Artykuły

Psy na Klacie. Dlaczego Kraków nie chce w Starym Jana Klaty

Kiedy aktor Starego Teatru spotyka znajomych, nie usłyszy zwykłego: "Co u ciebie?", tylko od razu: "Co tam się u was wyprawia?". Jan Peszek: Kraków jest specyficznym miastem, które uwielbia stawiać pomniki nieżyjącym. Ale dopóki oni żyją, zrobi wszystko, żeby im zepsuć życie.

Na początku wszyscy byli zdziwieni, że tutaj jesteśmy - mówi Sebastian Majewski, zastępca dyrektora ds. artystycznych Starego Teatru (rozpoczął pracę razem z Janem Klatą 1 stycznia 2013 r.). - Lubili się z nami fotografować, robili wywiady... Sądzili może, że przyjechały do Krakowa takie dwa dziwoki. Ale w momencie, w którym zrozumieli, że te dwa dziwoki mają jeszcze coś do powiedzenia, to się ta przyjaźń i miłość skończyły gwałtownie.

"Żądam wygnania Klaty z Teatru Starego! Jako płatnik podatków, z których ten typ otrzymuje swoją pensję".

"Precz z Narodowej Sceny, lewacki dewiancie: WYNOCHA!".

"Klata, ty pojebie, miej teraz oczy dookoła swego pustego i ogolonego łba, gdy chodzisz ulicami!".

"Czytaj o sobie, ty ludzki odpadzie! Co myślą o tobie Polacy" - pisali ludzie w mailach, podpisując się imieniem i nazwiskiem.

Podobnie na facebookowej stronie Starego Teatru: "Klata... k l a p a... spadanko do warszawki", "Temu panu już dziękujemy, zhańbił świątynię narodową, basta".

Niektórzy krytykowali na żywo. W maju po spektaklu starszy mężczyzna wypalił do dyrektora Klaty: - Kiedy pan się wreszcie poda do dymisji?!

Były aktor Starego Teatru (zwolniony dyscyplinarnie, bo wziął L4 na pół roku, a w tym czasie grał w serialu): - Ty kundlu!

Zdarza się jednak, że gdy Jan Klata spaceruje nad Wisłą, ludzie uśmiechają się do niego i mówią: "Dzień dobry!". Niektórzy: "Niech pan się trzyma" albo "Ja jestem za panem". Przysyłają też maile: "Mam gorącą nadzieję, że [szum medialny] nie odbierze Panu i całemu Zespołowi tej ogromnej dozy energii i pozytywnej szajby, którą mieliście na początku, i przewietrzycie mentalnie teatr i Kraków".

Otwarta wojna z Klatą zaczęła się w listopadzie zeszłego roku, od przerwania spektaklu "Do Damaszku".

Od tej pory także zespół ma trudniej. Kiedy aktor Starego Teatru spotyka znajomych, wiadomo, że nie usłyszy zwykłego: "Co u ciebie?", tylko od razu: "Co tam się u was wyprawia?".

To tak, jakby człowiek słyszał na każdym kroku: "Cześć! Podobno twoje małżeństwo się sypie. Opowiadaj!".

- Ja już nawet nie wspominam, w czym akurat gram - mówi Szymon Czacki, młody aktor Starego Teatru. - Bo to nikogo nie interesuje. A jak koleżanka z teatru weszła niedawno do knajpki w Warszawie, to ktoś zaczął krzyczeć: "Hańba! Hańba!". Wiadomo, że to był żart. Ale to pokazuje, jak się na nas patrzy.

Bo wstyd 

Wszyscy o tym słyszeli, ale nie bardzo pamiętają, o co poszło.

14 listopada 2013 r. krakowski "Dziennik Polski" publikuje felieton, w którym redaktor naczelny ostrzega: "Od co najmniej dwóch dni pół Krakowa plotkuje o >>ściśle tajnej<< akcji tzw. środowisk niepodległościowych, które podczas dzisiejszego przedstawienia >>Do Damaszku<< w Starym Teatrze mają gwałtownie zaprotestować przeciwko lewactwu i szarganiu świętości teatralno-narodowych przez dyrektora Jana Klatę. Według różnych informacji >>oburzeni<< wykupili od 30 do 60 biletów".

Wieczór tego samego dnia, Stary Teatr, sala Helena. Kiedy całkowicie ubrani Dorota Segda i Krzysztof Zarzecki symulują stosunek na scenie, rozlegają się gwizdki i okrzyki: "Ladacznico! Hańba!". Protestujących porywa Stanisław Markowski, fotograf i bard krakowski. Woła do Segdy: Zostań w tym kadrze! Fotografowałem cię kiedyś...

W tle: Hańba! Wstyd!

Klata (wchodzi na scenę): Proszę opuścić salę!

Markowski: To nie jest teatr narodowy! (tu zwraca się do Klaty) Jesteś zerem, człowieku! Chcemy teatru, jaki kiedyś był! Swinarski, Wajda, Jarocki...

Pani z końca sali (znienacka): Panie Klata, idź pan krowy doić!

Klata (podnosi rękę i wskazuje drzwi): Będziemy musieli poprosić państwa o opuszczenie sali.

Markowski: Nie chcemy takiego dyrektora! (z mocą do Klaty) Jesteś przejściową, nic nieznaczącą personą! Ten teatr będzie bez ciebie istniał i wróci do takiego stanu, jaki był!

Pani z lamówką Swarovski przy dekolcie (do Krzysztofa Globisza): Taki wspaniały aktor! (załamuje ręce, po czym teatralnie) Ja pana błagam: niech pan zrezygnuje z tej sztuki! Niech pan nie gra!

Markowski (z uniesieniem do Segdy): Święta! Święta Faustyna! Wychodzi pani i co? Wstyd!

Pan starszy (gromkim głosem): Zwrócić pieniądze!

Starsza pani (podchwytuje z intonacją " Na barykady!"): Zwrócić pieniądzeee!

Pan starszy w garniturze: Co to ma wspólnego ze Strindbergiem? (do Klaty) Pan za moje pieniądze tutej się bawi! Za moje jako podatnika!

Widownia: gromko wyklaskuje "oburzonych".

"Oburzeni": opuszczają salę.

EPILOG

Foyer teatru. Drzwi sali Helena się zamykają.

Pani z biura obsługi widza (do "oburzonych", trzymając w dłoni fiolkę): - Kto z państwa zgubił leki?

20 minut później filmik z tej ustawki już jest na YouTubie. Umieszczony tam z konta tygodnika "Do Rzeczy". Za nim udostępniają prawicowe portale: wPolityce.pl, Fronda.pl, Niezalezna.pl itd. Pojawiają się setki komentarzy: "Klata zniszczył Teatr Stary", "Po samym wyglądzie widać, że to jakiś czubek", "Brońmy kultury narodowej. Klata do domu!", "Zdrojewski na bruk!".

Dlaczego "oburzeni" wybrali właśnie ten spektakl, a nie jakiś inny, naprawdę obrazoburczy?

Stanisław Markowski nie chce ze mną rozmawiać (pisze dla "Polonia Christiana", "Gazeta Wyborcza" to wróg). A szkoda, bo podpowiedziałabym mu, że na innym spektaklu nie musiałby czekać z protestem do dwudziestej ósmej minuty.

Na "Towiańczycy, królowie chmur" mógłby pokrzykiwać, zanim zaczęłoby się przedstawienie. Bo na widowni siedzi całkiem goły aktor. A potem wstaje i jest już tylko pikantniej.

Jan Peszek ma pewne przypuszczenia:

- To był pierwszy spektakl dyrektora. Chodziło o personalne uderzenie w Jana Klatę. Bo jeżeli ta bojówka krzykaczy nie rozpoznała dobrego przedstawienia, w którym nie było cienia obrażania uczuć narodowych ani brutalizmów, to znaczy, że nie mają oni pojęcia o teatrze. Więc niech nie dyktują, jaki teatr ma być. To było prymitywne i infantylne.

- Po tej akcji - mówi Klata - baliśmy się, że oni będą przerywać każde przedstawienie. Bo się odgrażali: "Będziemy przychodzić co wieczór". Więc chodziłem po spektaklach i kombinowaliśmy, co robić, jak ktoś zaprotestuje. Na "Być jak Steve Jobs" podszedłem do Wiktora, który grał młodego księdza i nosił koloratkę. Ustaliliśmy, że jak zaczną protestować, podejdzie do widzów i będzie nawoływał: "Zróbcie raban dla Chrystusa! Zróbcie raban dla Chrystusa!". I on był tak w gotowości przez dwie godziny. Grał swoje sceny, po czym schodził na zaplecze i śledził na monitoringu, czy trzeba ratować kolegów. Musieliśmy zatrudnić i opłacić ochroniarzy z zewnątrz. Żeby wyprowadzili delikwenta, jeśli będzie agresywny. Ale wciągnęli się. Pytali, czy mogą przyjść z żoną.

Bo szkodzi gospodarce 

Nad teatrem Klaty pochylają się z troską nawet politycy. Radni sejmiku małopolskiego przygotowali pismo do ministra kultury (tzw. rezolucję). Apelują w nim, by wstrzymał finansowanie dla Starego Teatru. Sprzeciwiają się "eksperymentom" Klaty, "które w rzeczywistości wymierzone są w poczucie przyzwoitości, normy etyczne i normy współżycia społecznego".

30 grudnia 2013 r. debatują nad przyjęciem rezolucji.

Twórca projektu Zygmunt Berdychowski (PO) nawołuje do jej poparcia.

- Projekt powinien być oczywiście uzupełniony o wniosek o odwołanie ministra Zdrojewskiego - Grzegorz Biedroń (PiS) nie pozostawia wątpliwości, o co naprawdę chodzi.

- Problemem wielu sztuk w Starym Teatrze nie jest to, że kogoś obrażają, ale to, że się na nich zasypia - zauważa Krzysztof Tenerowicz (Solidarna Polska).

- Jestem daleki od tego, aby organ uchwałodawczy władzy samorządowej podejmował w tej sprawie decyzję, bo nie jesteśmy Koreą Północną, która cenzuruje sztuki - błyska Grzegorz Gondek (SLD). - Kraków ma to do siebie, że tutaj wiele rzeczy się działo. Sto lat temu jeden facet namalował na koniu gołą babę, nazywał się Podkowiński, wywołał wielkie oburzenie, dewotki sobie rwały włosy z głowy i nie tylko. A po stu latach okazuje się, że mamy wielkie dzieło sztuki wiszące w kilku przynajmniej rozmiarach i kopiach w różnych muzeach.

Tu Stanisław Handzlik (PO) zauważa:

- Co ma piernik do wiatraka, co ma sejmik do tej sprawy? (...) Nie my jesteśmy organem prowadzącym ten teatr. Nie powinniśmy się w tej sprawie wypowiadać jako organ polityczny. Nie będziemy kopiować tego, co w przeszłości robił towarzysz Stalin, który w podobny sposób niszczył swoich najwybitniejszych twórców, laureatów Nagrody Nobla.

- Pan reżyser Klata to jest działanie ściśle ideologiczne - upiera się radny Biedroń. - On szkodzi Polsce pod względem moralnym, szkodzi interesom polskim, szkodzi nawet gospodarce polskiej poprzez deprecjację naszego kraju. Jest to w pełni świadoma polityka ministra kultury i na pewno pan reżyser Klata Nagrody Nobla żadnej nie otrzyma nigdy.

Tu Grzegorz Lipiec (PO) zadaje niewygodne pytanie:

- Kto z państwa widział którąś ze sztuk Klaty? [liczy] Dwie osoby. Więc może zorganizujemy wspólne wyjście do teatru? Wolałbym, żeby się wszyscy wypowiadali, jak coś zobaczą. A nie tylko uznali, że przeczytali w gazecie, że Klata szkodnik, łobuz jakiś. Bo jedni mówią, że ktoś śpi na tych sztukach, inni, że tam jakaś groza jest.

Przewodniczący Barczyk:

- Ile osób byłoby chętnych ewentualnie?

Żadna.

Potępieńcza rezolucja zostaje przyjęta. 16 głosów za, cztery przeciw, cztery wstrzymujące się. Pismo zostaje wysłane do ministra kultury.

"Panie Klata, postbolszewicka rewolucja kulturalna nie przechodzi" - demonstracja przed Teatrem Starym, 17 stycznia 2014

Bo brawa grzecznościowe 

Ruszam w miasto popytać, dlaczego Klata budzi takie emocje. Najpierw krakowskie salony:

Jerzy Stuhr (przez 12 lat rektor PWST w Krakowie): - Ostatni kontakt ze Starym Teatrem miałem, kiedy minister zaproponował mi stanowisko dyrektora. A potem Klacie. Ale ja odmówiłem.

Jerzy Illg, redaktor naczelny wydawnictwa Znak: - Nie oglądałem spektakli. Musiałbym się opierać na głosach z drugiej ręki. Choć ostatnio rozmawiałem o Starym Teatrze z przyjaciółką scenografką i ona nagle: "A byłeś? Widziałeś?". Na pewno źle się stało, że dyskusja wokół teatru została zmanipulowana przez środowiska katolicko-konserwatywne.

Bartosz Szydłowski, dyrektor teatru Łaźnia Nowa i szef festiwalu Boska Komedia: - Pretekstem do ataków było nie to, co się dzieje na deskach Starego, tylko pewien wizerunek tworzony przez Janka. Rewolucja, którą deklaruje, dzieje się na poziomie komunikacji, a nie realnych zdarzeń na scenie. To medialny flirt, w którym Klata jest świetny. To kolorowe ciuchy dyrektora, kogut na głowie, prowokacyjne i prześmiewcze wypowiedzi uruchomiły emocje i sprowokowały reakcje. Ostentacyjna deklaratywność jest może dobrą strategią artystyczną, ale ryzykowną strategią dyrektorską. Problemami nowej dyrekcji bardziej żyją czytelnicy i internauci niż widzowie teatralni.

Andrzej Sikorowski z Grupy Pod Budą: - Mnie Jan Klata nie odpowiada jako twórca. Nie uważam, że jest obrazoburcą, który wysadza w powietrze naszą zastaną mieszczańską estetykę. Jego teatr to próba pokrycia hochsztaplerki zabiegami, które z teatrem mają niewiele wspólnego. Kaplica z czaszek w spektaklu "Do Damaszku", komunały zamiast tekstu Strindberga, Krzysztof Globisz kopulujący ze ścianą. Ja oglądałem przedstawienia Swinarskiego, Jarockiego, Wajdy i wychodziłem z nich z rozdziawioną gębą. Dawniej te wybitne spektakle kończyły się owacjami na stojąco. A teraz się to odbywa przy dość grzecznościowych brawach.

- Dawniej... - irytuje się Iwona Gołębiowska, od 37 lat suflerka Starego Teatru, która pracowała z wielkimi reżyserami. - Dawniej to był ocet w sklepach! Część z tych twórców nie żyje. To co, mamy powielać ich dzieła?

Bo... nie wiadomo 

- Jak tu przyjechaliśmy - mówi wicedyrektor Majewski - pół roku przed rozpoczęciem pracy, rozmawialiśmy z ludźmi z Krakowa na temat planowanego sezonu Swinarskiego, czyli 2013/2014. I od wielu osób ze środowiska słyszeliśmy: "Rozwalcie ten Krakówek!". Dziwiłem się, że ktoś mnie do tego namawia, kiedy ja wcale nie mam takiego zamiaru. Zresztą często mówiły to osoby, które dzisiaj najbardziej nas krytykują.

Wśród nich jest Józef Opalski, prodziekan Wydziału Reżyserii PWST, wykładowca w Katedrze Teatru i Dramatu UJ, niegdyś kierownik literacki Starego Teatru, teraz współpracuje z Teatrem Słowackiego.

- Ja powiedziałem: "Rozwalcie ten Krakówek"? - dziwi się prof. Opalski. - Sam jestem z Krakowa. To by było głupie i pozbawione sensu. O Klacie jako dyrektorze nie mam zdania. "Do Damaszku" uważam za średnie, a teatr Klaty nie bardzo mnie interesuje. Owszem, czytam te wszystkie rzeczy, które on gada w prasie. A moją odpowiedzią na sezon Swinarskiego będzie wielka konferencja w PWST w październiku. Zapraszam.

Bo nie zna słowa "dziękuję" 

Właścicielka osiedlowego saloniku prasowego: - O Janie Klacie wiem tyle, co wyczytałam w gazetach. Że przez niego odchodzą wybitni aktorzy. Że w teatrze trwa konflikt ze związkami zawodowymi. Tam, zdaje się, jest mobbing, jak pisał "Dziennik Polski".

Idę do Starego Teatru szukać ofiar mobbingu. Jedenastu pracowników (technicznych, administracyjnych, aktorów), z którymi rozmawiam, nie rozumie, o co mi chodzi. Mówi pani Monika, sekretarka (przeżyła siedmiu dyrektorów, Klata jest ósmy):

- Złego słowa nie mogę powiedzieć. To nie jest taki szef, że się tylko czeka, żeby gdzieś wyjechał, bo wtedy można będzie odetchnąć.

Ale Tadeusz Kulawski, przewodniczący NSZZ "Solidarność" w Starym Teatrze, a jednocześnie kierownik działu technicznego, ma na to wytłumaczenie:

- Przecież każdy się boi dyrektora! Nikt pani prawdy nie powie.

- Taki straszny jest? - pytam.

- Pokazuje tę wieczną agresję poprzez zachowanie i ubiory.

- Ale co, obraża pracowników?

- On nie obraża - kierownik Kulawski robi znaczącą pauzę. - On ironizuje.

W marcu, w piśmie związkowym do dyrektora, Kulawski wytknął 19 "faktów budzących niepokój". Np. "wprowadzanie atmosfery terroru i strachu, brak poszanowania godności pracowników, zastraszanie itd.".

- Może pan mi poda jakieś przykłady terroryzowania przez dyrektora Klatę? - proszę Tadeusza Kulawskiego. - Bez nazwisk. Ale jeśli on krzywdzi pracowników, trzeba o tym napisać.

- Ja nigdy nie byłem i nie będę kapusiem - ucina przewodniczący.

Po trzech tygodniach poszukiwań ofiar Jana Klaty docieram do aktora, który źle mówi o dyrektorze (ale nie chce wystąpić pod nazwiskiem).

- Ten człowiek mnie w ogóle nie interesuje - deklaruje aktor. - Jest niegrzeczny i chamski.

- Ale co panu zrobił? - dopytuję. - Zwyzywał pana?

- Nie. Jak odchodziłem na emeryturę, zachował się bardzo nieelegancko.

- Jak?

- 43 lata pracowałem w Starym Teatrze. Zagrałem ponad sto ról. I nawet nie usłyszałem "dziękuję"! Jest mi bardzo przykro. On się nie potrafi zachować jak człowiek teatru.

- Ale był dla pana nieprzyjemny?

- Nie. Jak się rozstawaliśmy, powiedział, że będzie mnie polecał innym reżyserom.

- Co teraz? Jesteście skłóceni?

- Nie ma żadnego stanu wojny między nami. Ja gram w innym teatrze i czekam, aż się zmieni dyrekcja w Starym.

(Tymczasem gorący spór na linii przewodniczący Kulawski i dyrektor Klata został zażegnany, 13 czerwca obaj panowie podpisali porozumienie: "Deklarujemy wolę współpracy...").

Bo nie słuchał mgły o poranku 

Od początku Klata zapowiadał, że chce ożywić działalność teatru. Aktorom obiecał, że będą grać więcej premier i spektakli (więc będą zarabiać lepiej). Sprowadził do Starego młodych reżyserów, którzy nigdy tu nie pracowali: od Krzysztofa Garbaczewskiego po Monikę Strzępkę. By trafić do młodszej publiki, wysłał na Open'er "Pawia królowej" według Doroty Masłowskiej. I we współpracy z festiwalem muzycznym Unsound stworzył musical-operę "Król Edyp". Pojawiły się spektakle multimedialne. Ukuł i wywiesił w teatrze hasło: "Nowe w Starym".

A to nie spodobało się konserwatywnemu odbiorcy, który umiłował swoje miasto zanurzone w szlachetnej tradycji. Najlepiej oddaje to mail, który otrzymał Klata od krakusa podpisanego Arkadiusz Rosół, tuż po ustawce na "Do Damaszku": "Ten spektakl oceniam jako chamskie ad personam w moją stronę, więc vice versa i po krakosku: Słuchejże Panie Klata - rób Pan swój cyrk w Warszawie. A jeśli przyjeżdża Pan do Krakowa, w którym Pan nie wyrósł, nie słuchał Pan mgły o poranku, nie ma Pan pojęcia, co to znaczy kochać i czuć każdy kamień i cegłę tego miasta, każdy fragment wyrastający z budowanej pieczołowicie kultury pokoleń narodu, to zaklinam: więcej pokory! Na początek sugeruję udać się o poranku do Wawelskiej Katedry, usiąść w ławce, spojrzeć wokół na nobliwych nestorów naszej państwowości i skonstatować: Jasiek, ale ty jesteś mały wobec tego".

Bo od zawsze się nie nadaje 

- A mówili mi wszyscy: "To jest Kraków. Tu trzeba powolutku" - kiwa głową Klata.

Jan Peszek zauważa: - Dyrektor uderzył frontalnie wszystkim, co nowe. I przeliczył się z własnymi siłami, bo nie wziął pod uwagę siły oporu Krakowa.

A zaczęło się pół roku przed rozpoczęciem dyrektury. Jeszcze Jan Klata nie przestąpił progu gabinetu w Starym, jeszcze nawet nie odebrał nominacji z rąk ministra kultury, a już Krystian Lupa skrytykował go jako egocentryka i despotę. "Jako jego nauczyciel wiem, że to niezwykle wyrazisty reżyser, ale charakterologicznie nie nadaje się on do pełnienia tej funkcji". A w Krakowie Lupa jest bogiem. Dziś mówi:

- Nie podejmuję się oceny pierwszego sezonu dyrekcji Klaty, bo nie widziałem większości przedstawień. Za to plon dyskusji o teatrze i zżerających go kontrowersjach tworzy obraz dość negatywny. Nie natknąłem się w tym dyskursie na nic, co by usprawiedliwiało zajmowanie się przez cały ten rok Konradem Swinarskim. Najbardziej znaczącym owocem Roku Swinarskiego jest odejście jego ikonicznych aktorów: Jerzego Treli i Anny Polony, to dość absurdalny i przykry symptom... Ludzie Teatru Starego przy każdym spotkaniu powtarzają mantrę o poczuciu utraty sensu. Jan Klata w posezonowych wywiadach promienieje dobrym samopoczuciem, to wydaje mi się na przyszłość najbardziej niepokojące...

- A ja jestem zadowolony - mówi Paweł Kruszelnicki, aktor. - Mnie jest za tej dyrektury lepiej niż za jakiejkolwiek innej. Zanim przyszedł Klata, latami czekałem na rolę. A teraz gram w czterech różnych tytułach i czuję się spełniony. Tylko strasznie mi przykro, że Lupa, mój ukochany mistrz, i Klata nie mogą się dogadać.

Bo z tragedii czyni teatr 

Kiedy na Majdanie ginęli ludzie, Jan Klata chciał wesprzeć walczących. Koledzy z Ukrainy spisali i przesłali świadectwa uczestników dramatycznych zdarzeń z Kijowa.

- Klata dzwonił i przekonywał, żebyśmy użyczyli głosu ludziom, którzy go nie mają - tłumaczy Szymon Czacki. - Że nie możemy pozostać bierni. Więc jeśli ktoś jest chętny, to zaprasza.

- Ja zawsze biorę udział w takich akcjach - mówi Anna Dymna. - Przeczytaliśmy teksty, okazaliśmy solidarność. Bo w Starym Teatrze mamy wspaniały zespół.

Wiec zorganizowano z dnia na dzień - muzykę ukraińską, służby porządkowe. Pod balkonem na pl. Szczepańskim wysłuchało aktorów kilkaset osób.

- To było wzruszające - mówi Klata. - Że jesteśmy razem. Że czujemy wspólnotę między Słowianami. Ale i między nami - zespołem teatru. Że coś ważnego się między nami zdarza i nas spaja. Nie tylko codzienne przychodzenie do pracy.

Jednak nie wszyscy podzielali jego wzruszenie. Wojciech Janiszewski napisał na Facebooku: "Szanowni Aktorzy, nie godzi się z góry przemawiać, ubierać surowe słowa w sztuczne drżenia, nie godzi się z tragedii czynić teatru!" (tu wicedyrektor Majewski nie wytrzymał: "Szanowny Panie, nie godzi się komentować ludzkiej bezinteresowności").

Bo jest za tani 

- Niektórzy dyrektorzy teatrów mają za złe Jankowi dumpingowanie cen - śmieje się Bartosz Szydłowski, szef teatru Łaźnia Nowa. - Słyszałem od jednego z nich, że zrobili nawet prowokację. Zadzwonili do Starego i zapytali: jak weźmiemy 30 biletów na "Do Damaszku", to po ile będą? Po 30 zł. Nie da się taniej? Da się. Po 5 zł.

O, też chciałabym kupić bilet w tak atrakcyjnej cenie! Ale w teatrze okazuje się, że tylko studenci PWST dostają najtańsze wejściówki. Po 15 zł. Ewentualnie w pierwszy czwartek miesiąca mogę nabyć bilety po 22 zł.

- Nie każdy jest prawnikiem czy dentystą - tłumaczy Klata. - Chcemy dać szansę ludziom, którzy nie mogą pozwolić sobie na bilet za 50 zł.

Bo jeleń głupio stoi 

- Wcześniej grałem we Wrocławiu i w Warszawie - mówi Szymon Czacki. - Tam widzowie reagują z ciekawością i otwartością na nowe pomysły. A tu ciągle się coś nie podoba, ktoś czuje się obrażony.

Kiedy dzięki nowemu podejściu i świeższemu repertuarowi udało się ściągnąć do teatru młodych widzów, krakowianie się oburzyli: "A co ze starymi?!".

Kiedy dyrektorzy zmienili nazwy scen, by nie brzmiały tak oficjalnie i bezosobowo, zadzwonił lokalny dziennikarz: "Po co zmieniać?" (Helena zamiast Duża Scena, Kolonia zamiast Scena Kameralna).

Dyrektorzy zauważyli też, że marnuje się atrakcyjna przestrzeń teatru na rogu ulic Szczepańskiej i Jagiellońskiej. Nazwali ją Strefą Be i zorganizowali tam czytania, wystawy, koncerty (wystąpił np. Tymon Tymański). I też usłyszeli pogardliwe: "Strefa Be? Co to za wymysły?".

W dodatku wstawili tam jelenia. W koronie.

- Jeleń jest elementem dekoracji spektaklu Mai Kleczewskiej - mówi Majewski. - Przynieśliśmy go z magazynu. Według mnie nie robi nic złego. Ale tu każda zmiana traktowana jest jak atak. Odsłonięcie Strefy Be - atak. Postawienie jelenia - atak.

Podsumowując: może gdzie indziej jeleń stałby obojętnie. Ale w Krakowie jeleń głupio stoi.

Bo przez cztery minuty edukuje 

Kto nie jest z Krakowa, powinien wiedzieć ważną rzecz. Oto miasto, w którym żeliwne pokrywy studzienek noszą dumny napis: "Wodociąg Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa". To zobowiązuje.

Dlatego nowy projekt w Starym "Posłuchaj i zobacz" nie mógł się spodobać. A wyglądał tak: przed spektaklem wychodził w foyer edukator i przez cztery minuty opowiadał na temat (jak kiedyś Stefan Treugutt przed Teatrem TV). Nie po to, by streścić spektakl, lecz aby widz mógł nań spojrzeć z innej perspektywy. Na jedno z takich spotkań przyszedł miejscowy bard Leszek Długosz. Kiedy edukator zaczął opowiadać, że "Akropolis" Wyspiańskiego od początku niektórzy uważali za grafomanię, literaturę zbyt gęstą, Długosz krzyknął z mocą: "My to wszystko wiemy! Jesteśmy w Krakowie!".

Bo na widowni hula przeciąg 

Dlaczego ludzie z taką łatwością wieszają psy na Klacie?

Aktorka z konkurencyjnego teatru:

- Słabe są te spektakle za dyrektury Klaty...

- A który konkretnie się pani nie podobał? - dopytuję.

- Ja nie mam czasu chodzić do teatru. Ale koledzy mówili.

Z listu do dyrektora: "Ubolewam nad głupotą Klaty. Facio wobec osiągnięć Świniarskiego - bluźni i opluwa Jego pamięć. Wyrażam głębokie przekonanie, że p. Konrad Świniarski nie życzyłby sobie takich wydarzeń porno-sceny, niby to dla Jego Pamięci. Myślę, że lepiej jest powiedzieć pajacowi NIE, niż dać się wmontowywać łysemu palantowi we front walki z Rodziną, Historią i Tradycją" (pisownia oryginalna).

Pan zaczepiony na Rynku:

- Do tego Starego Teatru to już nikt nie chodzi. Mówię pani: przeciąg na widowni.

Idę więc sprawdzić sama, ile w tym jest prawdy. Siedem spektakli: "Akropolis", "Edward II", "Wesele hrabiego Orgaza", "Paw królowej", "Król Edyp", "Towiańczycy, królowie chmur", "Do Damaszku" - na wszystkich pełna sala. I w sobotę, i w środę.

Zaczepiam widzów po "Weselu hrabiego Orgaza" w reżyserii Klaty. Student PWST:

- To jest dla mnie za trudne. Nie wszystko rozumiem. Ale muszę przyznać, że Klata wniósł do Starego powiew świeżości. Ruszyło się. Przychodzi mnóstwo młodych ludzi.

Idę na "Króla Edypa", też Klaty. Zamiast ról deklamowanych - śpiew. Zamiast tradycyjnej muzyki - miks opery i electro. Zamiast tradycyjnych foteli - materace i poduszki. Zamiast sceny - wybieg jak dla modelek w kształcie litery Y.

Na koniec jakieś 20 osób klaszcze na stojąco.

Zagajam do najstarszych widzów (mniej więcej 60-70-letnich), co sądzą o teatrze Klaty.

Pani w długiej sukience: - Zaintrygował mnie. Przyjdziemy tu jeszcze.

Pan w koszulce: - Ja jestem za eksperymentem.

Pan w garniturze: - Klata burzy to, co zastane, i tworzy coś nowego.

Pan w koszulce: - Jedna rzecz tylko mi się nie podobała - że nie widziałem wszystkiego na scenie. Gdyby siedzenia były trochę wyżej... Mogliby nawet zostawić te poduszki. Ale zrobić z nich huśtawki!

Bo pije bez sensu 

- My nie zauważyliśmy jednej rzeczy - składa samokrytykę wicedyrektor Majewski. - Że to jest miasto form. I ja, muszę przyznać szczerze, czasami czuję się tu jak słoń w składzie porcelany. Wiele razy chciałem dobrze, a wyszło fatalnie. Ten przykład jest znaczący. Z okazji wystawy o Konradzie Swinarskim zaprosiliśmy aktorów emerytów, którzy grali w jego spektaklach. Siedzieli przy stolikach i każdy mógł z nimi porozmawiać. Po dziesięciu minutach następowała zmiana - jak na szybkiej randce. Później zebraliśmy się razem przy kawie i herbacie. Jeden z aktorów zaczął opowiadać anegdotę: "Pamiętacie, jak robiliśmy >>Dziady< 

Bo kwiaty daje za późno 

Do Jana Klaty podszedł niedawno Jerzy Fedorowicz, aktor, były dyrektor Teatru Ludowego, teraz poseł PO.

- Ktoś wam jeszcze został w tym teatrze? - zagaił. - Polony odeszła, Trela odszedł. A! Jest jeszcze Segda.

Nieco obraźliwe dla prawie pięćdziesiątki innych aktorów, którzy pracują w Starym na etacie, jak Anna Dymna czy Krzysztof Globisz. Ale w styczniu tak właśnie pisały gazety: "Odeszli". A później: "Nie zostali pożegnani".

- Ale opinia publiczna nie wie o tym, że oni dawno przeszli na emeryturę - zauważa Jan Peszek. Sam jest emerytowanym artystą, który tylko współpracuje z teatrem na umowę o dzieło.

Podobnie Anna Polony nie jest aktorką Starego Teatru od 2002 r., a Jerzy Trela od 2008 r. W wywiadach jednak dawali do zrozumienia, że odeszli, bo dyrektor obraża pamięć Swinarskiego, i że źle się czują w teatrze prowadzonym przez Klatę.

- Z mojej strony to wyglądało zupełnie inaczej - mówi wicedyrektor Majewski. - Anna Polony i Jerzy Trela złożyli rezygnację, ale z trzymiesięcznym okresem wypowiedzenia. W pierwszy weekend stycznia mieli zagrać w spektaklu "Chłopcy" Grochowiaka, nieoficjalne pożegnanie z tytułem. Przyszedłem więc w piątek na próbę. Z winem, z życzeniami na nowy rok i powiedziałem na forum, że chciałbym, żebyśmy tych trzech spektakli nie traktowali jako ostatnie. Że bardzo mi zależy, żeby utrzymać tytuł. W niedzielę widzowie przynieśli kwiaty, zgotowali owację, a w poniedziałek dowiedziałem się z gazet: Anna Polony i Jerzy Trela odeszli; pożegnani przez widzów, a nie pożegnani przez dyrekcję. Tylko że takie pożegnanie następuje, kiedy spektakl schodzi z afisza: niszczy się dekoracje, sprzedaje kostiumy, nie ma powrotu. Ale my "Chłopców" wciąż mamy w repertuarze! Wtedy zrozumiałem, że cokolwiek zrobię, będzie źle. A potem jeszcze Krystyna Janda uznała, że to jest skandal, że my nie żegnamy tak wybitnych aktorów.

- Wysłaliśmy Annie Polony bukiet kwiatów - dodaje dyrektor Klata. - Odesłała z biletem: "Za późno". Następnego dnia wysłałem kolejny. Odesłała. I kolejny. I tak przez kilka dni. A dlaczego Anna Polony nie opowie w wywiadach, jak miło gawędziliśmy przez telefon i otwarcie mówiła: "Mnie się już nie chce. Ja się już w życiu nagrałam, ważne kwestie wykrzyczałam u Kondzia. Teraz niech inni krzyczą".

Anna Polony potwierdza w rozmowie ze mną, że obie przyczyny skłoniły ją do rezygnacji. A teatr Klaty ją brzydzi. Dlatego teraz gra w "Arszeniku i starych koronkach" w Teatrze Słowackiego.

- A Jerzy Trela? - kontynuuje Klata. - Dlaczego nie powiedział mi wprost, że już nie chce grać u nas? Zawsze podchodziłem do niego z ogromnym szacunkiem. Wiele razy proponowałem mu, nawet uroczyście, żeby zaszczycił nas swoją artystyczną obecnością i żeby zagrał Piłsudskiego w "Bitwie Warszawskiej" Demirskiego i Strzępki. Rozmawialiśmy o tym wiele godzin. W pewnym wywiadzie opisał nasze spotkanie na korytarzu jako jedyne spotkanie naszego życia. Wynikało też z niego, że musiał mi pierwszy powiedzieć "dzień dobry". Nigdy bym do tego nie dopuścił. Wydaje mi się, że to nie było uczciwe. Po prostu jest mi przykro.

- To bardzo wrażliwy zespół, w którym przez lata kształtowano określone nawyki - mówi Radosław Krzyżowski, aktor Teatru Słowackiego (pięć lat pracował w Starym). - Przyzwyczaili się, że się z nimi liczy. Poprzedni dyrektor Mikołaj Grabowski wygenerował zmianę pokoleniową, która dotknęła starszą część zespołu. Dostali sygnał: idzie nowe, może nie będziecie już najjaśniejszymi gwiazdami w tym teatrze. Ale ten proces jest naturalny. Przecież nikt z radością nie powita faktu, że zostaje przesunięty do drugiej linii, że nie będzie już twarzą Starego Teatru. Stało się to, co w gruncie rzeczy musiało się stać. Każdy z nas ma w sobie spory zasób próżności. Pragniemy błyszczeć. Jeśli chcesz odstawić jednych na boczny tor, a wypromować innych, to się zawsze dzieje z pewną boleścią.

- Ci, którzy krzyczą, protestują i kompletnie nie akceptują poczynań Jana Klaty - mówi Jan Peszek - to są ludzie, którzy nie są w stanie wysiąść ze statku, którym płyną. Ten statek już dawno stoi na mieliźnie w zatoce historii. Tego, co oni reprezentują, już nie ma, należy do przeszłości. A nie można żyć przeszłością. To teraźniejszość pokazuje, co jest żywotne i obligatoryjne. Mój instynkt, także aktorski, mimo nieakceptacji wielu decyzji dyrekcji podpowiada mi, że jednak wolę to niż bezpieczne bełtanie stojącej kałuży.

Bo niepoważnie siedzi 

Barwni, ekscentryczni, ubrani z fantazją. Majewski nosi dziś haremki (spodnie z obniżonym krokiem na modłę arabską), czarną koszulę, trampki z jaskrawymi sznurówkami, okulary w żółtych oprawkach. Klata też nie boi się wyzwań. Na premierze "Edwarda II" ma marynarkę w panterkę w kolorze starego złota i takież buty, do tego czarne spodnie. Na co dzień lubi nosić marynarki z pagonami, pod spodem koszulki wotywne (z nadrukiem czaszek i piszczeli). Buty? Tylko dobre, pełne. Nigdy nie założyłby sandałów do pracy. Znany jest ze swojej fryzury - niewielkiego już irokeza.

- Jak określiłby pan swój styl? - pytam.

- Czy ja wiem... Mariaż tradycji i nowoczesności! - żartuje dyrektor Klata. - Jak to w Starym Teatrze. To, co najlepsze od 1781 r.

W Krakowie ma to znaczenie. Po aferze "Do Damaszku" zadzwoniła do Krzysztofa Globisza dziennikarka z pytaniem: "Czy panu jako aktorowi Narodowego Starego Teatru nie przeszkadza, jak się ubierają pana dyrektorzy?". Myślał, że to żart. Okazało się jednak, że do gazety przyszła anonimowa skarga, że dyrektorzy Starego Teatru ubierają się niestosownie do pełnionej funkcji. Globisz odpowiedział, że mu to nie przeszkadza. Że wręcz im zazdrości.

- Co to za staromieszczańskie myślenie? - obrusza się aktor. - Oceniać człowieka po ubiorze...

Kiedyś Majewski przemalował gabinet swój i Klaty. Jedna ściana jest zielona jak kiwi, a pozostałe ściany i sufit są fioletowe jak koktajl jagodowy. U siebie zastąpił też antyczne biurko trzymetrowym stołem - blat z płyty wiórowej wsparty na betonowych pustakach. Pracownicy chętnie wpadali zobaczyć te cuda.

Za to Jan Klata zachował w swym obszernym gabinecie większość antycznych mebli: inkrustowany sekretarzyk, sofę na lwich nogach, dyrektorski fotel. Ale często wysiaduje na wielkiej niebieskiej piłce (jak do pilatesu).

- Wiele osób już na samą wiadomość, że dyrektor na niej tak niepoważnie siedzi, było zniesmaczonych - mówi Klata. - Tylko że ja muszę. Spadłem ze sceny podczas pierwszego festiwalu w życiu, w Czeskim Cieszynie. Miałem poważnie uszkodzone biodro i kolano. Od tego czasu, jak siedzę długo na stałych przedmiotach, to mnie boli. Więc piłka dobrze robi.

Czyli Klata wysiaduje na piłce, ale nie wysiaduje z artystami w knajpach. Nie lubi. Bo nie pije, nie pali, biega maratony, jeździ na rowerze. No - dziwak.

Aktor konkurencyjnego teatru: - Te przebieranki, te koguty, to bieganie o wschodzie słońca... Znajomi powiedzieli: "Jak usłyszeliśmy, że nie został z nami na imprezie, bo biega o szóstej rano, wiedzieliśmy, że to się nie może udać".

Bo Kraków zawsze atakuje 

"Stara się za wszelką cenę epatować widza dziwnościami, rozpraszając jego uwagę i zabijając sam moralno-filozoficzny sens utworu. To przedstawienie po prostu jest nieznośnie denerwujące, patologiczne". Można by podejrzewać, że to kolejna krytyka wycelowana w Jana Klatę. W rzeczywistości dotyczy ona Konrada Swinarskiego i przedstawienia "Klątwa" Wyspiańskiego w jego reżyserii (z 1968 r.). Recenzję opublikował "Dziennik Polski" - ten sam, który dziś atakuje Klatę.

- Może ludzie nie zdają sobie sprawy - zastanawia się dramaturg Paweł Demirski - że lata temu Swinarskiego, Hübnera, Jarockiego też odsądzano od czci i wiary. Konserwatyzm zawsze powtarza te same błędy. Zawsze patrzy w tył, bo "kiedyś było lepiej". Klata musiał się zmierzyć z wielką machiną teatru: dwustu pracowników, nawyki, tradycje, konflikty. Ale zrobił dziesięć premier w sezonie. Grają 45 spektakli miesięcznie. To się rzadko zdarza w innych teatrach.

- Kraków jest specyficznym miastem - dorzuca Jan Peszek - które uwielbia stawiać pomniki nieżyjącym. Ale dopóki oni żyją, zrobi wszystko, żeby im zepsuć życie.

Na zdjęciu: Jan Klata, dyrektor Starego Teatru podczas rozgrzewki do charytatywnego biegu sztafetowego Kraków Business Run, którego głównym celem była zbiórka pieniędzy na protezy nóg dla 25-letniej studentki Agnieszki Harasim, podopiecznej Fundacji Jaśka Meli, Kraków, wrzesień 2013 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji