Artykuły

To jest Polska właśnie

Dla miłośników teatru nazwisko Mikołaja Grabowskiego od kilku lat oznacza określony rodzaj inscenizacji, wyznaczanych nie tylko doborem repertuaru, ale i specyficznym jego potraktowaniem. To teatr żywiołowy, niemal zawsze z marginesem improwizacji, angażujący w sceniczne działania publiczność, realizowany z poczuciem humoru i najczęściej w bardzo określonym składzie aktorskim. Ten zespół ma ogromne znaczenie, Grabowski bowiem tworzy coś na kształt teatru rodzinnego, zapraszając do poszczególnych spektakli swoich najbliższych i przyjaciół. Układ taki sprawia, że rozumieją się oni doskonale i wnoszą do przedstawienia takie cechy osobowości, niemal prywatność, których cię sposób odblokować w pracy z przypadkowym zestawem osób. Pomysł Grabowskiego sprawdza się nad wyraz udanie, wystarczy przypomnieć "Scenariusz dla trzech aktorów" czy "Kto się boi Wirginii Woolf". Na XVI Opolskich Konfrontacjach Teatralnych grupa Grabowskiego - bo można tak chyba powiedzieć - przedstawiła, pod szyldem krakowskiego Teatru Stu, swój spektakl najnowszy, a oczekiwany z ogromnym zainteresowaniem, czyli "Opis obyczajów staropolskich" wg księdza Jędrzeja Kitowicza.

Tytuł to i nazwisko znane aż nadto dobrze... studentom polonistyki, walczącym z księga opasłą, a opisującą wszelkie aspekty życia społecznego w Polsce epoki saskiej. Czytać to się nawet da, ale scena jest chyba ostatnim miejscem, gdzie drobiazgową kronikę obyczajów można zaprezentować - myślano powszechnie, choć opolska publiczność zaufała realizatorom i wypełniła po brzegi salę na obydwu spektaklach.

Było to przedstawienie niezwykłe. Punktem wyjścia i przesłaniem całości stały się słowa Kitowicza, mówiące o tym, iż nic na świecie nigdy nowego. I obejrzeliśmy obraz obyczajów nie tyle staropolskich, co polskich po prostu. Tę Polskę małomiasteczkową, Polskę przyciasnych garniturów i wykoślawionych butów, żarliwie rozmodloną i fałszywie dewocyjną, pełną nawiedzeńców wykrzykujących swoje credo, byle głośniej, byle ponad tłum. Polskę spływającą wódką, rozkosznie celebrującą świąteczne żarcie aż do niestrawności, oblewaną kubłem dyngusowej wody, aż po skruchę popielcowej środy. Polskę jednodniowych przyjaciół i dozgonnych wrogów, porannego piwa i popołudniowej kawy. Aż ciarki przechodzą, gdy się zastanowić jak trwały mamy ten, nazywany narodowym, charakter i jak mało różni nas dziś od saskich antenatów.

Myliłby się jednak ten, kto po powyższych recenzenckich refleksjach stworzyłby sobie obraz rzeczywistości scenicznej pełnej barw ciemnych i ponurego moralizatorstwa. Sukcesem inscenizatora i reżysera w jednej osobie - Mikołaja Grabowskiego oraz jego aktorów jest wpisanie tej gorzkiej prawdy w widowisko zrealizowane z ogromnym rozmachem, brawurowe (czasem wymykające się wręcz spod kontroli, ale to premiera która musi się ułożyć), pełne pomysłów i inwencji. Cały ten bujny, pyszny, barokowo-współczesny opis obyczajów prezentowany jest bez dekoracji i przy minimalnej liczbie rekwizytów, a przecież wzrok i słuch nie nadążają z rejestracją wrażeń. Grabowski rozgrywa spektakl w różnych planach, nakłada na siebie dialogi i monologi, wyczynia cuda z zespołem i publicznością. Aktorzy prezentują zaś taką gamę środków i otwierają się tak "bezwstydnie", że nie sposób rozdzielać cenzurek, lecz wymienić po prostu wszystkich. A więc współtwórcami tego szaleństwa są: Iwona Bielska, Urszula Popiel, Anna Tomaszewska, Jan Frycz, Jerzy Goliński, Andrzej i Mikołaj Grabowscy oraz autor muzyki - Zygmunt Konieczny. Część widzów czuła się tym rozpasanym widowiskiem zgorszona, część rozbawiona do łez. Pierwsi byli z pewnością nie do końca szczerzy, drugim kłania się Gogol ze swym pytaniem: z kogo się śmiejecie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji