Artykuły

Całkiem inna Butterfly

Po niezbyt dawnym ekspery­mencie z bardzo nowatorską i jeszcze bardziej kontrower­syjną inscenizacją narodowe­go dzieła Moniuszki ("Strasz­ny dwór") przez wybitnego re­żysera filmowego (Andrzej Żu­ławski) na stołecznej scenie operowej, ze zrozumiałym lę­kiem oczekiwaliśmy kolejnego doświadczenia w podobnym stylu - premiery "Madame Butterfly" realizowanej rów­nież przez filmowego reżysera. Na szczęście rym razem obawy okazały się niepotrzebne, bo­wiem inscenizacja popularne­go dzieła Pucciniego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej, choć całkowicie odmienna od powielanego w rozmaitych wersjach tradycyjnego kształ­tu scenicznego, jest propozycją nader ciekawą, a przy tym bardzo klarowną i konse­kwentnie przeprowadzoną.

Jeśli zaś wyda się ona w pewnych punktach dyskusyjna, to z pewnością będzie interesująca nawet dla zago­rzałych przeciwników nowatorstwa na operowej scenie. Odrzucając typo­we dla tej zwłaszcza opery konwen­cje, Mariusz Treliński z sentymen­talnego melodramatu małej Japonki odważnie czyni wielką tragedię o uni­wersalnym wymiarze. I co najważ­niejsze - nie "sprzeciwia się" (jak to nieraz bywa przy "unowocześnianiu" spektaklu) w niczym pięknej Pucciniowskiej muzyce, wyraziście cha­rakteryzującej poszczególne postacie i momenty akcji; nie rezygnuje też z japońszczyzny, podnosząc ją do ran­gi symbolu. Doskonale współgrają z reżyserskimi intencjami nieba­nalne koncepcje scenografa (zwłaszcza świetna sekwencja wizyty bogatego księcia Yamadori, kapitalny okręt monstrual­nych rozmiarów, zwinne łódecz­ki rybaków) oraz projektantów kostiumów i świateł. Celowe okazuje się też spowolnienie tempa spektaklu, co oczywiście ma dalsze konsekwencje dla muzycznego przebiegu - chwila­mi rozciągnięcie frazy staje się trochę karykaturalne i na pew­no sprawia trudności śpiewa­kom, ale to już kwestia wyczucia dyrygenta.

Na nic zdałyby się jednak te wszystkie działania realizatorów, gdyby wykonawcy nie spełnili ocze­kiwań. Na szczęście okazało się, że wokalny poziom przedstawienia był jego wyjątkowo mocną stroną. Partię tytułową śpiewała w oglądanym przez nas przedstawieniu (trzecim z kolei) Tatiana Zacharczuk. Od czasu premiery "Halki", która była polskim debiutem tej utalentowanej ukraińskiej sopranistki, jej głos prze­szedł zadziwiającą metamorfozę - okrzepł, nabrał blasku i ciepła; bez przesady można powiedzieć, że But­terfly w jej wykonaniu to kreacja na miarę wielkich światowych scen. Nic więc dziwnego, że inni protagoniści pozostali trochę w cieniu, choć partia Pinkertona - Bogumiła Morki, Suzuki - Agnieszki Zwierko-Wiercioch, Konsula Sharlessa - Zbigniewa Maciasza, Bonzy - Mieczysława Miluna, pośrednika Goro - Jacka Parola, i księcia Yamadori - Ryszarda Wróblew­skiego, śpiewane były przez tych solistów na ogół bardzo dobrze. Na pochwały zasłużył sobie chór Teatru Wielkiego, przygotowa­ny przez Bogdana Golę; ładnie też - zwłaszcza w dalszych partiach opery - grała orkiestra pod batutą doświadczonego meksykańskiego kapelmistrza, Enrique Diemecke.

Mamy więc w naszym Teatrze Wielkim przedstawienie, które­go z pewnością nie potrzeba wstydzić się przed światem. Czy zaś będzie ono chętnie oglądane przez masową publiczność - przyszłość pokaże.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji