Artykuły

Widma rewolucji. Przedstawianie i podstawianie demokracji

Dla upiornego życia demokracji performatywnej wystąpienia na placu Tien'anmen, arabska wiosna czy Euromajdan to widowiska, niezwykle cenne, wręcz niezbędne dla spektakularnej ekonomii symbolicznej, będącej de facto podstawą trwania tego systemu - specjalnie dla e-teatru pisze Dariusz Kosiński.

W wydanej w 2008 roku książce "Demokracja performatywna", posługując się przede wszystkim przykładem polskich przemian od "karnawału Solidarności" po Okrągły Stół i dalej, Elżbieta Matynia zaprezentowała optymistyczną wizję demokracji jako oddolnego procesu pokojowego przejmowania władzy na drodze tworzenia i umacniania społeczeństwa obywatelskiego.

Jej zdaniem: "Głęboko osadzona w specyficznym, za każdym razem innym wymiarze społeczno-kulturowym demokracja performatywna nie jest [...] ani modelem teoretycznym, ani ideałem politycznym, ani nawet sprawdzonym systemem sprawowania władzy, lecz uwarunkowanym lokalnie procesem animowania demokracji w rozmaitych kontekstach politycznych. I choć przybiera rozmaite formy i wyraża się w różnych lokalnych idiomach, to w warunkach rządów totalitarnych odzwierciedla zazwyczaj podstawowe demokratyczne ideały: ludzką wiarę, że gdzieś na świecie istnieją "normalne kraje", w których prawa obywatelskie są przestrzegane, a demokracja naprawdę istnieje i działa."

Jak z tego fragmentu wynika, performatywność demokracji w rozumieniu Matyni zasadza się po pierwsze na procesualności i zależności od kontekstu czasu i miejsca. Demokracja performatywna nie jest czymś stałym i uniwersalnym, ale każdorazowo ustanawia się na nowo i odmiennie, zaś na jej kształt (co pokazują dalsze analizy) równie ważny wpływ mają "twarde" działania polityczno-ekonomiczne i "sztuczne, fikcyjne" procesy twórcze (np. teatr) oraz konstrukcje intelektualne.

Już jednak cytowany fragment książki Matyni pokazuje, jak szybko i łatwo performatywność łączona z dynamicznym procesem ustanawiania przechodzi czy też łączy się z performatywnością wystawienia i przedstawienia, z performatywnością jako uogólnioną cechą performansu. Sprowadzony do swojej istoty, proces opisany przez autorkę Demokracji performatywnej ma wszak charakter teatralnej inscenizacji i to o charakterze bardzo tradycyjnym, związanym z teatrem iluzji: jest próbą inscenizacji w warunkach lokalnych pewnego wyobrażenia o społeczeństwie, której to próby siłą napędową stanowi wiara, że tak urządzone społeczeństwo rzeczywiście istnieje gdzieś "za górami, lasami". Efektem tak rozumianej performatywności jest inscenizacja, którą Matynia wydaje się także nazywać demokracją performatywną, przypisując jej takie cechy jak świąteczność, czasowość i nieinstytucjonalność, a w końcu wprost nazywając "karnawałem". Według socjolożki demokracja performatywna nie zastępuje "sprawnie działającej demokracji przedstawicielskiej z jej ustalonymi mechanizmami i procedurami", ale ożywia ją w chwilach kryzysu lub ustanawia jej początki tam, gdzie jej wcześniej nie było, ponieważ "wydobywa na jaw bogatą fakturę liberalnej demokracji i pomaga dostrzec możliwości działań demokratycznych w momentach jej kryzysu, budząc na nowo ducha demokratycznej społeczności". Zafascynowana po równi Bachtinem i Wałęsą, Matynia nie zauważa, że definiując demokrację performatywną jako karnawał, jednocześnie skazuje ją nieuchronnie na utratę autonomicznej wartości i pozycję służebną wobec "sprawnie działającej demokracji przedstawicielskiej". Po karnawale odnowione struktury działać będą jeszcze sprawniej ożywione demokratycznym duchem. Tyle tylko, że tam, gdzie demokracji nie ma, karnawał nie ożywia ciała własnego, lecz cudze, a "sprawnie działająca demokracja przedstawicielska" okazuje się upiorem, wampirem, żywiącym się cudzą krwią. Moim zdaniem tak właśnie dzieje się w ostatnich latach z wielkimi demonstracjami wolnościowymi na placach państw arabskich i na kijowskim Majdanie. Temu właśnie procesowi performatywnego umacniania realnej demokracji kosztem zamiany ludzi pragnących wolności w trupy i widma chciałbym się przyjrzeć w nadziei, że uda się wyjść poza załamywanie rąk, bezsilne współczucie i umacnianie przekonania, że demokracja, jaką znamy, jest najlepsza z możliwych.

Wydarzenia ostatnich lat jasno pokazują, że proponowany przez Matynię rozumienie demokracji performatywnej jest rodzajem uroczej, ale naiwnej liberalnej fantazji. Nie dla teoretycznych igraszek, ale w dążeniu do lepszego zrozumienia tego, co dzieje się na naszych oczach, chciałbym zaproponować - trochę tytułem eksperymentu - zachowanie pojęcia demokracja performatywna, ale konceptualizowanego nie przy pomocy Austinowskich aktów mody, czy koncepcji performansu kulturowego, ale przez odwołanie do tego rozumienia performansu, jakie zaproponował Joseph Roach w książce Cities of the Dead.

We wstępie do tej książki Roach dowodzi, że "kultura reprodukuje się i od-twarza poprzez proces, który określić można słowem zastępowanie (surrogation)". Ów proces stanowi podstawowy mechanizm każdego performansu "proponującego substytut czegoś, co od niego samego wcześniejsze. Innymi słowy - performans czasowo zastępuje trudną do uchwycenia całość, którą nie jest, ale którą musi daremnie usiłować jednocześnie ucieleśnić i zastąpić". Nie ulega przy tym wątpliwości, że jednym z ważnych aspektów owego zastępowania jest usuwanie i zapominanie pewnych elementów całości. Performans nigdy nie jest dokładny, a ta "resztka", której nie udaje mu się zmaterializować i przedstawić zostaje z niego wyparta, skazana na zapomnienie - również daremne, bo wcześniej czy później powróci, często właśnie jako widmo, upiór.

Jeśli działając zgodnie z tym mechanizmem, podstawimy teraz performatywność fundowaną na surogacji w miejsce optymistycznej i aktywistycznej performatywności Matyni, to demokracja performatywna ukaże nam się jako o wiele bardziej skomplikowana, ale też - jak sądzę - bliższa doświadczeniom dawnym i współczesnym. Przede wszystkim tak rozumiana demokracja performatywna wyraźnie wydobywa ukryty aspekt demokracji, jakim jest wykluczenie i zapomnienie, które najczęściej polega na pozbawieniu praw obywatelskich tak czy inaczej zdefiniowanej grupy ludzi: niewolników, kobiet, dzieci, obcokrajowców, imigrantów Lista jest historycznie zmienna, zaś procesy emancypacyjne, zachodzące w zasadzie nieustannie, sprawiają, że okresowo jest ona skracana lub wydłużana. Nigdy jednak do końca nie znika, bo performans demokratyczny polega na podstawianiu w miejsce "ludu" w znaczeniu "wszystkich ludzi" uogólnionej kategorii obywateli i uczynieniu z niej podmiotu władzy. Podmiot ten zręcznie i skutecznie zastępuje ideologicznie zakładaną, czczoną i wyniosłą całość, stając się jej figurą, ale figurą demoniczną, zasłaniającą fundamentalny brak, który de facto pozbawia ją prawa do życia czy wręcz - życia samego. Innymi słowy: demokracja performatywna oparta na surogacji to z konieczności upiór żywiący się tym, co zastępuje, niesamowicie podobny do zombie, których hordy, najwyraźniej nie bez powodu, nawiedzają w ostatnich latach wyobraźnię demokratycznego Zachodu.

Jeśli demokrację uznać za rdzeń ideologii i pragmatyki cywilizacji Zachodu i jeśli zgodzić się, że owa zachodnia demokracja jest performatywna w sensie, jaki zarysowałem powyżej, to logiczną konsekwencją obu tych tez będzie obraz widmowości, larwalności nowoczesnego życia, jaki w swoim eseju o Wenecji zarysował Giorgio Agamben, choć wyprowadza go oczywiście z innych niż ja przesłanek. Powiedziałbym, że ta larwalna, upiorna forma egzystencji jest to samo sedno demokracji performatywnej, demokracji jako przedstawienia i podstawienia "najlepszego z możliwych" ustrojów. Żyjąc w ramach stałej i zarazem nieustannie modyfikowanej liturgii, której kulminacją jest spektakl wyborczy, demokracja usiłuje coraz bardziej daremnie przekonywać o skuteczności i całkowitości tworzonej przez siebie reprezentacji, jednocześnie boleśnie dowodząc każdego dnia, że jej "przedstawiciele" nie reprezentują nikogo, nawet samych siebie, są znaczącymi pozbawionymi znaczonego, istotami oderwanymi od istoty. Widmami, goniącymi przez świat w poszukiwaniu życia mogącego ofiarować im choćby częściowe uzasadnienie. Tak właśnie przedstawili ich Paweł Demirski i Monika Strzępka w pierwszym pierwszego odcinku Klątwy, apokaliptycznego serialu teatralnego, w którym duchy wymordowanych nagle polityków opętują groteskowo i przerażająco ciała innych ludzi.

Dla upiornego życia demokracji performatywnej wystąpienia na placu Tien'anmen, arabska wiosna czy Euromajdan to widowiska, niezwykle cenne, wręcz niezbędne dla spektakularnej ekonomii symbolicznej, będącej de facto podstawą trwania tego systemu. Protesty i demonstracje ludzi domagających się wolności potwierdzają, że demokracja jest wartością najwyższą i - zgodnie z twierdzeniami Elżbiety Matyni - umacniają i odnawiają demokrację zastarzałą i zmęczoną sobą, przywracając jej wigor i atrakcyjność. Z jednej strony są przekonującymi dowodami na to, że system demokratyczny istniejący na Zachodzie stanowi przedmiot gorącego, niemal szalonego pragnienia ludzi go pozbawionych, gotowych za niego zginąć, z drugiej - ukazują temu systemowi jego wyidealizowany, uwznioślony obraz.

Pierwszy mechanizm wydaje się dość oczywisty a jego wyraz odnaleźć można w wielu komentarzach, a przede wszystkim w demonstracjach poparcia. Najnowsze przykłady przynoszą polskie manifestacje na rzecz Ukrainy. Obok powracającego i wyrażanego wprost przekonania, że walka Ukrainy o integrację europejską jest w interesie Polski, obok wyrazów solidarności i sympatii, wyrażano też często przekonanie, że Ukraińcy walczą o to, co Polacy zdobyli w latach 80. Innymi słowy: że to, co mamy już dziś, oni dopiero pragną zdobyć. Snuto też porównania między przebiegiem i kontekstami protestów ukraińskich a polskim "karnawałem Solidarności" z lat 1980-81, podkreślając, że o ile cele są podobne, to uwarunkowania zupełnie inne (silniejszy i bardziej bezpośredni wpływ Rosji), a nasza, zwycięska rewolucja miała elementy, których brak utrudnia zwycięstwo rewolucji kijowskiej. Takie porównania snuto w odniesieniu do braku jednego, wyrazistego lidera, którym w Polsce był Wałęsa, a którego na Ukrainie brakowało. Warto byłoby uważnie i dokładnie przebadać retorykę i performatykę polskich demonstracji poparcia, by zobaczyć nie tyle, jaki obraz Ukrainy w nich się rysuje, co raczej - jak samych siebie dzięki Ukrainie przedstawiali Polacy. Mam wrażenie, że doszło w nich do uwznioślenia i idealizacji Polski jako kraju demokratycznego, który o tę demokrację był w stanie skutecznie zawalczyć, dzięki czemu może teraz wspierać dążenia słabszej pod tym względem Ukrainy.

Chciałbym odwołać się też do drugiego aspektu odnawiania demokracji przez manifestacje na "placach wolności", a mianowicie do wyidealizowanego obrazu równości i wolności, do utopijności placowego święta. Nie chodzi mi przy tym o osławione communitas, powiązane z Turnerowskim doświadczeniem liminalnym, ale o coś ważniejszego i nie mieszczącego się w oswajających złożoność wydarzeń schematach antropologicznych - a mianowicie o dostrzeżenie w działaniach i sposobie funkcjonowania zgromadzonych na placach ludzi zalążków, a może prób, powołania nowego społeczeństwa. O takie właśnie rozumienie "alternatywnej rzeczywistości Euromajdanu" zapytał Paweł Wodziński w rozmowie, jaką wraz z Jackiem Kopcińskim przeprowadził dla "Teatru" z kijowskimi teatrologami. W odpowiedzi od Nadii Sokołenko usłyszał: "Gdy popatrzymy na to, co robili zwykli ludzie, gdy przyjrzymy się ich bohaterstwu, widać, że nasi oligarchowie, przemysłowcy i politycy - mimo iż byli wybrani przez naród - nie są godni tego narodu. Czy będzie stworzona nowa, alternatywna rzeczywistość dla Ukrainy? Trzymam kciuki, byśmy nie wrócili do starych form funkcjonowania". Jak dziś wiemy, Ukraina została zmuszona do powrotu do "starych form funkcjonowania" nie dlatego, że energia społeczna wygasła, ale dlatego, że na skutek rosyjskiej interwencji dokonać się musiała rekonstrukcja władzy politycznej funkcjonującej zgodnie z przećwiczonymi już schematami. Alternatywna rzeczywistość Majdanu pozostała "pewną formą utopii", jeszcze mocniej osadzając Ukraińców gromadzących się na Euromajdanie w rolach wspieranych z dala "marzycieli".

Co ciekawe, z perspektywy pytania o "przedstawienie utopii" niemal tak samo wydarzenia na placu Tahrir w Kairze interpretował Mohamed Samir El-Khatib w artykule Tahrir Square as Spectacle: Some Exploratory Remarks on Place, Body and Power. Egipski badacz zwrócił szczególną uwagę właśnie na utopijny obraz nowego społeczeństwa, który przedstawiany był na placu: "Plac wydawał się jakby był wolny od wszelkiej ideologii, jakby został przekształcony (chwilowo?) w idealne społeczeństwo, które obaliło wszelkie hierarchie i formy dyskryminacji oparte na podziałach klasowych i religijnych"

Komentując wydarzenia na placu Tahrir z dłuższej perspektywy czasowej, El-Khatib trzeźwo zauważa, że wkrótce po zwycięstwie, jakim było ustąpienie Hosniego Mubaraka, podziały powróciły i jeszcze się pogłębiły, co w końcu doprowadziło do powrotu silnie scentralizowanej władzy politycznej i przekształcenia placu Tahrir ze sceny utopijnej jedności w scenę walki politycznej. Każda z grup i frakcji deklaruje, że jest on jej własnością, w ten sposób usiłując zagarnąć dla siebie jego "ducha" i przypisać sobie prawo do wystawionej na nim utopii. Podobnie zresztą było z polską "Solidarnością" i podobnie zapewne stanie się z kijowskim Majdanem.

Wydaje mi się, że demonstracje równości i wolności, powracające na place w różnych miejscach świata i odgrywane według niemal tego samego scenariusza, tworzą widmowe przedstawienia, wykorzystywane przez demokrację performatywną do podtrzymania sensu swego istnienia, a zarazem niemożności dokonania kolejnej zmiany. Ów wspólny scenariusz, wygląda w ogólnych zarysach następująco: demonstracja w konkretnej sprawie zostaje przekształcona, często na skutek nieudanej interwencji sił porządkowych, i - jako protest przeciwko niej - w akt masowej okupacji przestrzeni publicznej. Przestrzeń ta zostaje przez władze i/lub przez samych demonstrantów mniej lub bardziej symbolicznie oddzielona od świata zewnętrznego, zamieniając się w metonimiczną scenę reprezentującą całą wspólnotę. W jej obrębie budowane są odmienne od dominujących poza placem stosunki międzyludzkie, co odbywa się na drodze samorganizacji i zawieszenia podziałów. Tworzy się wyrazista reprezentacja "alternatywnej rzeczywistości". Czas wypełniają liczne, rozproszone mniej lub bardziej przygotowane działania performatywne. W pewnym momencie dochodzi do kulminacji napięcia i ataku sił porządkowych. Jeśli jest bezwzględny, jak na pekińskim placu Niebiańskiego Spokoju, demonstracje kończą się krwawą rzezią i straszliwą klęską. Jest to jedna wypadek szczególny, choć zarazem pamięć o nim, jako o pewnej zrealizowanej możliwości, trwa. W rewolucjach placów wolności atak sił porządkowych przynosi wiele ofiar, ale zostaje odparty, zaś dalsze akcje są powstrzymane na skutek interwencji wewnętrznej lub zewnętrznej, co oznacza z kolei upadek lub ucieczkę znienawidzonego dyktatora uosabiającego system.

Kluczowe znaczenie ma w tym skrótowo przedstawionym dramacie śmierć i krew rannych, która wydaje się radykalnie przekreślać i kończyć organizowane na placach przedstawienie. Z jednej strony pojawienie się wielu ofiar oznacza przekroczenie przez dyktatorów granicy, z którą (paradoksalnie) tracą oni poparcie także wśród dotychczasowych sojuszników, z drugiej - stanowi granicę, za którą rozpoczyna się niepodważalna rzeczywistość, wymuszająca rezygnację z utopijnego widowiska równości. Śmierć kończy widowisko i rozpoczyna proces politycznych negocjacji, których efektem jest nieuchronny wręcz powrót znanego, powrót do przeszłości.

Przesłanie tak zrekonstruowanego scenariusza wydaje się z perspektywy Zachodu oczywiste: marzyciele walczą o realizację nowego społeczeństwa i są nawet gotowi za to zginąć. Jednak ich rewolucyjny czyn jest nieskuteczny i kończy się śmiercią, po której następuje powrót do poprzedniego systemu. Potwierdza to, że rewolucje nie są sposobem na przeprowadzanie trwałych zmian i że "nowe społeczeństwo" to marzenie i utopia. Wniosek jest jasny: jedyną realną drogą do poszerzenia wolności jest ewolucyjna droga demokratycznych reform, czyli upodabnianie się do Zachodu i przyjmowanie najlepszego ustroju z możliwych - demokracji przedstawicielskiej. W efekcie demokracja performatywna doprowadza do tego, że podstawia się jako istotny cel i temat iluzyjnego spektaklu realizowanych chwilowo marzeń, a zarazem przedstawia jako jedyną możliwą realność. W tym sensie Francis Fukiyama miał rację - historia się skończyła i możliwe są tylko jej powtórzenia, łącznie z powtórzeniem światowej wojny. Koło się zamknęło. Plac został otoczony.

Dlaczego zatem ponawiane są manifestacje na placach wolności? Bo przecież ci, którzy biorą w nich udział nie inscenizują swoich marzeń w formach znanych im z Zachodniej współczesności lub cudzej czy własnej przeszłości. Tuner powiadał, że w czasie takich liminalnych wydarzeń ich uczestnicy zostają opanowani przez paradygmatyczne metafory właściwe kulturze, w której byli wychowywani. Odnosił to zresztą głównie do metafor ofiarnych, uznając poczucie radykalnej wspólnoty communitas za rodzaj uniwersalium, coś, co wręcz przypisane jest naturze ludzkiej. Jestem o wiele ostrożniejszy jeśli chodzi o uniwersalia, więc bardziej przemawia do mnie rozwiązanie zaproponowane przez Slavoja Żiżka, który w wydarzeniach roku 2011 proponował dostrzec "znaki z przyszłości" - "organiczone, zniekształcone (czasem wręcz zepsute) fragmenty utopijnej przyszłości, która drzemie w teraźniejszości jako jej ukryty potencjał". Dla ich odkrycia, zdaniem Żiżka, przyjąć trzeba pozycję podmiotową i zaangażowaną, czyli - innymi słowy - trzeba ich przyszłościowy potencjał aktywnie ustanowić na drodze performatywnego myślenia i działania, co znów wiedzie ku aktom przedstawienia i podstawienia, prowadząc ku kolejnym widmom, tym razem widmom przyszłości.

W cytowanym już eseju Agamben wspomina o innej od już przywołanej wersji widmowej egzystencji, która "kończy się dopiero wtedy, kiedy wszystko się skończyło, i ma zatem w porównaniu z życiem niezrównany urok oraz zaradność właściwe temu, co się spełniło, wdzięk i precyzję tego, przed czym nic już nie stoi". To zupełnie inne widmowość niż ta larwalna, zrodzona z "nieakceptowania własnego stanu, z wyparcia się go", co wydaje się widmowością właściwą naszej demokracji. Ta lekka, pełna uroku i precyzji widmowość wydaje mi się bliższa temu, co ukazuje się na placach wolności a co pochłaniane jest przez demokratyczną larwę. Utopia, marzenie - to słowa, które opisują widmo pełni równości, jedności, samoorganizacji i pokoju pojawiające się w trakcie demonstracji, wystąpień, manifestacji i przedstawień ostatnich lat. Ten sam Giorgio Agamben dostrzegł w paradygmatycznej dla nich demonstracji na placu Tien'anmen symptom "wspólnoty, który nadchodzi". Byłoby to więc widmo paradoksalne - widmo przyszłości, forma istnienia nie tego, co się skończyło, ale tego, co się jeszcze nie zaczęło i za czym, nic jeszcze nie stoi. Nawiedzając zamknięty krąg skończonej historii, rozcina go i niweczy jak Upiór w zakończeniu II części Dziadów, niedający się odegnać i niepozwalający skończyć na opowiadaniu dziejów ojców. I tak samo nawiedza on dzisiejszą demokrację pozostającą w nieustannej żałobie nie wiadomo po czym i drze za nią krok w krok:

Gdzie my z nią, on za nią wszędzie.

Co to będzie, co to będzie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji