Artykuły

Evvive la mort!

"Martwe dusze" w reż. Janusza Wiśniewskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Od czasu wyprowadzki z grodu nad Wartą reżyser ,,Fausta" podróżuje po Polsce. Radom (we wrześniu kolejna premiera), Warszawa Cyrkowo-misteryjne uniwersum Wiśniewskiego pojawiło się w końcu przed gdańską publicznością. Trójmiejska widownia jest już przyzwyczajona do licznych eksperymentów scenicznych pokazywanych za dyrekcji Orzechowskiego. Kto widział ,,Orgię" lub ,,Nie-Boską", wie o czym mówię.

I dlatego specyficznie tradycyjny teatr Wiśniewskiego stanowi tutaj pewne novum. ,,Martwe dusze" są utrzymane w podobnej konwencji, co wcześniejsze spektakle reżysera. Pojawiają się zatem znane postacie: damy o tajemniczych imionach, żołnierze, błaźni. Nawet scenografia przypomina tę z ,,Arki Noego". Prócz prostokątnego wejścia w głębi sceny istnieją cztery poboczne. Dekoracje (stoły, krzesła) są wnoszone w miarę potrzeby przez samych aktorów. Cała przestrzeń jest podporządkowana naturze mrocznego świata ,,martwych dusz".

Dzieło Gogola staje się punktem wyjścia do skojarzeń związanych z toposami chrześcijańskimi czy literackimi. Pojawiają się jak zwykle teksty barokowych poetów angielskich, włączone zostają też fragmenty Puszkina i Lermontowa. A warto pamiętać, że Gogol nazwał swoją powieść ,,poematem" W kręgu zainteresowania Wiśniewskiego pozostaje problem duchowej śmierci. Akcja jego ,,Martwych" nie ma miejsca w Rosji, ale w istnym przedpieklu. Tym ostatnim staje się w ostateczności cały świat.

Społeczna krytyka wybrzmiewa gdzieś daleko w tle. Na pierwszy plan wysuwa się metafizyczna sytuacja człowieka. Duchowość jednostki podlega u Wiśniewskiego postępującemu pustynnieniu. Jak bowiem inaczej określić apatyczność zarządców i szlachty? Wewnętrzna starość objawia się chociażby w makijażu aktorów, w uwydatnianiu zmarszczek na białych jak kreda twarzach. Symptomatyczny jest przypadek Maniłowa (Maciej Szemiel). W powieści bohater ten jest sentymentalnym idealistą, obojętnym jednak na cierpienia chłopstwa. Świat przedstawiony traktuje jednak wszelkie oznaki życiowej energii jako złudzenia, ,,urojenia" podobne do choroby.

Jako swego rodzaju gorączka zostaje przedstawiona miłość. ,,Martwota" egzystencji przejawia się w przemijaniu uczuć, obojętnieniu drugiej osoby. Damy mówią słowami tekstów Ireny Santor czy Elizabeth Bishop (,,Ta jedna sztuka"). Obumieranie uczuć między mężczyzną a kobietą wiąże się ze złamaniem danego słowa, ze zdradą. U Wiśniewskiego istnieje odwołanie do honorowego znaczenia słowa ,,kocham". Próba racjonalnego rozstania (słowami ,,Walety" Johna Donne'a, ,,Umowy" Lermontowa czy monologu Tatiany z ,,Eugeniusza Oniegina") nie pociąga za sobą czynów, jedna z kobiet wpada bowiem ponownie w ramiona Kawalera Romantycznego.

Prócz tego towarzyszy człowiekowi poczucie niemocy. W karetę Cziczikowa wprzęgnięci są dwaj mężczyźni; Kobiety-koniki prowadzą wyimaginowany powóz jednej z dam. Śliczny Konik świetnej Justyny Bartoszewicz wypowiada przekorną skargę do Boga o swój los. Kopiejkin (Cezary Rybiński) pokazuje swoje inwalidztwo przez duże kroki rodem z Monty Pythona. Woła do leśnych ostępów o potęgę słowami ,,Ody do Wiatru Zachodniego" Shelley'a. Nic się jednak nie zmienia, bohater jest skazany na tułaczkę. Dla Pluszkina (Florian Staniewski) znajduje się w przedstawieniu współczucie. Umierający starzec ma żal do Boga o stratę swoich dzieci. Zakochany Żyd z Odessy (Izaak Babel?) przywołuje swoją idealną miłość. Nauczyciel (Jacek Labijak) zmusza małych Maniłowów do nauki przez bezmyślne powtarzanie, jakby proste repetowanie miało podkreślić jego autorytet. Zbiorowa scena picia kawy, w czasie której rozmawia się na ,,duchowe" tematy, podkreśla jedynie ogólną bezradność.

Śmierć (Sylwia Góra-Weber) nie oszczędza jednak nikogo. Tutaj ma ona twarz złośliwej kobiety w napoleońskiej czapce. Zabiera ojca Cziczikowa, któremu wypruwa chore jelito i wątrobę. Zgon fizyczny łączy się z upadkiem duchowym. Demoniczny Cziczikow jest uwielbiany przez kobiety, chociaż zaleca się do nich i krzywdzi zarazem. Jego charakter tłumaczy jednak Wiśniewski żalem po stracie rodzica. Przychodzi w końcu zagłada - wiersz Roberta Frosta (,,Droga nie wybrana") podkreśla narastającą atmosferę niepewności. Pogrzebowa pieśń ,,Jedna garstka ziemi" towarzyszy kopaniu przez postaci własnego grobu, do którego wchodzą po kolei. Widowisko kończy się wezwaniem śmierci do chaosu - w tle przewija się zaś dynamiczny korowód zgarbionej, zmęczonej ludzkości. Cała ta apokalipsa okazuje się zaś być fantazją (?) Dyrektora Teatru (Krzysztof Gordon), który nie tylko z wyglądu przypomina Jokera.

,,Martwe dusze" są rozbite na ciąg poetyckich scen, którym towarzyszy znakomita jak zawsze muzyka Satanowskiego. Wiśniewski jest bardzo konsekwentnym reżyserem, dlatego też kompozycja spektaklu jest regularna. Nie ma w przedstawieniu dłużyzn, chociaż nie wszyscy aktorzy czują konwencję zaproponowaną przez reżysera. Chwilami widowisko zdaje się zwalniać tempo, jakby dynamika poszczególnych tekstów nie pasowała do danej chwili (np. sekwencja z Córką). Solidność rzemiosła niweluje jednak niektóre braki spektaklu, który stanowi nieco przekorną wizję rozbitego duchowo świata.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji