JAK LAWINA...
Teatr Kameralny wystawił komedię młodego (ur. w 1941 r.) pisarza bułgarskiego, Stanisława Stratijewa, w przekładzie Hanny Karpińskiej. Polski tytuł brzmi "Owca", bułgarski - "Marynarka zamszowa". Tkwi tu różnica wywołująca nieco odmienne interpretacje. "Marynarka zamszowa" kojarzy się z obserwacją satyryczną. Z przygodami człowieka uwikłanego w niespodziewane konsekwencje drobnego wydarzenia. "Owca" przenosi nas w regiony humoru prawie abstrakcyjnego, którym rządzi wyobraźnia autora. Trzeba jednak powiedzieć, że te dwa nurty współistnieją w sztuce a uzupełniają się wzajemnie.
Jak w "Męczeństwie Piotra O'Heya" naszego Mrożka, drobne zdarzenie wywołuje w "Owcy" - konsekwencje lawinowe. Mankament źle wykończonej marynarki powoduje u Stratijewa rozpętanie machiny urzędniczej, której żadna perswazja nie może powstrzymać, która się coraz mocniej rozpędza - aż wreszcie sama spowoduje swe zastopowanie. Jakby tu działały rozpętane, a źle zaprogramowane komputery! Stratijew śmiało swą komedię buduje, nie pozwala na osłabienie tempa, wpada na coraz to nowe pomysły. Nic przy tym nie szkodzi, że celowo miesza tony i style. Satyra w pewnych momentach przypomina "Psy" bułgarskiego poety Chaitowa, których piękny spektakl oglądałem przed kilku laty w Opolu, za dyrekcji Stanisława Wieszczyckiego.
Reżyser "Owcy" w Teatrze Kameralnym, Jerzy Rakowiecki swobodnie i umiejętnie ją zaprezentował. Przedstawienie jest bujne, a jasne. Poszczególne epizody zrastają się ze sobą, jak w "Misji" Bardijewskiego. Humor - równocześnie żywiołowy i subtelny. Scenografia Ryszarda Winiarskiego wprowadza dobry pomysł: manekina - petenta w niesamowitym biurze.
Wiele zależy od aktorów. Wykorzystali swe szanse. Przede wszystkim - Witold Pyrkosz, o którym wiemy, że subtelnymi środkami umie wiele osiągnąć. W "Owcy" gra bezdusznego urzędnika, reprezentanta machiny biurokratycznej. Ani przez chwilę nie operuje gestami czy intonacjami, których się można spodziewać. Za każdym razem jest to rozwiązanie uzasadnione, lecz zaskakujące. Jakie bogactwo tonów! Od bezwzględności do pozornej uprzejmości, a nawet "wytworności", od pokory do władczości, od perswazji (dość przewrotnej) do pogróżek. Sceny odbierania telefonów i organizowania niespodziewanego finału - to majstersztyki.
Tadeusz Cygler, jako więzień zepsutej windy, łączy gniew z rezygnacją, niepokój z przekorną zabawą. W pewnym momencie obwieszczają mu, że wskutek nieobecności w biurze, wywołanej jego sytuacją, będzie zwolniony z pracy. Efekt przypominający Mrożka czy Bardijewskiego - ale tak zrośnięty z pojmowaniem postaci, że przyjęty jako fakt naturalny!
Pozostaje też w pamięci Justyna Kreczmarowa, wyrazistą grą mimiczną stwarzająca dowcipny komentarz sytuacyjny. Humor prawie abstrakcyjny daje Marian Łącz w epizodzie właściciela owcy, która padła ofiarą szlabanu. Jego uparte a śmieszne interwencje dobrze punktują dialog, dotyczący innych spraw. Wiktor Nanowski zaskoczył niezwykłą charakterystyką porażonego służbistością podwładnego. Hanna Stankówna, gorącym i bardzo kobiecym buntem, przyczynia się do stworzenia kontrapunktu w sztuce, nie żałującej barw negatywnych. Stanisław Mikulski wykorzystuje woltę, jakiej dokonuje przyjaciel głównego bohatera, aby postać swą zabarwić nieoczekiwanymi rysami.
A ów główny bohater, właściciel marynarki, fikcyjnie przeobrażonej w "owcę", z woli urzędników? Bogusz Bilewski gra go dość dobrodusznie. Jego sylweta i twarz, ozdobiona brodą, nie akcentują zbyt dramatycznego rozwoju zdarzeń. Ładnie, zabawnie, ujmuje m.in. scenę na skwerze.