Artykuły

Nie o telewizji

W świąteczny wieczór zaprezentowano nam w "okienku" sztukę Aleksandra Fredry "Mąż i Żona" w reżyserii Bohdana Korzeniowskiego. Z tej okazji chciałoby się, proszę wybaczyć, napisać coś o niej samej, oddawszy wpierw wszelkie zasługi autorowi spektaklu i jego wykonawcom - byli znakomici. Po "Beatrix Cenci" Słowackiego i "Kłamstwie" Bergmana to kolejne wydarzenie tegorocznego teatru telewizji. W tej wczesnej sztuce Fredry jest już cały jego geniusz; zaryzykowałbym twierdzenie, iż pod względem tzw. artyzmu jest to obok "Ślubów Panieńskich" najlepsza rzecz jaka wyszła spod pióra naszego narodowego komediopisarza. Przeczytałem po obejrzeniu spektaklu kolejny raz "Męża i Żonę", stąd niniejsza refleksja.

Lecz na początku zdajemy sobie sprawę, że ta komedia szokowała. Mało tego, wywoływała niesmak nawet u wybitnych historyków literatury. Znakomity polonista, jakim bez wątpienia był hrabia Stanisław Tarnowski, pisał jeszcze w 1895 r., że "Mąż i Żona", to komedia "pod względem artystycznym prawie doskonała", ale "wstrętna i oburzająca przez stępiony zmysł moralny swoich figur". I to wszystko w szkicu, który potem podobał się - tak, tak - samemu Boyowi.

"Mąż i Żona" to komedia pozorów, rozgrywających się między psychologią mężczyzn i kobiet. To komedia nieudanych konspiracji i nieudanej konfidencji. Ale przede wszystkim - to komedia nieświadomości. Bo te postacie, które wiedzą najmniej, najwięcej na scenie udają. Udają, oczywiście, że reżyserują rzeczywistość. A więc np. siła komiczna ukryta w postaci Wacława jest siłą nieświadomości. Ale czyż widz, który jest w uprzywilejowanej sytuacji - bo on widzi, że tu każdy na swój sposób stara się przekonać innych, że ma niedostępną dla nich tajemnicę - byłby już upoważniony do śmiechu? Jest to pytanie sztuczne, ale - jak się zdaje - dla Fredry realne. On bowiem chce opisywać pewien światek, ale on go nie oskarża. Ten światek oskarża siebie - samym swoim istnieniem. W "Mężu i Żonie", tak jak w innych sztukach tego dramaturga, śmiech nie tkwi w zewnętrznych akcesoriach naszego stosunku do świata, śmiech tkwi wewnątrz samego świata. Inaczej mówiąc, cała rzeczywistość nie tyle nadaje się "do śmiechu", co jest nim samym. Albowiem śmiech nie jest pozorem, któremu oddajemy się na chwilę, zapomniawszy o przypadłościach świata tego, śmiech jest jedyną metafizyką, jest więc czymś niesłychanie poważnym.

W swoich wspomnieniach Fredro opisuje wykonanie kary śmierci, której był świadkiem w Lublinie, powiadając, iż najpierw trzy dni był smutny i blady, a czwartego grał u generałowej Kamienieckiej w "pantofla, jakubka i ciuciubabkę". "Ach ciuciubabka! Któż z nas nie grał w ciuciubabkę". Zabawa nie jest sposobem zapominania o tamtym wydarzeniu, jest normalnym trybem i konsekwencją życiową; nie jest środkiem, jest celem; nie jest wyrazem nastroju, wynika z rozpoznania całej ludzkiej sytuacji. W ten sposób wyraża się przyzwolenie na dysharmonię świata, na przyrodzoną sprzeczność rzeczy, ludzi i sytuacji. To ostatnie tyczy się na przykład - pozostańmy przy nim - Wacława w "Mężu i Żonie". Wacława świat nie śmieszy, wywołuje w nim poczucie nudy, nie agresję. Wacław chce być wyrozumiały i chce mieć poczucie wyższości. Dopiero kiedy jego zblazowanie staje się zaślepieniem, a doświadczenie - głupotą, dopiero wtedy sam staje się śmieszny, a jego gesty, które, straciwszy właściwy sobie rezon, wykonuje w popłochu - stają się śmieszne same w sobie, nie tylko dzięki naszej wiedzy o jego nieświadomości. Klucz do postaci Wacława leży tedy nie w jego nieświadomości tego, co dzieje się wokół, ale w tym, że ta nieświadomość jest mu potrzebna, stanowi jego ratunek przed depresją innego rodzaju, a mianowicie impotencją. Mamy ku temu wiele wskazówek w samym tekście. Hipokryzja staje się więc jedynym sposobem życia w sytuacji psychicznego zagrożenia.

Czymże zaskakuje ta sztuka, poza oczywista, mistrzostwem swego artyzmu? Niefrasobliwym stosunkiem postaci do tradycyjnych pryncypiów moralnych? Pewnie, że świadomość moralna specjalnie nie gnębi bohaterów, ale czyż to nas - dzisiaj? - dotknąć może? Już lepiej traktować ją jako polemiczną w stosunku do instytucji małżeństwa, w praktyce której podlega zniweczeniu sama jej zasada? Jeśli tak rozumować, to rzeczywiście ujęcie jest tu niekonwencjonalne: zazwyczaj instytucja małżeństwa wchodzi w starcie z namiętnościami, tutaj zaś namiętności są tylko markowane i pozorowane.

Ale poza kwestiami moralnymi i społecznymi, ta sztuka przekonywać ma o tym, że każde zjawisko ludzkie ma swoją podszewkę. Życie zawiera się w przeciwnościach, inaczej byłoby nie do zniesienia. Niejaki pesymizm Fredry z "Męża i Żony" odda w jego późniejszej twórczości miejsce optymizmowi: teza wymaga antytezy, antyteza - tezy. Świat podlega mądrej wewnętrznej samoregulacji. Albowiem jak powiada Fredro - "kto zwodzi ten bywa zwiedziony", co wykłada się także: każdemu tyle, ile mu się należy przez samo istnienie, gdyż świat jest domeną sprawiedliwości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji