Artykuły

Opera wystawiana w filharmonii. "To świetny pomysł"

Najnowsza produkcja filharmonii - opera "Jaś i Małgosia" przyciąga tłumy widzów.- Dedykujemy nasze dzieło dzieciom, ale nie znaczy to, że tylko do nich je kierujemy. Każdy znajdzie w nim coś dla siebie - mówi Piotr Sułkowski, dyrektor Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej w Gazecie Wyborczej - Olsztyn.

Najnowsza produkcja filharmonii - opera "Jaś i Małgosia" przyciąga tłumy widzów. Sukces "Dziadka do orzechów" sprawił, że coraz więcej mieszkańców interesuje się takimi widowiskami. Chociaż ich przygotowanie nie jest proste, wymaga wiele wysiłku i dużych nakładów finansowych, olsztynianie mogą spodziewać się, że raz w roku podobne przedsięwzięcia będą pojawiać się na scenie.

**

Rozmowa z Piotrem Sułkowskim

Joanna Młotkowska: Od trzech lat w olsztyńskiej filharmonii na zakończenie sezonu pojawia się opera. Dlaczego chce pan przybliżać olsztynianom ten gatunek sztuki?

Piotr Sułkowski: - To sztuka, która łączy w sobie różne elementy - śpiew, muzykę, ruch sceniczny, scenografię. Wszystko razem daje niesamowity efekt, dlatego kiedy rozpocząłem pracę w Olsztynie postanowiłem pokazywać widzom operę. Były z tym związane pewne trudności. Nowy budynek, choć daje wiele możliwości, nie jest odpowiednio przygotowany do wystawiania opery.

Jakie to były trudności?

- Brakowało kulis, scenicznego oświetlenia czy sznurowni do podwieszania dekoracji. Trzeba było też wymyślić, co zrobić, żeby orkiestra nie znajdowała się na scenie. Zastosowaliśmy tzw. wenecki kanał. Wymontowaliśmy część krzeseł w pierwszych rzędach. To miejsce zajęła orkiestra. W przygotowaniach do opery duży udział miały osoby, które na co dzień mają inne obowiązki: zajmują się obsługą sceny, oświetleniem, elektryką i pracą administracyjną. Na potrzeby tej produkcji musiały nauczyć się wykonywania zupełnie innej pracy, m.in. stolarskiej, ślusarskiej czy robienia dekoracji. Bardzo się w to zaangażowały.

Była już "Tosca" i "Traviata". W tym roku wybrał pan "Jasia i Małgosię". Dlaczego zdecydował się pan na operę dla dzieci?

- Dedykujemy nasze dzieło dzieciom, ale nie znaczy to, że tylko do nich je kierujemy. Każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Dzieci głównie wsłuchują się w opowiadaną historię. Dorośli odnajdują w "Jasiu i Małgosi" również inne aspekty. Opera pobudza emocje widzów w każdym wieku.

Dla solistek, które śpiewały role Jasia, Małgosi, Wróżki i Baby-Jagi, występ w Olsztynie był debiutem scenicznym. Nie bał się pan zaangażować niedoświadczonych artystek?

- Oczywiście, że były pewne obawy. Ale uważam, że trzeba dawać szansę młodym. Pierwszy występ jest zawsze ogromnym przeżyciem, pewną próbą odporności psychicznej, tremy i odpowiedzi na pytanie, czy potrafię się w tym wszystkim znaleźć. Nasze solistki spisały się znakomicie. Wróżę im wielką karierę.

Na scenie oprócz solistów występuje też wielu tancerzy. To osoby, które wcześniej tańczyły w "Dziadku do orzechów", którego zimą przygotowywał pan wspólnie z Iwoną Pavlović?

- Większość z nich - tak. Po "Dziadku..." wiedziałem, jakie grupy najlepiej nadawałyby się do "Jasia i Małgosi" i zaprosiłem je do udziału. Oprócz tańca tancerze musieli wykazać się także dużą sprawnością fizyczną. Jak wspominałem, z uwagi np. na brak sznurowni to oni wypełniali dodatkowo elementy dekoracji. Dlatego klatka Baby-Jagi nie zjeżdżała z góry, a wprowadzali ją tancerze. Część z nich była przebrana za drzewa, część była pierniczkami z chatki Baby-Jagi. Widzowie nawet nie wiedzieli, że oprócz tańca mieli oni do spełnienia wiele bardzo ważnych funkcji.

Baba Jaga lata na miotle, pojawiają się różne maszyny, wiele rekwizytów. Przygotowania do "Jasia i Małgosi" przysporzyły pewnie dużo pracy?

- To prawda. Przygotowania trwały kilka miesięcy. Trzeba było zadbać o scenografię, kostiumy, rekwizyty. Na szczęście nie wszystko musieliśmy tworzyć od podstaw. Część kostiumów i rekwizytów wypożyczyliśmy z Opery Krakowskiej. Żeby Baba-Jaga mogła latać, potrzebna była huśtawka. Użyczył ją nam Olsztyński Teatr Lalek, choć musieliśmy ją trochę przerobić na własne potrzeby. Baliśmy się, czy zbudowane maszyny zmieszczą się w portalu sceny, czy nie będą stanowiły niebezpieczeństwa dla występujących osób. Najpierw trzeba było to dobrze wyliczyć. Soliści i tancerze musieli uważać, żeby nie zrobić sobie krzywdy. A widzowie nie mogli się zorientować, że wszyscy na siebie tak bardzo uważają.

Trudnością było też to, że soliści nie są z Olsztyna. Najpierw każdy z nich ćwiczył u siebie, a dopiero dwa tygodnie przed premierą przyjechali do nas, aby już razem uczestniczyć w próbach.

Czy Baba-Jaga i Wróżka, które latały kilka metrów nad sceną, nie protestowały?

- Nie, bo od początku wiedziały, czego będziemy od nich oczekiwać. Były oczywiście odpowiednio zabezpieczone na huśtawce, bo siła odśrodkowa jest tak duża, że bez tego mogłyby spaść.

Na scenie nie brakuje też efektów pirotechnicznych.

- To pierwszy spektakl, w którym zdecydowaliśmy się na wykorzystanie pirotechniki na scenie. Były oczywiście pewne obawy, czy wszystkie efekty zadziałają tak jak zostało to zaplanowane, bo drugiej szansy podczas spektaklu nie ma. Raz zdarzyło się, że wybuch nastąpił za szybko. Ale publiczność tego błędu nie zauważyła.

Nie było to pierwsze przedsięwzięcie, które realizował pan wspólnie z reżyserem Włodzimierzem Nurkowskim.

- Tak, współpracowaliśmy w Operze Krakowskiej. Wiele lat temu razem wystawialiśmy też "Jasia i Małgosię", ale z pewnością ta inscenizacja jest bardziej dopieszczona, bo jesteśmy bogatsi o doświadczenie. To, o czym wtedy mogliśmy tylko pomarzyć, dziś pokazujemy w Olsztynie. W Krakowie mieliśmy jednak większe możliwości scenograficzne. Tu, jak wspominałem, musieliśmy do wielu rozwiązań zaangażować tancerzy, co jak się okazało, było świetnym pomysłem.

Kuglarze występujący w "Jasiu i Małgosi" tańczą breakdance. To chyba jedyny nowoczesny element w widowisku. Nie chciał pan bardziej uwspółcześnić opery?

- Nie, bo uważam, że niekoniecznie współczesne elementy służyłyby lepszemu odbiorowi, a jedynie pewnemu nagłośnieniu i reklamie. Poza tym wcale nie uważam, że breakdance to nowoczesny taniec. Być może dawno temu kuglarze w taki sposób zabawiali publiczność? Moim zdaniem to bardzo prawdopodobne.

Jest pan zadowolony z efektu?

- Jestem bardzo zadowolony i uważam, że to produkcja na najwyższym poziomie artystycznym. To zasługa wszystkich wykonawców, w tym także naszych młodych debiutujących solistów. Tytułowi Jaś i Małgosia bardzo spodobali się publiczności. I dorośli, i młodzi widzowie przyjęli operę z wielkim entuzjazmem. Na początku planowaliśmy wystawić ją w maju cztery razy, ale zainteresowanie było tak duże, że postanowiliśmy dołożyć jeszcze jeden spektakl.

Operę można było zobaczyć w maju, przed nami kilka spektakli w czerwcu. A potem? Zamierza pan wyjeżdżać z "Jasiem i Małgosią" do innych miast?

- Chciałbym, bo uważam, że mamy się czym pochwalić, ale nie będzie to łatwe. Takie wyjazdy są bardzo kosztowne. Będę jednak o to zabiegał.

Najnowsze dzieło powtórzy sukces "Dziadka do orzechów"?

- Mam wielką nadzieję, że tak. "Dziadek..." był pierwszą produkcja taneczno-muzyczna, jakiej się podjęliśmy. Bardzo ciężko nad tym pracowaliśmy i wiele nas to nauczyło. Teraz było prościej. Byliśmy lepiej zorganizowani, mieliśmy więcej doświadczenia. Poza tym dzięki "Dziadkowi " zdobyliśmy zaufanie publiczności i do filharmonii przychodzi wiele osób, które wcześniej nas nie odwiedzały. Dzisiaj to nasze zaprzyjaźnione grono melomanów.

Czy planuje pan jeszcze współpracę z Iwoną Pavlović?

- Tak. Mamy pewne pomysły, ale nie chcę na razie ich zdradzać. Wiadomo, że nie będzie to "Dziadek do orzechów", który był wystawiany przez dwa ostatnie lata, ale wydarzenie, które również połączy taniec i muzykę.

"Jasia i Małgosię" będzie można podziwiać jeszcze trzy razy w czerwcu. A co będzie w przyszłym roku? Czy widzowie będą mogli liczyć na kolejną operę?

- Chcielibyśmy przynajmniej raz na rok stworzyć podobną formę muzyczną. Ale nie ukrywam, że nie jest to łatwe przedsięwzięcie. Opera kosztuje wielokrotnie więcej niż regularny koncert. Jednak postaramy się pokazać widzom coś nowego - tym bardziej że mamy ich aprobatę.

Jaś i Małgosia w olsztyńskiej filharmonii

"Jasia i Małgosię" będzie można zobaczyć jeszcze 16, 17 i 18 czerwca. Jeżeli zainteresowanych będzie dużo więcej niż miejsc, Piotr Sułkowski planuje zorganizować jeszcze jeden spektakl. Bilety w cenie 60 zł i 45 zł do nabycia w kasie Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej (ul. Głowackiego 1).

Twórcy wydarzenia: reżyser - Włodzimierz Nurkowski, scenografia - Anna Sekuła. Występuje Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej pod dyrekcją Piotra Sułkowskiego, chór przy filharmonii - przygotowanie chóru: Benedykt Błoński oraz soliści, m.in.: Jaś - Barbara Gąsienica-Giewont (sopran), Małgosia - Katarzyna Sobek (sopran), Baba Jaga - Aleksandra Opała-Wójcik (mezzosopran). W przedstawieniu uczestniczą ponadto m.in.: Pracownia Tańca Pryzmat i uczniowie Państwowej Szkoły Muzycznej I st. w Olsztynie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji