Artykuły

Okręt dziurawy

PISANY językiem Sienkiewi­cza, stanowiący rodzaj antytezy "Pana Tadeusza", jego naślado­wanie i piętrowe przedrzeźnianie, jest "Trans-Atlantyk" dziełem ty­leż w lekturze apetycznym, co właśnie w niej smaki swe kryją­cym. Ale już Mikołaj Grabowski, inscenizując "Trans-Atlantyka" na deskach krakowskiego teatru im. Słowackiego, dowiódł przed laty, że ta proza, bujna i wyjąt­kowa w swej wielowarstwowej urodzie, może się też sprawdzić na scenie.

Trzeba zresztą powiedzieć, że powieści Gombrowicza, chociaż wielce literackie, są w dużej mie­rze teatrem podszyte. Bo i nie bez kozery był autor "Ferdydurke" au­torem "Ślubu", "Iwony księżnicz­ki Burgunda" czy "Operetki". Tak w prozie, jak i w dramacie spełnia się u niego główny konflikt: zde­rzenie formy i jej braku. Opozycji silnej, śmiertelnie ze sobą zwartej, ale i wzajem się stwarzającej.

Górski, reżyser czujący literac­ką materię spektakli, umiał z tej obserwacji (banalnej skądinąd) uczynić solidną, nośną strukturę. Zbudował na niej spektakl styli­stycznie czysty, precyzyjny.

Mówiąc po prostu: jest to przed­stawienie bardzo poukładane. I to we wszystkich swoich elementach. W jego klimat wprowadza już sce­nografia. Ciemną, pustą scenę przecina wysoki trap, który tylko na początku stanowi fabularną ilu­strację zdarzeń: fragment statku, który przybił do argentyńskiego brzegu (przypomnijmy, iż rzecz się dzieje w 1939 r.) przywożąc na ów daleki ląd polskie mity i miny, swary i mary. Potem ów pomost i przedmost ekspansji sarmackiej (mówiąc Gombrowiczem) jest ty­leż symbolem emigranckiego losu, niemożności przecięcia pępowiny między zbuntowaną Synczyzną a groteskowo-tragiczną Ojczyzną, co i wygodną konstrukcją wielu "bal­konowych" scen. Wiszący nad pro­scenium, głową w dół, orzeł, sta­nowi natomiast ostry, choć chyba zbyt mało wydobyty światłem, kontrapunkt narodowo-groteskowych przygód, jakich doświadcza Witold (Michał Janicki), a my wraz z nim w gruncie rzeczy (Rzeczy­pospolitej, odwiecznej, miłej i nie­nawistnej - jak w obrazoburczej li­tanii, którą Witold żegna rodaków wracających do Kraju).

Ten "Trans-Atlantyk" nie jest jednak zrobiony z gwałtowną pu­blicystyczną pasją. Rządzi nim dy­stans. Górski bardziej mruga okiem niż targa koszulę (czy sztan­dar), co wynika zapewne z reflek­sji, że gorzkie kpiny, będące odtrutką na mdłe, nawracające nieszczęścia i na ich adorację, nie mu­szą już być tak gorzkie, gdy nasz wspólny Trans-Atlantyk wypłynął na spokojniejsze (?) wody.

Aktorzy prowadzeni są lekko; Janicki, jako bohater-narrator, kon­trolujący niejako aurę całości, nie przekracza granic delikatnej drwi­ny. Komediowa tonacja w zasadzie ani na chwilę nie porywa spekta­klu w górę, i to "pudło dziurawe", ów "dziwaczny okręt" (jak pisał o "Trans-Atlantyku" jego autor) ma tu więcej z ziemiańskiej bryczki niż z flagowca prującego fale Historii.

Pastiszowa, to znów niepokoją­ca muzyka, symetryczny układ po­szczególnych scen i sytuacji - na zasadzie: akcja-reakcja, ty mi "buchem", to ja ci "bachem" (to też Gombrowicz, oczywiście) - gra li­teracką konwencją (wypowiedzi na stronie, umownie prowadzony - niejako sztuczny - dialog), pla­styczne rozwiązania grupowe - to klocki, które realizatorzy ustawili w sposób przemyślany i trafny.

W ten ton trafiają i aktorzy. O Janickim wspomniałem już, a na pewno warte wyróżnić Jacka Za­wadzkiego. Jego Gonzalo - postać, wbrew pozorom trudna do grania, bo jej homoseksualny rys łatwo przerysować - jest nie tylko za­bawnie wieloznaczny, ale, pomimo damskich łaszków i uśmieszków, najbardziej serio spośród grona bohaterów. Wyraziste, konse­kwentnie karykaturalne role two­rzą Krzysztof Bień (Baron), Adam Zych (Pyckal) i Mirosław Kupiec (Ciumkała). Jako Tomasz Kobrzycki, szlagon i prawdziwy Po­lak, dobrze wypełnia swe zadania Aleksander K. Gierczak, zaś jego (niemym cały spektakl) synem jest Sławomir Kołakowski. W małej rólce kusiciela-Horacja przyciąga uwagę Mateusz Kostrzyński.

Całości brak wprawdzie nieco tego szaleństwa, które mogłoby ją uczynić dynamiczniejszą, żywszą. To sprawa pewnej ascezy w do­borze środków wyrazu. Klarow­ność na tym zyskała, acz warto ją było może naruszyć, dla wyraźniejszego teatralnie efektu. Mimo to spektakl zasługuje na uznanie, i chociaż nie wpisuje się w typo­wą ostatnio dla tej sceny stylisty­kę wielkich, nie zawsze udanych widowisk, to dobrze świadczy o jej artystycznym potencjale.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji