Artykuły

Niebieskie ciała ziemskie

Pustynie miłości "Dominique'a Ba­goueta to czysty ruch. Nic wię­cej i nic mniej.

Żeby opisać ten balet, bardziej niż sło­wa przydałby mi się matematyczny wzór albo wykres... Może ratunkiem byłby papier nutowy, żeby na pięcioli­nii zaznaczyć ciała tancerzy. Słowa słu­żą opowiadaniu. A tu się nie opowiada.

Jest ich dziewięcioro. Wszyscy ubra­ni w jednakowe błękitno-seledynowe kostiumy. Osobni. Wpisani w obcy so­bie kontekst. Poddani presji abstrakcyj­nego układu. Choreograf prowadzi ich jak geometra: nie ma tu miejsca ani cza­su na cień własnego gestu, na spojrze­nie - zaplanował wszystko.

Muzyka nie porządkuje scenicznej rze­czywistości - jest po prostu jednym z ele­mentów. Dominantą nie jest też żadna hi­storia. Dzieło Bagoueta - afabularne z za­łożenia-poddane zostało dodatkowej se­lekcji: podczas polskich prezentacji oglą­damy tylko jego fragmenty.

Ale to, co widzimy na scenie, wcale nie rozpada się na kawałeczki: przeciwnie - jest zniewalająco spójne. Nad wszyst­kim dominuje bowiem zamysł choreo­grafa. Nie opowiadacza historii, nie ilu­stratora dźwięku, nie dekoratora, który układa ciała tancerzy w estetyczne kom­pozycje, nie prestidigitatora, który kon­struuje wirtuozowskie popisy. Bagouet jest choreografem, który tworzy scenicz­ną rzeczywistość wyłącznie z ruchu. Te­oretyk powiedziałby, że ruch jest tu two­rzywem prymarnym. Bodaj po raz pierw­szy w życiu zobaczyłam to na własne oczy w kształcie tak pełnym i tak fascy­nującym. Ruch Bagoueta niczego bowiem nie cytuje, nie naśladuje, nie przed­stawia, nie wyraża w sposób dosłowny. Ten ruch - choć drobiazgowo określony przez zamysł twórcy - jest też nieskoń­czenie wolny, bo pozbawiony wszystkie­go, co ruchem nie jest.

Taki gatunkowy puryzm zdarzał się ma­larzom: tworzyli obrazy z plam, faktur, kolorów - ich przedstawienia nie miały żadnego odpowiednika w rzeczywistości.

Zdarzał się kompozytorom: dźwięki i ci­sza budowały nie tylko światy, ale wszech­światy. Trudniej znaleźć takie ewidentne przykłady w literaturze, filmie, teatrze...

Bagoueta spotykamy jednak nie w wir­tualnej rzeczywistości komputerowej, nie w galerii ani w filharmonii, ale na scenie. Tancerze to nie punkty atramentu na pięciolinii ani farba rozlana na płótnie. To ży­wi ludzie. I ten fakt jest najbardziej fascy­nujący. Ten fakt sprawia, że nie obcuje­my z zimnym, wykalkulowanym, wyra­chowanym pięknem - ale ze sztuką. Ba­gouet zabiera nas do nieistniejącego świa­ta. Czy mają tam wstęp ludzie z krwi i ko­ści? Zdawałoby się, że nie - ta rzeczywi­stość nie istnieje. Ale ludzie występujący na scenie mają przecież ziemskie ciała. Jest ich dziewięcioro. Wszyscy ubra­ni w jednakowe błękitno-seledynowe kostiumy. Osobni. Wpisani w obcy so­bie kontekst. Poddani presji abstrakcyj­nego układu. Choreograf prowadzi ich jak geometra: nie ma tu miejsca ani cza­su na cień własnego gestu, na spojrze­nie - zaplanował wszystko. Także to, że nikt się na scenie nie dotknie. My mo­żemy się dotykać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji