Artykuły

Przed premierą "Trans-Atlantyku"

Z reżyserem ANDRZEJEM PAWŁOWSKIM rozmawia ROMANA KONIECZNA

- Zadebiutował pan jako reżyser głośnym przedstawie­niem "Pornografii" Gombro­wicza. Co było przedtem?

- Studia na wydziale psy­chologii Uniwersytetu War­szawskiego, po ich ukończeniu - dwa lata pracy na etacie psychologa w Ośrodku Tera­pii Rodzin w Warszawie i ukończone w 1983 r. studia re­żyserskie w warszawskiej PWST.

- Zapytam niedyskretnie, czy lecząc cudze rodziny zało­żył pan własną i dobrze sobie z nią radzi?

- Mam żonę, która jest dziennikarką, i 9-letnią córkę. Moja rodzina jest cudowna.

- Co dało panu impuls do studiowania reżyserii?

- Umyśliłem to sobie jeszcze w trzeciej licealnej, po obejrzeniu dwóch przedsta­wień Grotowskiego: "Księcia niezłomnego" i "Apocalipsis-cum figuris", które zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Za­pragnąłem wtedy zajmować się teatrem. Wiedząc, że od kandydatów na wydział reży­serski wymagane jest wyższe wykształcenie, po maturze po­szedłem na psychologię, po­nieważ rzeczywiście mnie in­teresowała, ale wybór ten po­dyktowało mi także przekona­nie, ze znajomość psychologii , może być przydatną w pra­cy reżysera. I to się spraw­dziło.

- Pana dotychczasowe do­konania reżyserskie?

- Po "Pornografii", która była moją pracą dyplomową, zrealizowałem, także we włas­nej adaptacji, "Trans-Atlantyk" Gombrowicza, Szekspi­rowskiego "Ryszarda III" i "Balkon" Geneta, który uwa­żam za swoje najlepsze przed­stawienie. Wszystko na scenie warszawskiego Teatru Ateneum. Ponadto zrobiłem w te­lewizyjnym teatrze dla dzieci emitowany w trzech odcin­kach spektakl "Przygód Sindbada żeglarza" Leśmiana.

- Udało się panu to wido­wisko, niezwykłe barwne, dowcipne, z wyśmienitą obsadą aktorską. Zaraz po studiach reżyserskich został pan zaan­gażowany do jednego z czołowych teatrów stołecznych. Jako to się stało?

- Napisałem adaptację "Pornografii" i poszedłem z nią do dyrektora Warmiń­skiego. Zaakceptował. A po premierze dostałem etat w Ateneum.

- "Pornografia" zrobiła fu­rorę, stała się hitem teatral­nym sezonu, odniosła sukces na wrocławskim Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych. Dlaczego, wracając do Gom­browicza, zdecydował się pan zrealizować powtórnie nie ją, lecz "Trans-Atlantyk", który nie osiągnął tak dużego roz­głosu?

- W Warszawie "Trans-Atlantyk" szedł ponad 150 razy przy kompletach na wi­downi. Paru recenzentów pogrymasiło, ale ocena fachow­ców ze środowiska teatralne­go - także zagranicznych (przedstawienie to oglądali m. in. dyrektorzy teatrów z Fran­cji i Stanów Zjednoczonych) - była bardzo dobra. Nawia­sem mówiąc, teatr w Wa­szyngtonie kupił ode mnie adaptację "Trans-Atlantyku", więc prawdopodobnie zobaczy ją publiczność amerykańska. "Pornografia" jest w moim osobistym odczuciu utworem głębszym, ale też trudniej­szym - raczej dla intelek­tualistów i koneserów teatru niż dla szerokiej widowni, a "Trans-Atlantyk" - przystępniejszy, bardziej zabawny - ma szansę podobania się wszystkim.

- Sądzi pan, że jego war­stwa znaczeniowa dotrze do publiczności Dużej Sceny, włącznie z widzami, którzy nie czytali Gombrowicza, nie znają z lektury tej jego po­wieści?

- Staraliśmy się robić przedstawienie tak, by wszy­stko było czytelne i jasne, a przy tym podane w atrakcyj­nej formie. Problematyka utworu dotyczy polskiej duszy narodowej. Jest to temat cią­gle aktualny i żywy.

- Gombrowicz, niezwykle czuły na punkcie właściwej interpretacji jego utworów, dał dokładną egzegezę "Trans-Atlantyku" w swojej przed­mowie do jego pierwszego wy­dania w kraju. Czy tym właś­nie kluczem posłużył się pan w swojej inscenizacji?

- Przeczytałem bardzo uważnie zarówno przedmowę autorską, utwór, odnoszące się do niego fragmenty "Dzien­nika", jak i całość twórczości Gombrowicza, która w specy­ficzny sposób przekazuje jego poglądy, przedstawia człowie­ka w różnych sytuacjach mię­dzyludzkich, i starałem się to wszystko wpisać w spektakl.

- Czy położył pan szcze­gólny akcent na jakąś spra­wę?

- Głównym przesłaniem spektaklu jest problem prze­zwyciężenia przez jednostką narodowych i grupowych dog­matów w myśleniu o Polsce i otaczającej nas rzeczywistości. Według Gombrowicza, naczel­ną wartością jest autentycz­ność człowieka nie podlegają­cego rutynowym schematom i ograniczeniom w myśleniu i działaniu.

- A co ze sławetną gombrowiczowską Formą?

- To są właśnie te stereo­typy, od których trzeba się uwolnić, aby być w pełni au­tentycznym człowiekiem i Po­lakiem.

- Czyli, jak mówi Gombrowicz, "uzyskać swobody bęc formy polskiej, będąc Polakiem być jednak kimś ob­szerniejszym i wyższym od Polaka". Dotychczas pracował pan w renomowanym teatrze, z wieloma wybitnymi aktora­mi. Jak się panu pracuje za skromniejszym zespołem w Opolu?

- Doskonale, a to dlatego, że cały zespół jest bardzo chętny i zdyscyplinowany. Nie brak w nim aktorów, którzy mogliby się znaleźć na reno­mowanych scenach bez poczu­cia mniejszej wartości. Naj­bardziej podoba mi się w pracy z opolskim zespołem jego zapał do tego, żeby stworzyć dobre przedstawienie.

- Posługuje się pan własną metodą reżyserską?

- Należę do tych reżyse­rów, którzy chętnie współpra­cują z aktorem. Niezbędnym warunkiem osiągnięcia pomy­ślnego rezultatu jest to, żeby każdy aktor dokładnie rozumiał swoje zadanie i sens przedstawienia. Rolę buduję wspólnie z wykonawcą, czer­piąc z jego osobowości.

- Dyrektor Korwin zaprosił pana do rady programowej teatru, to znaczy do współ­udziału w wypracowywaniu jego linii repertuarowej i ar­tystycznej. Czy po realizacji "Trans-Atlantyku" ma pan jakąś nową interesującą pro­pozycję dla naszej sceny dra­matycznej?

- Mam, ale wolę na razie zachować ją w sekrecie, bo a nuż coś się zmieni i będzie na mnie, że nie dotrzymałem obietnicy.

- W nadziei, iż rzecz doj­dzie do skutku, już teraz za­mawiam następną przedpremierową rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji