Artykuły

Codziennie premiera (fragm.)

Rozbiła się bania z nowymi przedstawieniami w Warszawie. Co­dziennie a raczej co wieczór premie­ra - czasem nawet dwie naraz. Tak było w zeszłym tygodniu. Podobnie zanosi się w przyszłym. Recenzent nie może nadążyć. Gazeta nie chce zmieścić. A wytrzymałość czytelni­ka jest też ograniczona. Trzeba więc sprawozdania załatwiać w te­legraficznym skrócie.

Repertuar znajduje się głównie pod znakiem humoru od Goldoniego do "Śmiesznej historii". Wszystko pobiła na razie operetka. Doskonały dowcipny tekst Janusza Minkiewi­cza w "Pięknej Helenie" dodał nam otuchy, że jeszcze polska satyra nie zginęła. A już można było sądzić po naszych teatrach satyrycznych inaczej. O tych przedstawieniach była już jednak mowa. A inne? Zacznijmy od starego Fredry.

Stare ale jare

Śliczny staroświecki bibelocik, który nie ma innego celu ani zastoso­wania poza tym, że cieszy oczy mi­sternym kształtem, że jest w nim urok dawności Takie są "DAMY I HUZARY" Fredry. Błaha kome­dyjka, właściwie farsa. Temat i nie­nowy i nawet dość trywialny a ma­ło budujący. A jednak jest to praw­dziwe cacko artystyczne. Znać, że wyszło spod ręki mistrza. Kunsztow­na konstrukcja, zręcznie przeprowa­dzona i rozwiązana intryga komediowa, świetny dialog, finezja w każdej scenie, doskonałe role.

Są komedie Fredry, w których błahość tematu ratuje poezja, wiersz przenoszący rzeczywistość niejako w inny wymiar. Ale "Damy i huzary" są pisane prozą i mimo to, mi­mo bardzo prozaicznego tematu można tu mówić o jakimś poetyc­kim uroku promieniującym z tego utworu. Komedia cieszy dziś i ba­wi. Nie zestarzała się. Oczywiście pod warunkiem, że teatr potraktuje ją z równą deli­katnością, z jaką została napisana. Zespołowa reżyseria w Teatrze Wojska Polskiego nie zawsze tej deli­katności sprostała. Były pewne prze­gięcia w kierunku jaskrawych efek­tów farsowych. Brakowało jednoli­tości. Przedstawienie rozkręcało się stopniowo, pierwszy akt szedł dość opornie, za to w trzecim wszystko toczyło się sprawnie i wesoło. Zresz­tą cała koncepcja trzymała się w ramach tradycyjnych i nie siliła się na jakieś nowatorstwo.

Jeżeli z całego wieczoru pozostaje bar­dzo mile wrażenie, to główna zasługa "huzarów", którzy zdecydowanie górowali nad "damami". Każdy widz ze starszego pokolenia westchnie wspominając jacy to znakomici aktorzy kreowali te role noto­wane w historii teatru, polskiego. Ale i w tym przedstawieniu jest na co patrzeć! TADEUSZ CHMIELEWSKI - pocieszny i z sentymentem zagrany Major; CZESŁAW KALINOWSKI początkowo zbyt diaboliczny, ale potem bardzo zabawny Rotmistrz; FELIKS CHMURKOWSKI - rozkoszny Kapelan; BOGUSZ BILEWSKI - urodzi­wy (niczego więcej Fredro od niego nie wymagał) Porucznik; ALEKSANDER DZWONKOWSKI - kapitalny w swej niemrawości Grześ; JAN GAŁECKI - wy­mowny Rembo. Trzem leciwym siostrom (W. ŁUCZYCKA, E. PODBORÓWNA, J. PORĘBSKA) brakowało trochę siły ko­micznej, którą nadrabiały zewnętrznymi środkami. Miłą Zosią była STANISŁAWA STĘPNIÓWNA. Trzy fertyczne pokojówki: H. JASNORZEWSKA, H. KALINOWSKA, M. KUBICKA. Scenografia IRENY BUR­KE.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji