Artykuły

Piekło pamięci

Tadeusz Słobodzianek porusza w "Naszej klasie" temat, który przed nim w literaturze światowej niewielu brało na warsztat, a w jeszcze mniejszej liczbie przypadków próba ta zakończyła się powodzeniem. Tym bardziej godne podziwu jest to, że rozliczając się z przeszłością nie popada on w klisze, postaci "Naszej klasy", choć tak doskonale każdemu Polakowi znane, nie są sztampowe. Kwestia polsko-żydowska jest w kraju nad Wisłą niechętnie podejmowana i z reguły dopiero po jednym z tych fragmentów historii, o którym wszyscy woleliby milczeć. Któż chciałby zrzucić maskę bohaterstwa? Kiedy w 2007 roku Jan T. Gross opublikował Strach, tego samego dnia w mediach podniosła się burza, która nie ustała przez kolejne tygodnie: jaka to historia, co to opowiada, że Polacy Żydów mordowali? Zwyczajne zafałszowanie i selektywny dobór materiałów, inaczej być nie może. A jednak. Od czasów braci Arian w Polszcze różnie bywało. Nieprawdą byłoby, że Słobodzianek nie oszczędza nikogo, bo nie o proces i karę tu chodzi, ale zrozumienie.

Bohaterstwa zresztą między Polakami nie brakowało. Antonina Wyrzykowska, pojawiająca się w książce Anny Bikont "My z Jedwabnego", niosła przez lata bezinteresowną pomoc Żydom; ale jest i druga strona medalu, jak sama mówi: "ile jest takich osób, co by im się podobało, że ja Żydów chowała? Jeden na dziesięć, to chyba za dużo liczę?". Przytacza też epizod z okresu tuż po wojnie, kiedy to partyzantka polska, dowiedziawszy się, że przetrzymuje ona Żydów, przyszła ich pomordować. Gdy Wyrzykowska nie wyjawiła gdzie się ukrywają, dotkliwie ją pobili, krzycząc "Wy pachołki żydowskie, przecho­waliście Żydów, a oni Jezusa ukrzyżowali". Tyle jeśli idzie o odwagę. Próżno by dociekać uregulowania rachunku krzywd i cierpień oraz okazanej wielkiej dobroci, nie tego też zresztą winno oczekiwać się od kolejnych pokoleń. Sztukę Słobodzianka przeczytać, bądź obejrzeć powinni więc co poniektórzy obecni oficjele państwowi. Co było, a nie jest, nie wchodzi w rejestr.

Sztuka Słobodzianka odwołuje się do połączenia losów siedmiu chłopców i trzech dziewcząt z jednej klasy na przestrzeni prawie całego dwudziestego wieku. Jednak, słusznie dostrzega to w posłowiu Leonard Neuger, "mamy do czynienia z trupami". Postaci Naszej klasy wydają się przypominać sobie najbardziej dramatyczne wydarzenia z życia, jednocześnie opowiadając je zupełnie tak, jakby byli narratorami historii swych własnych żywotów. Monolog natychmiast przeradza się w dialog, kiedy kolejna postać na scenie zabiera głos. Dora najpierw opowiada o pogorszeniu się sytuacji jej związku z Menachemem po nadejściu Armii Czerwonej, po to, żeby przejść do wyrzu­tów: "Bałam się. Coraz więcej bałam się. Menachem wracał coraz później. I zawsze pijany. Kłóciliśmy się, bo dzieciak wciąż chorował. Znowu jesteś pijany, ty cholerny idioto!". Zdarza się, że jedna postać opowiadając o swych czynach, jednocześnie jest komentowana przez drugą, tak jak w Lekcji o prze­słuchaniach w UB, kiedy to Menachem przeradza się w krwawego mściciela krzywd swoich własnych i całego narodu:

Menachem Jestem porucznik Cholewa Zdzisław.

Będę was prowadził. Nazwisko?

Zygmunt Menachem, co ty...?

Menachem Wstałem od biurka.

Zygmunt Wstał od biurka.

Menachem Podszedłem do niego.

Zygmunt Podszedł do mnie.

Menchem I uderzyłem go w pysk.

Zygmunt I z rozmachu uderzył mnie w nos.

Osobne historie, nakładające się na siebie opowieści splatają się w jedną wypowiedź o cierpieniu i szaleństwie. Jednocześnie zmiany perspektywy czasowej wskazują na niejednoznaczność pojęcia przeszłości i teraźniejszości i stwarzają aurę nieustannego powracania makabry wojny i czasów komu­nizmu, zupełnie jakby wszyscy bohaterowie sztuki odgrywali wciąż na nowo swoje życia. Postaci "istnieją" w piekle własnej przeszłości, własnej pamięci o czynach, których się dopuściły i okrucieństwach, jakie im zadano.

Idąca o krok dalej opowieść Nietzschego, o złośliwym demonie z Wiedzy radosnej, sugeruje, że wieczny powrót tego samego jest doktryną iście boską, gdyż wymaga nadludzkiego uwielbienia życia i swego losu. Ta myśl zostaje w Naszej klasie przekształcona. Powrót pamięci nie jest już przyczyną eksta­tycznego amor fati, ale budulcem najgorszego z możliwych piekieł, czyli "dalszym ciągiem ekstrawaganckiego życia", którego istota "polega na tym, że mieszkańcom swoim pozostawia jedynie wybór między skrajnym zimnem a żarem [...] oni zaś pomiędzy tym dwoma stanami [...] miotają się [...] bo w jednym z nich drugi wydaje się zawsze miejscem niebiańskiej uciechy, staje się jednak zaraz i w najbardziej piekielnym znaczeniu tego słowa nieznośny". W takich to słowach kreśli diabeł obraz infernalnych udręk przed Adrianem Leverkiihnem i w odniesieniu do Naszej klasy opis ten oddaje skrajne sytuacje, w jakie uwikłam są bohaterowie. Raz oprawcy, raz ofiary, oddają się oni rolom, które wydają się nieść ze sobą rozkosz zemsty, a naprawdę pozbawiają ich resztek człowieczeństwa. W ten sposób mechanizm historii, która zawsze przebiega według schematu konfliktu prymarno-antytetycznego, jak pisał irlandzki poeta William Butler Yeats, zostaje ujawniony nie poprzez generalizację, ale właśnie na przykładzie indywidualnych opowieści. Menachem musi się ukrywać przed pogromem Żydów, w którym giną jego żona i dziecko, po to, by po wojnie stać się katem z ramienia bezpieki. Tym samym zobrazo­wany zostaje sposób działania systemów hitlerowskiego i stalinowskiego; wysługują się oni ludźmi, którzy z racji osobistej urazy, są idealnymi kan­dydatami na bezdusznych funkcjonariuszy jednostek represyjnych. Gdzieś na przecięciu opowieści pojedynczych ludzi zjawia się kontekst historii ogólnej, która niczym prawdziwy ciemiężyciel igra z życiem ludzkim. W sztuce Słobodzianka wątki indywidualne pociągane są "do przodu" właśnie niewidzialnymi sznurkami sił zdehumanizowanych reżimów, których machinacje stają się głównymi prądami dwudziestowiecznej historii. Mimo że postaci sztuki "żyją" gdzieś na pograniczu nurtów teraźniejszości i przeszłości, niepewne, gdzie właściwie przynależą, i tak nie są w stanie rozpoznać źródeł swych cierpień. Widzą raczej pojedyncze zło wyrządzone im przez najbliższych przedstawicieli wrażych sił, a ci, jak to zwykle bywa, okazują się najbliższymi sąsiadami. Nie wybiera się znajomych z klasy, która jest tworem przygodnych wyborów; tym większa wydaje się ironia losu, że akurat w takich warunkach młodzi ludzie zostali popchnięci do czynów, o które żadne z nich by się nie podejrzewało.

Szeroko pojęta ironia stanowi kolejny element składający się na obraz szaleństwa, jaki ukazuje Nasza klasa. Z grubsza wydaje się, że mamy tu do czynienia z dwoma jej rodzajami. Po pierwsze jest to ironia historii, losu, który wybiera sobie zawsze najmniej prawdopodobne, choć jednocześnie naj­okrutniejsze scenariusze dla swych postaci; po drugie, ironia poznawcza, która w miarę jak sztuka zmierza ku czasom współczesnym, czyni kolejne próby powiedzenia prawdy o sobie samym i swoich czynach niemożliwymi.

Kiedy Zygmunt, Rysiek i Heniek dokonują gwałtu na Dorze, absurd ich czynu zupełnie odwraca uwagę od jej dziecka, które w początkowych scenach Lekcji VIII zostaje utulone do snu przez Zygmunta. Podejrzewamy więc, gdy Dora uświadamia sobie, że po całym zajściu panuje cisza, że dziecku coś musiało się stać, być może z ręki zdrajcy i kolaboranta Zygmunta. Przez krótką chwilę słowa Dory przedłużają rosnące napięcie i oczekiwanie na straszliwe rozwiązanie: "Nie słychać dziecka. Co mu Zygmunt zrobił? Zerwałam się i pobiegłam do kuchni. Igorek siedział w koszyku, głośno ssał smoczek i uśmiechał się". Ulga jest natychmiastowa: dziecko żyje. Przez sekundę przemyka myśl, że w innych okolicznościach i w innym czasie, Zygmunt, który jako dziecko chce być wojskowym, mógłby być dumnym kochającym ojcem. Kończący tę Lekcję wierszyk o Chopinie wydaje się antycypować przyszłość małego Igorka: pewnego dnia mającego stać się następcą wielkiego Frycka, kto wie? Jednak ta pełna nadziei chwila nie trwa wiecznie, a wręcz - jak się okazuje z perspektywy całego dramatu, jak na ironię, perspektywy niedostępnej postaciom - służy jedynie podkreśleniu centralnej tragedii całej sztuki.

W pogromie, który rozgrywa się w Lekcji IX, biorą udział wszyscy miesz­kańcy miasteczka; Żydzi spędzeni zostają na główną ulicę, gdzie publicznie dokonuje się kaźń mająca znaleźć swe spełnienie w spaleniu wszystkich w stodole. Opis Grossa publicznych mordów na ludności żydowskiej z okresu tuż po wojnie wydaje się dobrze oddawać nieludzko happeningowy charakter tych wydarzeń: kilku obywateli mówi "o tym [publicznej egzekucji Żydów] otwarcie do innych obcych ludzi spotkanych na ulicy. Publiczność wioskową, która przygląda się egzekucji, zapraszają do udziału, zlecając jej zagrzebywanie trupów na polu. Potem libacja w restauracji, a więc też publiczny występ, podczas którego cala sprawa, należy się domyślać, nie była trzymana w dy­skrecji". Podobnie można wyobrażać sobie okropności rozgrywające się w Naszej klasie. Całe szaleństwo obrazowane jest poprzez postać Dory, która opowiada o zdarzeniach tamtego dnia. Na koniec to właśnie jej słowa oddają przerażającą chwilę palenia ludzi żywcem: "Zrobiło się ciemno od dymu [...] Zgubiłam dzieciaka. Ktoś mnie uderzył. Oddałam [...] Poczułam, że po kimś depczę. I ktoś depta po mnie. A Menachem pewnie siedzi u jakiejś dziwki. Zaczęłam kaszleć, dusić się, rzygać. W końcu się zsikałam. To było życie?". Ostatnie słowa Dory ("to było życie? Czyje życie?"), umierającej w męczar­niach, dotyczą jej i jej syna, który wychodzi bez szwanku w scenie gwałtu, po­nieważ los przygotował mu okrutniejszą śmierć. Ironia? Skażona szaleństwem.

Ironia losu przekuwa się w ironię wypowiedzi personalnej. Po latach Heniek zostaje księdzem. Kiedy Zygmunt umiera, czuwa przy nim ksiądz Heniek. Wydaje się, że jest to akt przyjacielskiego oddania, pomimo wszyst­kich okropieństw, które miały miejsce; dwaj koledzy z jednej klasy wreszcie są sobie bliscy, nawet jeśli to bliskość we wspólnym umieraniu: "Kiedy dowiedziałem się - powiada Heniek - że Zygmunt ma wylew, natychmiast udałem się do niego do szpitala. Miał wspaniałą opiekę. Zięć robił, co mógł, żeby go uratować! A ja czuwałem przy nim wraz z córkami dzień i noc". Gest prawdziwego braterstwa. Być może i to właśnie prawda, ale zaraz odzywa się Władek, który uratował od pogromu koleżankę z klasy - Rachelkę: "Tak, pilnował, żeby nie wygadał się przed śmiercią". Oto słowa Heńka zostają ironicznie odwrócone przeciw niemu i ujawniają jego intencje. Wcale może mu nie chodziło o oddanie Zygmuntowi ostatniej posługi, ale o dopil­nowanie, by nic z ich przeszłości nie wyszło na jaw. Zabieg ten zostaje ponowiony, kiedy Władek oskarża Heńka o bycie karciarzem, złodziejem i pederastą, ten po pewnym czasie wyjaśnia, że to wszystko pomówienia, tym samym ironizując całą sytuację:

"Za moją pracę i poświęcenie spotkały mnie same przykrości. Lubiłem brydża. As bierze raz. Trefelki kolorek niewielki. Co robiono ze mnie w latach osiemdziesiątych? Karciarza, który w pokera przegrywa pieniądze wiernych. W latach dziewięćdziesiątych z kolei polskojęzyczna prasa pisała o mojej słabości do rumianych ministrantowi.

Kto mówi tu prawdę? Czy Heniek to faktycznie lawirant i pederastą, który czuwał przy łożu śmierci Zygmunta, tylko po to, żeby ten nie zdradził żadnych faktów o wojennych uczynkach księdza? A jeśli tak, to co zrobiłby Heniek, jeśliby się okazało, że Zygmunt zaczyna "sypać"? Zabójstwo? Z kolei może to Władek, umęczony wojną i terrorem ubecji - jedyny, który w czasie wojny zdobył się na, bądź co bądź, spóźniony akt człowieczeństwa nie pozwalając rąbać ciała Dory i jej dziecka - nie chce już więcej kłamać, w ten sposób reprezentując sumienie narodu? Obydwie te interpretacje muszą ugrzęznąć w bagnie krzywoprzysięstwa i zepsucia. Wyjawienie prawdy zresztą nie wchodzi w grę, zbyt wiele każdy ma do stracenia i zbyt wiele do uświadomienia samemu sobie. Kiedy Heniek wreszcie wyjawia Zygmuntowi, że jest świadomy jego udziału w wydaniu Ryśka Sowietom, w co wrobił Jakuba Kaca, później zamordowanego za rzekomą współpracę z komunistami - Zygmunt szybko doprowadza kolegę do pionu: "Daj spokój, Heniek! Mam ci przypomnieć, za którą ty nogę Dorę trzymałeś, jak ją ruchaliśmy?". W taki sposób kwestia winy, nie pozbawiona przysłowiowego ziarnka prawdy, zostaje wygodnie prze­niesiona na moment historyczny, w którym "człowiek człowiekowi był wilkiem". Heniek doskonale rozumie lekcję, której udziela mu Zygmunt. Kiedy Władek decyduje się wszystko upublicznić, Heniek przychodzi do niego po J33 kolędzie(I) i na zawołanie Władka, że wszystko, co mówi, to prawda, odpo­wiada: "A co to jest prawda?". Prawda, jak wszystkim wiadomo, leży po środku, tego z kolei już dawno nie ma.

W taki sposób Nasza klasa odgrywa przed widzami/czytelnikami dramat świadomości udręczonej swą własną pamięcią; pamięci uciekającej się do ironii jako jedynego mechanizmu wyparcia winy i wspomnień gwałtów, które się zadawało. Kto tu jest winny? Czy zdrajca i morderca bez sumienia - Zygmunt? Czy też szaleństwo nazizmu i stalinizmu, które zgotowało piekło na ziemi? A może obydwa te reżimy były po prostu kulminacją procesów historii, które nieuchronnie zmierzały do zadania samej ludzkości duchowo-cielesnej klęski? Pokolenie Kolumbów, jak widać to w Naszej klasie, to w każdym razie pokolenie stracone, prawdziwe Lost Generation, które ani po wojnie, ani po śmierci nie może zaznać ulgi od koszmaru będącego jego udziałem. Na rozstaju dróg przeszłości, teraźniejszości i przyszłości pozostają wydarzenia sprzed lat, które przecinając się - tak jak wypowiedzi postaci ze sztuki Słobodzianka - raz brzmiąc echem sprzed dekad, to znów umykając w pozornie zdystansowane teraz, tworzą panoramę bólu i krzywd. Gdzieś pomiędzy kolejnymi Lekcjami niesprawiedliwości historii i absurdu antysemityzmu, przedstawicielka naj­bardziej ciemiężonej grupy - żydowskich kobiet - Rachelka, która musiała zmienić imię i wyrzec się własnej narodowości, aby przeżyć, zapytana przez Menachema czemu poparła kłamstwo Władka, mówiąc, że nigdy nie doznała ani od niego, ani od Ryśka czy Heńka żadnego antysemityzmu - odpowiada: "Nie rozumiesz? Ty przyjechałeś i pojedziesz. Zemsta? Oko za oko? Pamiętasz prawo Archimedesa? A Kanta o gwiazdach jeszcze pamiętasz?". Zapomina o krzywdach, nie z miłosierdzia, ale z niemocy. W obliczu niekończącej się wendety za dawne cierpienia, tylko tyle pozostaje: odpuścić. Jeśli nie widać w tym sensu, to trudno, kiedyś trzeba po prostu przestać. Nasza klasa to piekło pamięci zdegenerowanej, wracającej ciągle do porachunków, zamiast do obopólnego przebaczenia; a tylko ono może przechytrzyć szaleństwo historii, zerwać z przeszłością. Pozwolić żyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji