Artykuły

Marsz,marsz,Potocki

Nie trzeba było aż zeszłorocznej wizyty w Polsce Piccolo Teatro di Milano,żeby przypomnieć nam,jaką kopalnią teatralnej stylizacji są niektóre teksty XVIII-wieczne. jeśli zaniechamy doszukiwania się w nich przebłysków buntu przeciw umowności w imię kiełkującego realizmu,a ściślej naśladowania natury. Niewątpliwie były to kiełki,ale później rozwinęły się niewspółmiernie bujniej w XIX wieku,poprzez romantyków i realistów,aż do dwuznacznych teatralnie owoców naturalizmu. Dlatego pierwiastki realistyczne,przeczące umowności,wchodząc w treść rokokowej twórczości Goldoniego, czy klasycyzującej Zabłockiego są anemiczne w porównaniu ze swymi odpowiednikami u Musseta,Ibsena czy Zapolskiej gasną przy nich i wydają się naiwną bajeczką dla zdziecinniałych strusi,chowających głowę w piasek przed grozą i powagą świata bez maski. Ale te same utwory XVIII-wieczne - jeśli w nich oko inscenizatora wypatrzy przede wszystkim nie to co zwiastowało wiek XIX,ale to co żegnało poprzednią epokę - nabierają dla nas natychmiast nowych barw,stają się świetną zabawą w pra-pra-dziadków,pouczającą i zapładniającą naszą wyobraźnię już z drugiej połowy XX wieku,która chciałaby ponad głową naturalizmu sięgnąć do spraw teatralnie wiecznych. Słowem w sztukach XVIII stulecia może być dla nas równie ciekawa aura w jakiej tkwiły,w której brnęły,jak ta ku której się rwały. Goldoni zdzierał maski z twarzy swym aktorom i kazał się im uczyć nieimprowizowanych tekstów. To było ciekawe i zaskakujące dla jego współczesnych i bezpośrednich następców. Ale dla nas ciekawsze,zabawniejsze jest pokazanie jak jeszcze nie pozdzierał wszystkich masek i jak jeszcze nie oduczył całkiem improwizowania swych aktorów według tradycji commedia dell'arte. Zachwycaliśmy się więc interpretacją włoskich aktorów,mocno podkreślających styl,w jakim Goldoni jeszcze tkwił,choć go przełamywał. W tym samym zeszłym sezonie mieliśmy w Warszawie także rodzime przykłady stylizowania w duchu XVIII-wiecznym. Z powodzeniem imitowali teatr króla Stasia inscenizatorzy "Henryka VI na łowach" i w tym kierunku poszedł eksperyment z niejakim "Amfitryo" w Teatrze Współczesnym. Mieliśmy dowody,że w klimacie Warszawy tkwi inklinacja do nawiązywania nici z epoka gdy powstał Teatr w Łazienkach. Dodam,że "Henryk VI na łowach" spodobał się aktorom włoskim,którzy się pofatygowali na to przedstawienie i,nie rozumiejąc słów,rozumieli sens sztuki z ugładzonymi i wydrwionymi milordami. Tylko, że w wypadku "Henryka VI na łowach", podobnie jak owego "Amfitryo", przedmiotem trudu stylizacyjnego były teksty niegdyś pisane z całym przekonaniem,wcale nie jako pastiche czy parodie. Niewątpliwie to,wraz z okolicznością,że nie wszyscy wykonawcy umieli się zdobyć w swej stylizacji na lekkość i polot,było obciążeniem owych przedstawień i żałosne słowo "trud" padło tu nie przypadkiem. Cóż za szalone ułatwienie dla aktorów,jeżeli dostanie się im tekst,który już był parodią i stylizacją. "Parady" Jana Potockiego,zagrane w Teatrze Dramatycznym m. Warszawy po raz pierwszy od czasu swych "prezentacji" w Łańcucie przed 160 laty w prywatnym teatrze dworskim księżnej Elżbiety z Czartoryskich Lubomirskiej,były parodiami ówczesnych modnych sztuk i będącego wówczas w modzie stylu teatralnego. Nie były to pastiche robione ex post,po latach,ale żywe,polemiczne karykatury jemu współczesnej maniery. Tego wystarczy żeby dziś,przy inteligentnej inscenizacji i rozporządzając wyćwiczonym zespołem aktorskim,dać widowisko z prawdziwym polotem. Gdy mowa o wyćwiczeniu,to obok pewnych ośmieleń, jakie zwłaszcza młodym aktorom mogły dać przykłady mediolańskiego Małego Teatru,oraz wrocławskiej Pantomimy Tomaszewskiego,warto sobie przypomnieć,że na tej samej scenie ten sam Wiesław Gołas,który jest Gilem w "Paradach", popisywał się już w "Koniu",a na wielkiej scenie tegoż teatru był obywatelem miasta Gullen w "Wizycie starszej pani",zaś Barbara Krafftówna -Zerzabella z "Parad" była kopciuszkiem-królewną w "Iwonie księżniczce Burgunda".Były to sztuki współczesne,ale wymienione role wymagały umiejętności,którymi mogła ta para zabłysnąć w "Paradach".W owych "Paradach" czyli sześciu krótkich jednoaktówkach, odpowiadających mniej więcej naszym skeczom,Wiesław Gołas pokazał taką arlekinadę,że nie zaskoczyłoby nas,gdyby z jego ust zaczęły padać włoskie słowa. Jest tak ogólnoeuropejski, jak byli właśnie aktorzy XVIII wieku. Krafftówna,jedyna kobieta w przedstawieniu,występuje aż w pięciu "Paradach" i jest mistrzynią transformacji,stylizatorką w niemałej skali. Zwłaszcza w "Gilu zakochanym" zdobywa się na piękny popis,bo stylizacja jej jest kilkupiętrowa. Stylizuje się na rustykalną osóbkę,która jako faworytka dworskiej scenki odgrywa rolę panny z dworu pozującej się na damę z Petit Trianon w ckliwym romansie pasterskim z lokajem. Co tu opisywać. To trzeba zobaczyć. Ponieważ jednak należą się jej same superlatywy zarówno za córkę zwycięskiego Trzeciego Stanu,romansującą z pokonanym politycznie i gospodarczo szlachcicem w paradzie "Kasander demokrata",jak za córkę snoba w "Kasander literatem",uwodzoną dziewczynę w "Podróży do Indii",gwałconą przez marynarzy erotomankę w "Kalendarzu starych mężów",chciałbym nie poprzestać na pochwałach,lecz dodać do nich małą krytyczną radę,aby przy okazji jakiejś nowej roli spróbowała się pozbyć jednego z naburmuszonych uśmieszków,który do niej przylgnął,jak mi się zdaje,jeszcze od czasu sztuki Gombrowicza,a grozi jej manierą. Jerzy Magórski to wytrawny parodysta. Największe pole ma do popisu w ostatniej paradzie "Kasander demokrata". Posługuje się nie tylko instynktem,ale także dużą inteligencją aktorską,by wycieniować śmieszności przemówienia,które będąc parodią deklamacji z czasów Konwentu,jednocześnie jest uogólnioną karykaturą przemówień,jakie lubią trzymać pewni politycy po wszystkie czasy i we wszystkich ustrojach. Wojciech Pokora gra żwawo,sekundując Gołasowi. Widać że jest początkującym aktorem dramatycznym,ale ma duży zmysł komiki i niemałe wygimnastykowanie. Disce puer,Bonacka te faciat mociumpanem. Podobnie Witold Skaruch,sekundując Magórskiemu,umie być dość komiczny. Ryszard Szczyciński i Maciej Zaremba są doskonale ucharakteryzowani na czerstwych,sarmackich adeptów polskiego rustykalnego pół-rokoko,pół-klasycyzmu,składających się na oryginalny polski wariant epoki ochrzczonej u nas mianem Stanisławowskiej. Należy podkreślić smak i wiedzę inscenizacyjną scenografa Władysława Daszewskiego i reżyserki Ewy Bonackiej,dla których mocnym wsparciem była muzyka Witolda Rudzińskiego i układ pantomim Witolda Borkowskiego. Czytając wstęp Leszka Kukulskiego do wydanego w roku 1956 nakładem Czytelnika "Rękopisu znalezionego w Saragossie" w przekładzie Edwarda Chojeckiego z roku 1847 (wiadomo,że Jan Potocki pisał po francusku i przywracać go literaturze polskiej muszą dopiero tłumacze,co z Paradami uczynił gładko,w paru tylko miejscach zbyt nieostrożnie uwspółcześniając,Józef Modrzejewski),zaniepokoiłem się wzmianką,że oprócz świetnych parodii scenicznych,jakimi są "Parady",Jan Potocki ma także na sumieniu ckliwą,umowną sielankę pełnospektaklową "Cyganie z Andaluzji". Czyżby rzeczywiście pisarz o takim ładunku intelektualnym pozwolił sobie na podobną koncesję? Czyżby,jak sądzi Grzegorz Sinko w "Nowej Kulturze" z dnia 4.1.1959,w "Paradach" Potocki przeprowadzał także coś w rodzaju samowydrwienia? Sinko, jakby rozwijając i komentując myśl Kukulskiego,powiada dosłownie "..tłumiony chichot z samego siebie(Potocki ma przecież w swym dorobku jak najregularniej "łzawych"Cyganów andaluzyjskich)mówi nam trochę i o samym twórcy". Przeczytałem "Bohemiens d'Andalousie,comedie melee d'arieites en deux actes et en vers". Ale już w pierwszym czytaniu zastanowiły mnie u tego bądź co bądź kpiarza i filozofa wolteriańskiego takie strofy jak:

Oui,je puis le jurer,le souffle de l'Afrique

Apportant sur nos bords tous les feux du tropique.

Les rayons du solstice,le feu d'un volcan

Sont de la glace encore pres de mon coeur brulant.

Przeczytałem drugi raz uważniej. Nie,to wszystko jest także parodią. Oczywiście obliczoną na cały wieczór,bardziej skomplikowaną i bardziej subtelną. O ile w "Paradach" mamy jaskrawsze parodie,o takim nasileniu jakie przystoi skeczom, o tyle w "Cyganach z Andaluzji" autor przedrzeźnia styl sentymentalny mniej więcej w granicach takiego umiaru,jak to czyni Norwid względem romantyzmu w "Miłości czystej u kąpieli morskich". Oto klucz. Porównałem także daty. "Parady" -Łańcut 1792."Cyganie z Andaluzji" -Rheisenberg 1794.Nie!Rzeka nie popłynie pod prąd. To po prostu większy, pełnospektaklowy,delikatniejszy,chytrzejszy,bardziej zakamuflowany jeszcze sposób wydrwienia swej epoki. Tych zaś,którzy nie znają francuskiego,lub w budowie zdań i nagromadzeniu epitetów nie odkryli złośliwości Jana Potockiego,może mi się jeszcze uda przekonać przy pomocy polskiego przekładu,co uznałem za grę wartą świeczki i co niniejszym obwieszczam

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji