Trans-Atlantyk
PLUSY
1. Bardzo trafny jest wybór "Trans-Atlantyku" Gombrowicza na rozpoczęcie dyskusji nad sarmatyzmem, który będzie tematem kolejnych re_wizji w Starym Teatrze. Dobrze, że w realizacji Grabowskiego tekst, w którym tkwi niesamowity dynamit, na styku barokowego rozpasania i mocnej tożsamości narodowej (tak charakterystycznych dla sarmatyzmu), po prostu wybrzmiał.
2. W pamięć zapadają trzy sceny, skierowane niemal prowokacyjnie w stronę widza. Świetna scena otwierająca, kiedy Gombrowicz z pasją i ironią zarazem wyrzuca z siebie całą złość na rodaków, zaskakuje także tym, że specyficzny szyk zdań i stylistyka Gombrowicza, tak "nienaturalne" w lekturze, ukazują tu swój piękny rytm. słowa wybrzmiewają mięsiście, a dziwny porządek świetnie odnajduje się w teatrze. Druga z nich: scena, w której publiczność, oddzielona od sceny przezroczystą ścianą, zostaje zaatakowana przez "synczyznę" - lgnąc odbija piłeczki tenisowe szybko, energicznie, tworząc hałas i - znowu - niepokojący rytm. l scena finałowa, czyli "buch-bach" nagłym śmiechem w stronę widowni, który uwalnia z szaleńczego porządku opowieści i spektaklu - nie ma granicy między tą sceną (jeszcze z "Trans-Atlantyku") a wyjściem do oklasków.
3. Dobra i wyrównana gra aktorska, w której wyróżniają się dwie role: Marcin Kalisz jako Gombrowicz - ładnie wybija swoisty rytm narracji, sprawia, że staje się słyszalny, w grze oscyluje między ironią, przerysowaniem, a jakąś realną siłą młodości i pasji: oraz Gonzalo Jana Peszka. rola cudownie autoironicznego, podstarzałego geja w niemodnych ciuchach z czasów dawnej świetności, trąci także lekką (auto)parodią postaci demonicznego Gonzala z telewizyjnego "Trans-Atlantyku" Grabowskiego z 1991 roku.
MINUSY
1. Reżyser zdaje się nie być tak nierozsądny, aby "coś mniemać albo i nie mniemać": mimo zgrabnego przełożenia powieści na formę teatralną, przedstawienie ucieka od wniosków, a ostry tekst w takiej realizacji staje się zaskakująco letni. Trudno nawet określić, co jest jej tematem. Także forma przedstawienia, granego w minimalistycznej scenografii (wszędzie czyli nigdzie), jest niezdecydowana, niby eklektyczna, ale jakby zapożyczona, zawieszona między grą z barokiem, zabawą teatrem, satyrą a poważną rozmową o tożsamości narodowej.
2. Wyraźnie brakuje pomysłu na ciekawe rozwiązania sceniczne dla fragmentów powieści, które nie są jednoznaczne, wychodzą poza prosty porządek interpretacyjny. To dotyczy przede wszystkim kluczowej sceny konfrontacji Gombrowicza z Wielkim Pisarzem oraz sceny "inwazji" synczyzny, grupy młodych chłopców w białych spodniach, wychodzących zza rzędów, z bocznych drzwi, spuszczających się na linie z balkonów. Obie rażą tautologią. Są sfery powieści Gombrowicza, które, mimo ilustracyjnego charakteru przedstawienia, pozostają nietknięte lub tracą zupełnie swoją migotliwość i specyficzny smak.