Artykuły

Przez życie najlepiej iść razem

- Mimo że skończyłam zarówno szkołę muzyczną, jaki szkołę teatralną, pomimo nagród muzycznych i aktorskich, wciąż muszę udowadniać, że umiem i grać, i śpiewać. Reżyserom - że jestem dobrą aktorką, a nie piosenkarką, która próbuje zaistnieć w filmie czy w serialu, a muzykom - że jestem zawodową piosenkarką, a nie aktoreczką, która ma kaprys pośpiewać - mówi aktorka KATARZYNA SKRZYNECKA.

Znowu o niej głośno. W telewizyjnym show "Twoja twarz brzmi znajomo" zachwyciła wspaniałym głosem i wielkim talentem komediowym. Przed telewizorem podziwiała swoją mamę również najmilsza publiczność - dwuipółletnia Alikia.

Spodziewałaś się, że wygrasz program "Twoja twarz brzmi znajomo"?

Kasia Skrzynecka: - Skąd! Ale miałam nadzieję, że program spodoba się publiczności, bo było w nim dużo świetnej muzyki, światowych przebojów, które kochają wszyscy, i przede wszystkim dużo zabawy. I był to program na wysokim poziomie wokalnym. Każdy uczestnik musiał umieć dobrze śpiewać, żeby móc podołać wcieleniu się w innego wokalistę. Trzeba było też mieć duży dystans do samego siebie i poczucie humoru, by odgrywać role ikon światowego show-biznesu.

No właśnie, skąd u Ciebie ten dystans? Ja bym się chyba wstydziła rozebrać...

- ...i zatańczyć w roli Shakiry taniec brzucha z moją figurą (śmiech)? Zawsze miałam duży dystans do siebie, potrafiłam się z siebie śmiać. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie mam figury Anji Rubik, może i lepiej. Zawsze byłam kobietą o pełnych kształtach, z dużym biustem i nigdy nie udawałam, że mieszczę się w rozmiar 34. Kiedy więc dostaję za zadanie wcielić się w rolę chudej wokalistki, robię to z przymrużeniem oka. Shakira, Louis Armstrong, Tina Turner, Pink, Madonna...

Która z tych ról była najtrudniejsza?

- Najlepiej bawiłam się w roli Tiny Turner i byłam zaskoczona, że udało mi się zbliżyć do jej charakterystycznego wokalu. Podziwiam ją zresztą, bo mimo zacnych lat, wciąż koncertuje. I choć żartobliwie mówi się o niej "babcia torpeda", chciałabym, będąc w jej wieku, mieć tyle energii i tak śpiewać. Postać Louisa Armstronga była zaś totalną transformacją. Bo najpierw musiałam zmienić się w mężczyznę, w dodatku czarnoskórego, tęgiego i łysego, a dopiero potem zaśpiewać niskim głosem. Ale najtrudniejszą z ról była rola Shakiry. Nie dość, że ma charakterystyczny głos, to jeszcze cały czas musiałam śpiewać i skakać po scenie, pilnując, żeby nie załamał mi się głos.

Przygotowania przed każdym występem zajmowały chyba dużo czasu?

- Sama charakteryzacja trwała cztery godziny. I to tylko dlatego, że wcześniej każdemu uczestnikowi zdjęto "miarę" z twarzy. Polegało to na tym, że zrobiono odlewy naszych twarzy i przed każdym nowym wcieleniem pracowano najpierw na nich. Oblepiano nas silikonem, doprawiano worki pod oczami, doklejano uszy,nos, policzki. To był prawdziwy majstersztyk.

A Twoja dwuipółroczna córeczka Alikia poznała mamę?

- Bywała na próbach programu razem z moim mężem. Oglądała mamę w pracy. Podczas emisji programu wszelkie próby położenia jej spać kończyły się protestem: "Nie, nie idziemy pać, giądam mamę". To od niej dostałam najzabawniejszą recenzję. Kiedy musiałam ćwiczyć piosenki w domu, żeby przygotować się do programu, Alisia mówiła: "Mama, nie piewaj, kupa, fu" (śmiech).

Poradziłaś sobie świetnie z operowym duetem: Sarah Brightman i Andrea Bocelli. Zaśpiewałaś cudownie partię męską i żeńską.

- Po tym programie wszyscy są zdziwieni, że umiem śpiewać. Jestem absolwentką Wydziału Wokalnego Szkoły Muzycznej II stopnia, gdzie uczyłam się śpiewu operowego. Tylko nigdy nie miałam okazji śpiewać operowo. Dopiero w tym programie, po raz pierwszy od lat mogłam to wykorzystać.

Karolina Korwin-Piotrowska napisała potem: "Skrzynecka to estradowa zwierzyna najwyższej klasy, która śpiewa, tańczy, rozbawia i wszystko to bez zadyszki".

- Od dwudziestu lat nie tylko gram na scenie, ale też wydaję płyty, koncertuję, tyle że moje piosenki nigdy nie były mocno promowane w stacjach radiowych. Nie wszyscy więc znają moją muzykę. Martwi mnie to, że w Polsce ludzie tak bardzo potrzebują upchać kogoś do szuflady. Dziennikarze wciąż pytają mnie, czy jestem bardziej aktorką czy piosenkarką. Mimo że skończyłam zarówno szkołę muzyczną, jaki szkołę teatralną, pomimo nagród muzycznych i aktorskich, wciąż muszę udowadniać, że umiem i grać, i śpiewać. Reżyserom -że jestem dobrą aktorką, a nie piosenkarką, która próbuje zaistnieć w filmie czy w serialu, a muzykom - że jestem zawodową piosenkarką, a nie aktoreczką, która ma kaprys pośpiewać. Ja nie tylko śpiewam, ale również komponuję i piszę teksty do swoich piosenek.

Kto pierwszy dostrzegł, że masz talent i posłał Cię do szkoły muzycznej?

- Rodzice, choć tata przecież jest inżynierem, a mama była ortodontką. Bardzo lubili muzykę; jednak nie mieli muzycznego wykształcenia, nie umieli nawet za bardzo śpiewać (śmiech). Za to ja śpiewałam od dziecka i to bez specjalnej okazji. A moje najlepsze prezenty to były instrumenty muzyczne: cymbałki, pianinko dla dzieci. Grałam że słuchu. Gdy miałam sześć lat, rodzice uznali, że może warto posłać mnie do szkoły muzycznej. Chodziłam tam przez 8 lat.

Nie było Ci ciężko ciągnąć przez 8 lat dwie szkoły?

- Rano szłam do normalnej szkoły, potem wpadałam do domu na obiad i leciałam do szkoły muzycznej. A trzy razy w tygodniu wieczorem biegłam na zajęcia tańca i z języków obcych. Do domu wracałam przed dziesiątą i dopiero wtedy odrabiałam lekcje.

A jeszcze musiałaś ćwiczyć na fortepianie...

- Za mało ćwiczyłam. Pewnie dlatego wydział fortepianu przeszłam na trójach. Moja nauczycielka fortepianu, prof. Boczkowska, wciąż wzdychała ze smutkiem, że marnuję talent. Ale na wydziale wokalistyki byłam prymusem.

Nigdy nie miałaś dość tej szkoły muzycznej?

- Wiedziałam, że muszę ją skończyć. Ale egzamin był dla mnie ogromnym stresem. Grałam trudne utwory fortepianowe Bacha i Beethovena, a jeszcze dzień wcześniej wciąż się myliłam. Mama była przerażona. Przed wyjściem na egzamin, w desperacji otworzyła barek, wyciągnęła koniak i dwa kieliszki. Sama wypiła kieliszek na nerwy i mnie dała łyka na odwagę (śmiech). "Trudno, chlapnij sobie, boja tego nie wytrzymam. Nie jestem w stanie na trzeźwo pójść na ten egzamin" - powiedziała. Zdałam na czwórkę.

Mama nie chciała, żebyś została pianistką?

- Ona od zawsze wiedziała, że będę aktorką i piosenkarką. Zanim ja sama zdałam sobie z tego sprawę. I zawsze bardzo mnie we wszystkim wspierała. W ogóle mój dom był cudowny. Rodzice byli zgodnym małżeństwem i przeżyli czterdzieści lat. A znali się jeszcze dłużej, bo od szkoły podstawowej. Mama była pierwszą miłością mojego taty, a tata jej pierwszą miłością. Bardzo się kochali, choć nieraz okropnie się żarli. I byli sobie wierni przez całe życie. Na dobre, ale przede wszystkim na złe. Rozłączyła ich dopiero śmierć mojej mamy. Ojciec pielęgnował ją, gdy była już bardzo ciężko chora i sama nie potrafiła nic przy sobie zrobić. Codziennie przy łóżku miała od niego świeży bukiet róż. Nawet jak nie mogła już mówić, ciągle na nie patrzyła. To są takie chwile, które ściskają za gardło i wypełniają oczy łzami, ale pozwalają wierzyć, że istnieje na świecie prawdziwa miłość. Jak się wychodzi z takiego domu, musi być ciężko przejść rozwód w pierwszym małżeństwie.

A Ty musiałaś przez to przejść.

- Czasami tak bywa, że świat rozpadnie się na kawałki, ale trzeba go pozbierać. Nie chcę tego wspominać.

Marcin - Twój obecny mąż - jest mężczyzną, z którym chcesz się zestarzeć?

- Przeciwnie, chcielibyśmy być jak najdłużej młodzi i w dobrej formie (śmiech). Zresztą, jakkolwiek, byle razem.

To jego się radzisz, podejmując ważne decyzje?

- Oboje radzimy się siebie nawzajem. I każdego dnia dziękujemy sobie za to, że jesteśmy nie tylko małżeństwem, ale i prawdziwymi przyjaciółmi. Gdy tracę wiarę w siebie, zawsze mnie wspiera. To facet, na którego mogę liczyć w każdym momencie. Tworzymy związek partnerski, zupełnie inny niż moich rodziców. Moja mama była kobietą dominującą, ale ja nie muszę w domu rządzić. Wolę nawet, gdy wszystkie decyzje podejmujemy wspólnie. Zawsze zadajemy sobie pytanie: "A co ty o tym myślisz?".

Wasze zaufanie z Marcinem jest bezwarunkowe, czy ufacie sobie i... sprawdzacie?

- Ufamy, ale nie jesteśmy idiotami. Oboje zdajemy sobie sprawę z własnej wartości. Ale też z tego, ile mamy do stracenia. Gdy jesteś szczęśliwa w związku, nie szukasz szczęścia na boku. Poza tym oboje wyszliśmy z domów, w których ta wierność była ważna.

Skąd w tobie ta mądrość?

- Wiesz, możesz być mądra i trafić w życiu na faceta, który tego nigdy nie doceni. Mnie się udało. Jestem przykładem na to, że tuż obok być może czeka na ciebie wielkie szczęście. Dlatego nie warto rozpaczać, gdy coś się skończyło, nawet jeśli bardzo boli. Bo może skończyło się po to, by zaczęło się coś piękniejszego.

Nie stresuje Cię dbałość Marcina o swoje ciało? Trudno przy takim mężu - wicemistrzu świata w fitness - nie mieć kompleksów?

- Na szczęście Marcin nie lubi anorektycznych kobiet. "Kobiety, które składają się z kości i mięśni mam w pracy" - mówi. Woli te o kobiecych kształtach i ładnym biuście. Mieszczę się w jego kanonie. Zamiast iść na siłownię, wolę pobawić się z córką. Bo tego czasu, który z nią spędzam, nigdy nie odrobię. Może kiedyś będę miała czas, by zająć się sobą.

Marcin często mówi Ci, że cię kocha?

- Bardzo często. Takie słowa trzeba sobie mówić i się ich nie wstydzić. Bo dają poczucie szczęścia.

A jakim jest ojcem?

- Najcudowniejszym tatą na świecie. Alikia jest jego małą księżniczką. Lubię patrzeć, gdy są razem. Ukochany tatuś córeczki.

Ty potrafisz nie rozpieszczać swojej córki?

- Wiem, że późne rodzicielstwo czasem powoduje, że dziecko staje się całym światem. Oczywiście Alisia jest naszym oczkiem w głowie, ale oboje staramy się zachować zdrowy rozsądek. Nie chowamy małej pod kloszem, nie chuchamy na nią zbytnio. Nie bzikujemy na punkcie dogadzania dziecku. Nie jestem też za bezstresowym wychowaniem, które robi dziecku wodę z mózgu. Trzeba dać mu jak najwięcej miłości, ale wyraźnie wyznaczyć granice - inaczej się gubi. Oczywiście córeczka jest jeszcze maleńka, ale wiem, że będziemy ją wychowywać mądrze.

Program w Polsacie się skończył, ale Ty nie odpoczywasz. Pracujesz nad nowym spektaklem "Kiedy kota nie ma" w Teatrze Capitol, w którym grasz główną rolę.

- Pierwsze spektakle już w czerwcu, a oficjalna premiera jesienią. To znakomita brytyjska farsa o dwóch małżeństwach po 40. Pełna uszczypliwości, sarkazmu i śmiesznych sytuacji. Panie mają wyjechać same na wakacje do Saint Tropez, a panowie zostają w domu i zapraszają dwie dwudziestolatki...

No właśnie, wkrótce wakacje. W tym roku również spędzicie je w Grecji?

- Na cudowną wyspę Kretę jeździmy każdego roku, a teraz towarzyszy nam córeczka. Nie ma wakacji, żebyśmy tam nie pojechali. Wynajmujemy dom na zacisznej, lazurowej plaży, wciąż ten sam, z dala od wszystkich kurortów. Alisia zna już tam każdy kąt. Moje wielkie marzenie to własny domek na Krecie. Bo to cudowne miejsce, z którego mogłabym nie wyjeżdżać. To nasze ciche marzenie - maleńki kawałek ogródka i maleńki domek na cudownej greckiej wyspie. Może kiedyś uzbieram tyle pieniędzy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji