JANOWI ŚWIDERSKIEMU. Od pierwszej chwili wypełnili sobą pustą jeszcze scenę, przykuli naszą uwagę i wiedli nas w krainę brutal­ności i tragizmu. Bo farsy nie było w tym spektaklu. Została wyparta zeń konsekwentnie i nieubłaganie, mimo że w warstwie tekstu ocieramy się o nią raz po raz. W konsekwentnej i precyzyjnej reżyserii LUDWIKA RE­NE czuło się bezustannie narastającą grozę, która nie prowadziła już w ślepą uliczkę bez wyjścia, ale do tra­gicznego finału, który musiał się ziś­cić. Ziścić materialnie, na naszych oczach.

"Krzesła" zobaczymy w Łodzi tyl­ko raz jeszcze - dzisiaj. To oczywiście mało dwa spektakle, ale - rozu­miemy - terminy, sala, etc. Trudno. W każdym bądź razie dobrze się sta­ło, że ujrzeliśmy sztukę, która od 1952 roku (data paryskiej premiery) budzi nieustanne dyskusje. Dobrze się stało, że spektakl został życzliwie przyjęty, odbył się przy natłoczonej sali. Może to przekona niedowiarków - chociaż niedowiarkowie są diablo nieufni, niestety.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji