DWA RAZY GRABOWSKI W TEATRZE TV
"Trans-Atlantyk" Gombrowicza w reżyserii Mikołaja Grabowskiego pokazano w telewizji na początku marca. W miesiąc później nadano "Opis obyczajów" według Kitowicza. Dobrze, że mieliśmy okazję do spotkań z teatrem Mikołaja Grabowskiego. Jest materiał do porównań. Jest o czym mówić. Istnieje sporo zbieżności między "Trans-Atlantykiem" a "Opisem obyczajów". Wyznaczają one teatralną stylistykę Grabowskiego i obszar jego zainteresowań. Łatwo zauważyć, że Grabowskiego bawi szlachecka gawęda. Jeśli sobie przypomnimy zarejestrowane przed paroma laty w telewizji "Pamiątki Soplicy" według Rzewuskiego, to te trzy przedstawienia ułożą się w logiczny cykl. Najpierw Grabowski zajął się Gombrowiczem ("Trans-Atlantyk" w Teatrze im. Jaracza w Łodzi wystawił w 1981 roku). Potem zrobił "Pamiątki..." a w zeszłym roku zabrał się za Kitowicza. Zatem idąc niejako wstecz, reżyser drąży sarmacką kulturę. Język, mowa jest pierwsza jej warstwą. Rzecz jasna, inaczej ona wygląda w "Trans-Atlantyku", gdzie przecież w narracji mamy do czynienia z wyrafinowaną stylizacją. Język "Opisu..." nie jest w żadnym razie parodią -to jak najbardziej oryginalna, autentyczna XVIII-wieczna staropolszczyzna. Grabowski dochodzi jakby do korzeni pewnej tradycji językowej. Dalej są już chyba tylko "Pamiętniki" Paska. Reżyser bawi się wszystkimi charakterystycznościami mowy szlachecko-staropolskiej jej melodia, rytmem, intonacją. Ale w jego teatrze chodzi o coś więcej niż celebrację ojczyzny-polszczyzny.
Materia literacka teatru Gombrowicza jest niebywale trudna. Wprawdzie prozę teatru Gombrowicza z mniejszym lub większym powodzeniem przystosowano na naszych scenach, ale zaadaptować "Opis obyczajów" to nie lada sztuka. Kiedyś Schiller powiedział, że w teatrze da się wystawić nawet książkę telefoniczną. Myślę, ze dzieło księdza Kitowicza może również być synonimem meteatralnego tekstu.
W sztuce adaptacji Grabowski kieruje się prostymi zasadami. "Trans-Atlantyk", a zwłaszcza "Opis" cechuję swoista tautologia. W tych przedstawieniach pokazuje się to, co się mówi. Grabowski nie szuka obrazowego ekwiwalentu dla słowa. Bo też gawęda, opowiadanie, mowa stanowią podstawowy żywioł tego teatru. Do jego wyzwolenia nie potrzeba wiele. Teatr Grabowskiego jest maksymalnie skromny i oszczędny w środkach. Proszę zwrócić uwagę na scenografię "Opisu" (w napisach końcowych telewizyjnego spektaklu w ogóle nie podano jej autora). Gra toczy się w Teatrze STU w pustej przestrzeni otoczonej z trzech stron widownią. Z tyłu stoi krzyż. Użyto jeszcze stołu i paru rekwizytów: blaszanej miski, scyzoryka, kieliszków, szklanek, a w scenie dyngusa wiadra, pompy, szlaucha. To chyba wszystko.
U Grabowskiego ważny wydaje się kostium. To, jak są ubrani aktorzy w "Opisie", zasługuje na osobną analizę. Ich stroje są mistrzowsko dobrane, gdyż charakteryzują indywidualne cechy osób, ale również odwołują się do typowości. Są realistyczne i symboliczne zarazem. Bohaterowie "Trans-Atlantyku" także noszą znaczące kostiumy, choć w większym stopniu daję tu o sobie znać karykaturalność. Baron np. ma na sobie smoking, a na głowie szlachecką czapę. Warto zauważyć, że sam Mikołaj Grabowski, występujący w roli narratora w obu spektaklach, ubrany jest w podobny (jeśli nie ten sam) pospolity garniturek. W "Trans-Atlantyku" ma jedynie dodatek: muszkę.
Co sprawia, że teatr Grabowskiego nie ma nic wspólnego z formuła rapsodyczną? Że nie jest tylko do słuchania, ale znakomicie go się ogląda, także w telewizji? Myślę, ze w dużej mierze decyduje o tym aktorstwo. To właśnie gra aktorska dodaje wystawionej literaturze ogromnego ładunku teatralności, widowiskowości. U Gombrowicza sprawa wydaje się naturalna: żywioł gry immanentnie tkwi w materii tekstu, określa po prostu Gombrowiczowską filozofię. Ale nie zawsze w teatrze udaje się chwycić tego byka za rogi. Łódzkim aktorom powiodło się doskonale, a Jan Peszek w roli Gonzala stworzył wielka kreację. Peszek. ze swą niebywała witalnością sceniczną, pasuje jak ulał do teatru Grabowskiego. Bo u tego reżysera najbardziej liczy się dynamiczność, naturalność, dowcip, wyobraźnia i maksymalne zaangażowanie. Jeśli dodamy do tego zespołowość, to otrzymamy prawdziwy koncert gry, jak w "Opisie obyczajów". Bałem się, że w telewizji krakowski spektakl zgubi coś z tych wartości. Kamera działa selektywnie, nie jest w stanie ogarnąć całości teatralnego żywiołu. Ale widz w Teatrze STU pewnie także wszystkiego nie chwyta. Ma nad kamerą przewagę: to on wybiera, co chce oglądać. Kamera daje natomiast telewidzowi inną możliwość: przybliża obraz, przez co widowisko nabiera dodatkowego smaku. Oczywiście spór o telewizyjne przeniesienie przedstawienia teatralnego, zwłaszcza w konwencji transmisji (bo w taki sposób zrealizowano "Opis"), ma nieco akademicki charakter. Liczy się przede wszystkim satysfakcja z oglądania ciekawego przedstawienia. Telewizyjna forma nieco bardziej moim zdaniem, zaszkodziła "Trans-Atlantykowi". W jego drugiej części, w której objawia się ciemny świat Gonzala, pokuszono się o plastyczną metaforę przedstawionej rzeczywistości. Konsekwencja inscenizacyjna w ten sposób częściowo pękła. Zastosowane tricki, dość niefortunne, wprowadziły spektakl w rejony telewizyjnej baśni. Chyba niepotrzebnie.
Gdyby spróbować wyznaczyć wspólny mianownik dla "Trans-Atlantyku" i "Opisu obyczajów" w warstwie, by tak rzec, ideowej, trzeba by tam wpisać pojęcie narodowej formy. Odwołanie się do sarmackiej tradycji, do szlacheckiej kultury służy Grabowskiemu do tropienia polskości i różnych jej chorobliwych przejawów. Przy pomocy Gombrowicza demaskuje naszą prowincjonalność i zaściankowość, które przenoszą się nawet na emigrację (a może tu właśnie szczególnie się uwidaczniają). "Trans-Atlantyk" pokazuję rejestr narodowych stereotypów, frazesów, urojeń. Postaci "Opisu" również robią "straśnie polskie miny". Tu jednak demaskacja następuje w sferze obyczajowej. Oglądając na scenie niczym w lustrze własne style zachowań przy ołtarzu i przy stole, chciałoby się za Gombrowiczem zawołać: "Pusto, Pusto".
W obu spektaklach dużą rolę odgrywa śmiech. W finale "Trans-Atlantyku" wszyscy wybuchają śmiechem Aktorzy wychodzą z ról i jakby chcieli powiedzieć: ,, Koniec i bomba, a kto widział, ten trąba". Śmiech spełnia tu chyba funkcję ozdrowieńczą, dystansująca od konfliktu Ojczyzny z Synczyzną. W "Opisie obyczajów" śmieje się, wręcz słania się ze śmiechu publiczność Choć to śmiech gorzki, ma również walor oczyszczający. Myślę jednak, ze dzieło księdza Kitowicza pod ręką Mikołaja Grabowskiego wykracza poza rozprawę z narodowym charakterkiem. Pod pozorami zgrywy kryją się tu wcale niebagatelne i dość rzadkie w naszym teatrze odniesienia. Opis bowiem, przy głębszym wejrzeniu może stanowić znakomitą ilustrację do Bachtinowskiej "Twórczości Rableaisego". Opowiada przecież o walce karnawału z postem - odwiecznie wpisanej w ludzką naturę. Swym spektaklem Grabowski niespodziewanie wywołał refleksję z dziedziny antropologii kultury. Paradoksalnie Kitowicz okazał się bogatszy od Gombrowicza. Trzeba przyznać, że dzięki telewizyjnemu spotkaniu z teatrem Mikołaja Grabowskiego odbyliśmy daleką podróż.