Druga wojna Szwejka
Czesi cytują z pamięci fragmenty "Szwejka", jak nasi ojcowie cytowali Mickiewicza i Fredrę. Znam ludzi, którzy do sławnej powieści Haszka wracają w minutu duszewnoj niewzgody - inni wolą w momentach klęsk Norwida. Suum cuique! Popularność Szwejka byłaby u nas znacznie mniejsza, gdyby bohaterem był Polak, nawet w armii zaborczej. W żelazie się kochamy. Polskie pułki z c. i k. wojsk nie szły masowo do niewoli. W komunikatach Oberkommando der Wehrmacht wyróżniane były za męstwo dywizje śląskie i pomorskie.
Nie należy pomiatać tradycyjnymi cnotami. To rzeczy drogie sercu, czasami przydatne. Nie można przecież, chociażby w literaturze, ograniczać się do wzniosłości i heroizmu.
Zawieyski już napisał swą "Miłość Anny", tam nieustraszenie kocha się ojczyznę i kobiety. Tego już Skrzetuski nas nauczył. Czasem, dla uniknięcia zgubnej jednostronności, warto z historii robić "Święto Winkelrida". W "Szwejku" Haszka dużo mówi się o żarciu, z przewrotnie głupawym cynizmem szarga się świętości i opluwa gniazda.
Szwejk krzepi serca. Szwejk jest podejrzanym subiektem dla wszelkiego systematu organizowanych wierzeń. Źle jest małemu człowiekowi, gdy historia chodzi po ulicach - coś takiego mówi nieśmiertelny Lejzorek. Lejzorek jest katastrofistą i pesymistą. Szwejk aprobuje bieg dziejów i porządek rzeczy całkowicie. Aprobuje tak gruntownie, że nabieramy optymizmu. Przypomina się "najlepszy z możliwych światów", chwytamy racjonalną równowagę wobec bezsensu. I wobec okrucieństwa.
Przy armacie stał
Szrapnel w lufę pchał.
Przy armacie stał,
Szrapnel w lufę pchał.
Nagle kula zaświstała
I ręce mu oberwała.
A on ciągle stał.
Szrapnel w lufę pchał.
Przy armacie stał.
Szrapnel w lufę pchał.
To jest śpiewka dziarska, dydaktycznie przejrzysta. Bohaterem jej jest kanonier z Przemyśla, z pierwszej wojny. Śpiewa ją jednak Szwejk, już w czasie drugiej wojny, współwięźniom w niemieckim więzieniu. Można bez trudu zrozumieć, dlaczego na mit XX wieku i na Hitlera Brecht chciał odpowiedzieć wątkiem Szwejka. Pamiętacie praktyczną filozofię Mattiego z "Pana Puntili"?
"Wielcy ludzie są źle notowani u prostego narodu... Naród ich nie rozumie i nawet bohaterstwo wydaje mu się niepotrzebne. Szary człowiek ma wielkie czasy w dupie, chce posiedzieć sobie w knajpie i mieć gulasz na kolację... Wielkiemu człowiekowi prosty naród jest tylko kulą u nogi". Takich oto historiozoficznych pułapów sięga myśl handlarza psami, Szwejka. W przeddzień marszu na Stalingrad.
Szwejk Haszka jest kaznodzieją bezmyślności pierwszej wojny. Szwejk Brechta komentuje to, "co wymyśli geniusz, kiedy ma wolną chwilę" - wykładać ma obiektywny sens niemieckiego "porządku" w czasie drugiej wojny. "Dobry wojak" musiał się tedy zmienić. Stanął wobec nowego zadania. Ma do czynienia z Gestapo. Autor kazał mu w groteskowej alegorii rozmawiać z Hitlerem. Zmienił mu "poetykę". Dodał komentarz. Świetność zaś starego Szwejka polegała na obiektywizacji.
Czy wątek Szwejka nadaje się w ogóle do traktowania o okropnościach hitlerowskiej okupacji? Owszem - w teorii przynajmniej. Między jakimiś doskonałymi parodiami okupacyjnymi Andrzejewskiego a okrutnym hyper-weryzmem Borowskiego jest miejsce i na Szwejkowe pyskowanie. Kto się oburzy, niech się podnieca okupacyjną patetyką Kossak-Szczuckiej. Ale Brecht dopisał do wątku Szwejka moralitet. Wstawił figury wodzów z szopki politycznej. Śpiewka o żonie niemieckiego żołnierza i równie doskonałe "niemieckie miserere" to jakby zadatki innego utworu, niedopisany do końca Brechtowski Lehrstuck o wielkiej wojnie niemieckich ludzi. To stoi w kolizji estetycznej z dosłownie transponowanymi wątkami Haszkowskiego Szwejka.
Powstaje również pewna kolizja moralna. Nie dlatego, by np. Gestapo było tematyczną "świętością", której grotesce szarpać nie wolno. Stary Szwejk z łagodnym cynizmem rozwodził się nad wywieszanymi w Serbii wioskami. Kryterium ilościowe w kategoriach moralnych jest nieco podejrzane, szczególnie gdy w wypadku obu wojen ilość niewinnych ofiar mierzy się milionami. Kolizja moralna leży w pomieszaniu rolnych sposobów ideowej oceny, w pomieszaniu tradycyjnych wątków szwejkowskich z szopką polityczną, z fragmentami poetyckimi o napięciu tragicznym, nawet ze scenką realistyczną serio (Szwejk i kapelan w chacie wiejskiej).
Wolter nie użył stylu "Kandyda w Traktacie o tolerancji". Sztuce Brechta brak wspólnego mianownika dla elementów o różnej wadze treściowej. Nie na zasadzie szekspirowskiego kontrastu czy przenikania (jak w "Panu Puntili") surowej prawdy i konceptu, lecz na zasadzie niekonsekwencji anegdota stoi tu obok tragizmu, szopka polityczna obok sceny badania w Gestapo. Albo, albo. Wygłupy Szwejka wobec groteskowych kalek więziennych nie rymują z lirycznymi wspomnieniami sennymi ludzi spod "Kielicha".
Brecht nie stworzył w sumie własnego Szwejka, chociaż rozumiemy, dlaczego miał zamiar pokazać właśnie w "szwejkowej" karykaturze Trzecią Rzeszę, wodza wobec prostego człowieka. Nie zrealizowany zamysł wielkiego moralitetu przeciw wojnie i faszyzmowi zapełnił niemal dosłownymi wstawkami ze starego "Szwejka". Dlatego, mimo świetności fragmentów licznych, są tam sceny puste, mechanicznie odwołujące się do pierwowzoru (jak spotkanie Szwejka z kapelanem).
Inscenizacja "Szwejka" tym bardziej jest tedy trudna. Ludwik Rene raz jeszcze, po "Dobrym człowieku z Seczuanu", dał dowód swej obecnej klasy reżyserskiej. Wśród różnorakich elementów widowiska gospodarował pewnie i rozważnie - a przecież, jak się wspomniało, musiał od szopki przechodzić do sceny obyczajowej, od groteski do liryzmu. Alegoryzm, groteska, komizm, piscatorowska wręcz scena z jadącym na widownię czołgiem, parodystycznie zakończona - stanowczo. Rene jest przykładem reżysera wyjątkowo wszechstronnego. Jeszcze większych sukcesów, panie Ludwiku!
Gratulacje i wielkie uznanie należy się nie tylko reżyserowi "Szwejka". Za to, że widowisko jest lepszą całością od tekstu, "odpowiadają" inni. Autor muzyki, wielki Hans Eisler, którego słuchamy w Teatrze Wojska z wyjątkowo jak na naszą technikę teatralną dobrej aparatury dźwiękowej. Dalej: Jan Kosiński, autor scenografii, bardziej "brechtowskiej" niż w dobrym człowieku, a równie pięknej. Kostiumy pań Burke i Wojciechowskiej udatnie łączyły sprzeczne żywioły utworu akcentami groteskowej stylizacji. Zaruby nie wypada chwalić. Tłumaczenie chyba słusznie odchodzi od żargonowej stylistyki znacznej części oryginału.
Ostania premiera Teatru Wojska jest wielkim sukcesem Aleksandra Dzwonkowskiego. Dzwonkowski wykłada scena po scenie filozofię równowagi moralnej wobec historii.
To właśnie nazywa się "kreacją roli": harmonijne rozłożenie zadania, dyktowanego przez tekst, na ruch, głos, wygląd zewnętrzny, na tempo, w jakim wloką się jego przypowieściowe gadki, nawet sposób palenia.
Bardzo mi się również podobała Wanda Łuczycka w roli pani Kopeckiej.