Artykuły

Płynie ciągle statek ten

Chcieliśmy Gombrowicza, no to go mamy! Chociaż teraz się okazuje, że może nie chcieliśmy tak bardzo, jak się nam wydawało. Kiedy Wydawnictwo Literackie zapowiedziało wydanie "Dzieł", oburzaliśmy się, że tylko nieliczni będą mogli je kupić. A dzisiaj "Ferdydurke", wydrukowana jako pierwszy tom w serii o masowym nakładzie, ozdabia od tygodni witryny księgarń i społeczne­go zapotrzebowania jakoś nie widać. Czyżby i w tej postaci objawiła się tak często przez Gombrowicza wyszydzana polska przywara - niespójności chcenia i działania? Gombro­wicz nadal pozostaje auto­rem elitarnym, nie czarujmy się, mimo książkowych wy­dań, mimo coraz liczniejszych inscenizacji. I może to do­brze, że pozostaje, bo przecież mógłby go spotkać los taki, jak na przykład Słowackiego w słynnym monologu profe­sora Bladaczki. Nie pamięta­my? Otwórzmy więc "Ferdydurke".

"- Hm... hm... A zatem dlaczego Słowacki wzbudza w nas zachwyt i miłość? Dlaczego płaczemy z poetą czytając ten cudowny, harfowy poemat "W Szwajcarii"? Dlaczego, gdy słuchamy heroicznych, spiżo­wych strof "Króla Ducha", wzbiera w nas poryw? (...) Hm.... dlaczego? Dlatego, pa­nowie, że Słowacki wielkim poetą był (...) Wielkim poetą! Zapamiętajcie to sobie, bo ważne! Dlaczego kochamy? Bo był wielkim poetą. Wiel­kim poetą był! Nieroby, nieu­ki, mówię wam przecież spo­kojnie, wbijcie to sobie dobrze w głowy - a więc jeszcze raz powtórzę, proszę panów: wielki, Juliusz Słowacki, wielki poeta, kochamy Juliusza Słowackiego i zachwycamy się jego poezjami, gdyż był on wielkim poetą".

Może zatem, proszę pań i panów, Gombrowicz dlatego ciągle jest wielkim pisarzem, że nie dobrali się jeszcze do niego profesorowie Bladaczkowie, którzy na różnych lekcjach - nie tylko szkolnych - kazaliby go nam kochać z tego powodu, że wielkim był i już. Ale też z innej strony patrząc - jak długo jego li­teratura pozostanie znana w kręgu chcących się wtajemni­czyć, tak długo większość nie dowie się, co on nam powie­dział.

Jeśli więc na razie nie chce nam się kupić książek Gom­browicza i jeśli - kiedy już kupimy - nie będzie się nam chciało ich przeczytać, poznajmy przynajmniej rzeczy krót­sze, które nie tylko świetnie komentują jego powieści i dramaty, ale też pozwalają lepiej je zrozumieć.

Na przykład taki fragment: "Nieraz zastanawiałem się, jak określić rozbieżność między mną, a wami i sądzę, że tkwi ona w samym ujęciu człowieka: to co mnie od was oddaliło, to był fakt, iż posunąłem się bardzo daleko - o wiele dalej od was - w uznaniu zależności człowieka od człowieka, że dla mnie człowiek jest bez przerwy przez ludzi stwarzany. (...) Zawsze skłonni by­liście - być może wskutek sielskiej tradycji waszej kul­tury - traktować człowieka po prostu, zawsze wierzyliście w zbawczą moc prostaty i naturalności. Dlatego to moja "sztuczność" stała się dla was kamieniem obrazy".

Słowa te pochodzą z przed­mowy do opublikowanych w 1951 roku w paryskiej "Kul­turze" fragmentów "Trans-Atlantyku" i - mimo upływu lat, a więc także rozwoju na­rodowej literatury - są na­dal właściwym, danym przez samego autora, kluczem do zrozumienia inności jego sztuki. Przeczytajmy je więc uważ­nie, zanim pójdziemy do tea­tru, gdzie właśnie jest wystawiany "Trans-Atlantyk", bo pozwolą nam one pojąć, dla­czego tak różnie o tych sa­mych sprawach pisali Mickiewicz i Gombrowicz, Słowacki i Gombrowicz, inni i Gombrowicz.

Andrzej Pawłowski, autor opolskiej inscenizacji, podszedł do tekstu "Trans-Atlantyku" po przyjacielsku, czyli - nie na kolanach, ale z dochowaniem wierności; nie starał się udziwniać - o co w tym przypadku wcale nietrudno - ale znaleźć przez teatralną konkretyzację adekwatny sposób pokazania przesłania tej prozy. Jakież jest to przesłanie? Moglibyśmy silić się na oryginalność i wymyślać to, co dawno wymyślono albo znów mówić językiem Bladaczki, zacytujmy jednak samego Gombrowicza, który w przedmowie - tym razem do wydania polskiego w 1957 roku - tak napisał: "Nie przeczę - "Trans-Atlantyk" jest mię­dzy innymi satyrą. I jest także, między innymi, dość na­wet intensywnym porachun­kiem... nie z żadną poszczególną Polską, rzecz jasna, ale z Polską taką, jaką stworzyły warunki jej historycznego bytowania i jej umieszczenia w świecie (to znaczy z Polską słabą). I zgadzam się, że to statek korsarski, który przemy­ca sporo dynamitu, aby roz­sadzić nasze dotychczasowe uczucia narodowe. A nawet ukrywa w swym wnętrzu pe­wien wyraźny postulat odnoś nie do tegoż uczucia: przezwyciężyć polskość! Rozluźnić to nasze poddanie się Polsce! Oderwać się choć trochę! Po­wstać z klęczek!".

Satyryczne, groteskowe wa­lory prozy Gombrowicza uwypukla przedstawienie opolskie, ale też - pod ich warstwą nie giną w nim tzw. realia. Jest więc, jak na początku tekstu, statek, który przy­wiózł autora do Buneos Aires, są odwołania do faktów - do wybuchu wojny, do upadku

Państwa polskiego po tragicznym Wrześniu. I są fakty inne, ponadczasowe: zwaśnieni od niepamiętnych czasów Baron, Pyckal i Ciumkała; mający pełną gębę polskości i patriotyzmu minister Kosiubidzki; Ojciec, który gdy otrzyma impuls, włoży kontusz i machnie szabelką. Nad tym egzotycznym światem - egzotycznym tylko z argentyńskiego punktu widzenia? - zawiązuje się dramaturgiczny konflikt: syn chce zabić ojca, czyli metaforycznie - zniszczyć ojcowiznę-ojczyznę. Ale też wcześniej ojciec próbuje uśmiercić syna.

"Trans-Atlantyk" w Opolu dobrze teatralnie uwydatnia znaczenia utworu Gombrowicza. Oszczędna a nawet uboga scenografia znakomicie pokazuje całą narodową rekwizytornię - oręż, tron i patriotyczne emblematy, a wykorzystanie obrazów diapozytywowych podkreśla kiczowatość niektórych jej elementów.

Wyraźne zarysowanie charakterów postaci, nadaje im cechy symboliczne, a przez to pogłębia wymowę tej inscenizacji. Zwłaszcza, że oglądamy w niej kilka znakomicie wykonanych ról. Grzegorz Minkiewicz (Minister) i Arkadiusz Rajzer (Radca) tworzą parę tyleż satyrycznie zabawną, co oddającą całą - już dosłownie - grę polskiej dyplomacji. Maciej Korwin w roli Cieciszowskiego subtelnie wydobywa kabaretowe skłonności tej postaci. Podobnie Marian Maksymowicz i Zbigniew Łęcki budują karykatury Pyckala i Ciumkały. A Jerzy Senator - po świetnym występie w niedawnej prapremierze "Ermidy" - i tutaj z powodzeniem realizuje niełatwą rolę Gonzala.

Niejednorodne odczucia budzi tylko poprowadzenie Andrzeja Czernika w roli Witolda Gombrowicza. W opolskiej inscenizacji jest on niemal wyłącznie narratorem, jakby wyobcowanym ze świata, w którym przecież sam czynnie uczestniczy, a przez ten zabieg - nie potrafi udźwignąć ciężaru tego świata. W przeciwieństwie do pozostałych postaci, ta rola wyszła blada, papierowa. Jeśli taki był zamiar - przyznam, że nie rozumiem celu jego zastosowania.

Gombrowicz, proszę pań­stwa, naprawdę wielkim pisa­rzem był, a opolskie przedstawienie dobrze tę wielkość po­kazuje. Dlatego warto je zobaczyć. Bo statek, który wiózł Gombrowicza, wciąż płynie. A - zacytujmy autora "Trans-Atlantyku" po raz ostatni - "Cóż to za dziwaczny okręt! Maszty spróchniałe, z lamusa chyba wyciągnięte, a jak dyszle! Koło sterowe jakby z bryczki zdjęte, a żagle ze sta­rych naszych prześcieradeł! I cały statek wypełniony od gó­ry do dołu jakąś niewydarzoną, ciężką i niezdarną mową i jakby echem przebrzmiałe­go już ceremoniału, jakimś pradawnym cudactwem, od­wieczną sklerozą. Kulawy, kaczy, krowi okręt, tępy, psi i koński statek, a właściwie bryczka, dawna bryczka na­sza...".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji