Artykuły

Rodzi się człowiek

"The Mirror" w wykonaniu Kitt Johnson z Danii na Festiwalu Rozdroże 2005 w Warszawie. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Festiwal Rozdroże 2005 rozpoczął się od występu duńskiej tancerki Kin Johnson, która wprowadziła widzów w świat z pogranicza snu, obrazów Salvadora Dalego i atlasu anatomii.

Twórcy legend mieli rację - człowiek rodzi się z ziemi, kamienia, łupiny. Rację mają też darwiniści - wszystkie organizmy bezustannie ewoluują i się zmieniają. Te dwie skrajne teorie pogodziła duńska tancerka Kitt Johnson. W swoim spektaklu "The Mirror" pokazała, jak kształt, który przypomina z początku zaschnięty kawałek lawy, na naszych oczach staje się olbrzymim owadem, maszyną, surrealistyczną rzeźbą, skałą, kapłanką. Wszystko ze sprawnością, jaka zwykłym ludziom dostępna jest tylko we śnie. Gdy cichną pierwsze dźwięki lawiny czy grzmotu, na scenie zostaje tylko porzucony kokon, płaszcz czy wojskowa pałatka. Nagle kokon zaczyna się przesuwać. Po chwili wyrastają mu nogi, które przypominają bardziej srebrne konary buku niż kończyny. Tak powstały głowonóg rozkracza się, rozciąga, by niczym żywy cyrkiel obrysować przestrzeń drobniutkimi kroczkami. Raz przypomina algę znoszoną prądami morza, raz wielką modliszkę z wypiętym odwłokiem i krynoliną na szyi. Ponieważ cały czas widzimy tylko nogi, wysuwające się w pewnej chwili koniuszki palców budzą niepokój i zaskoczenie. Czyżby pod tą płachtą naprawdę kryło się ludzkie ciało? Palce - czy raczej czułki - wibrują, drgają, układają się w kształt muszli czy paszczy ukwiału.

Kitt Johnson zamknęła nas widać na dnie oceanu, gdzie w mroku i chłodzie kryją się najdziwniejsze formy życia. Ale ta mroczna głębina może być równie dobrze wodami prenatalnymi. W pewnym momencie ręce tancerki wyjmują bowiem spod kaptura głowę. Rodzi się człowiek. Ale człowiek, który przyszedł na świat po kawałku, do końca pozostanie rozbity na fragmenty. Gdy zaczyna ruszać się mechanicznie na tle kotary, można pomyśleć, że to któraś z animowanych wycinanek Monty Pythona - każda część zmontowana i doklejona osobno. To jednak dopiero początek przemian. Johnson zrzuca w końcu płaszcz i zostaje w połyskliwym, marszczonym stroju baletnicy czy pazia. Jest to jednak baletnica z zepsutej pozytywki, bo jej ciało bezustannie składa się i rozkłada. Jakby zamiast tanecznych pas zainstalowano jej przyspieszony kurs origami. Do końca wieczoru zmieni się jeszcze w kobietę pająka, która wysnuwa spod sukni niekończące się zwoje czarnej materii. Ta sama suknia podwinięta pod szyję sprawi, że z artystki pozostanie tylko twarz oprawiona w skałę. I ta sama suknia - uniesiona i oświetlona czerwononiebieskim światłem - okaże się ogromną gardzielą, freudowskim komentarzem do kobiecej seksualności. Gdy tancerka wychodzi, by dostać oklaski, jej drobne ciało wydaje się tylko kolejnym kostiumem. Wszystkie istoty, którym dała życie, zdają się nadal tłoczyć gdzieś w mroku sceny, a raczej w mroku naszej psychiki. Psychiki przenicowanej przez niesamowitą Kitt Johnson.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji