Artykuły

Odwołany szef Opery i Filharmonii Podlaskiej: Ja się wywiązałem z umowy

Nikt przez blisko półtora roku pomóc nie chciał. Zmniejszono pieniądze, minister kultury nie dotrzymał słowa, a mnie obarczono odpowiedzialnością za problemy finansowe - mówi Roberto Skolmowski, odwołany szef Opery i Filharmonii Podlaskiej.

Skolmowski (odwołany w środę,13.08) przez kilka dni nie chciał komentować decyzji Zarządu Województwa Podlaskiego. W rozmowie z "Wyborczą" (i w oświadczeniu) przedstawia swoje stanowisko.

Monika Żmijewska: Chaos, długi, niegospodarność. Takie są m.in. zarzuty Zarządu Województwa Podlaskiego wobec pana i powód odwołania. Czuje się pan niesprawiedliwie potraktowany?

Roberto Skolmowski: Tak. Z wielu względów. Dlaczego, mimo że już w lutym, marcu 2013 mówiłem otwarcie o tym, iż budżet jest za mały, nikt nie chciał pomóc instytucji? Owszem, pomagano przy wzięciu kredytu, ale teraz kredyt traktuje się jako zarzut. Nikt nie chce pamiętać o tym, że gdy przyjechałem do Białegostoku, nie potrafiono mi nic powiedzieć poza ogólnikami. Jedynym dokumentem, o którym była mowa - było studium wykonalności projektu OIFP. Na jego podstawie powstał projekt - plan na 5 lat. I był on podstawą podpisanego ze mną kontraktu. Ja, odnosząc się do tegoż studium, planowałem kolejne działania placówki, opracowałem projekt i strukturę instytucji, zatrudniłem wszystkie niezbędne osoby. Cały problem polega na tym, że pierwotnie studium i rozmowy traktowały o innych kwotach. A potem zaczęły się one zmniejszać. W czerwcu 2012 roku okazało się, że podpisana przez Urząd Marszałkowski i Ministerstwo Kultury umowa zakłada budżet o 2-3 miliony mniejszy niż przewidywało studium. I to jest główne źródło problemów. W tym momencie brakuje nam około 1,5-2 mln zł. To mniej, niż zakładało studium wykonalności. Tyle że to mnie obarczono odpowiedzialnością za skutki tej decyzji. W tym momencie, mimo świetnych wyników frekwencyjnych i artystycznych - w porównaniu do innych instytucji tego typu w kraju, jesteśmy jednocześnie najgorzej dofinansowaną instytucją w Polsce. Już w styczniu 2013 roku było wiadomo, że co miesiąc musimy dokładać 150 tys. zł z własnych przychodów, co w skali roku wynosi wspomniane blisko 2 mln zł. Ale nikt nam nie chciał pomóc. Smutne.

Jakiej pomocy pan oczekiwał?

- Liczyliśmy, że ministerstwo nam pomoże. Szukaliśmy tam pomocy na początku 2013. Gdybyśmy dostali te 1,5 mln zł, nie byłoby całej sprawy. Czym jest półtora miliona złotych w skali kraju, przy takim zapotrzebowaniu na działalność instytucji jak nasza? Bo przecież zapotrzebowanie jest ogromne, co widać w naszych wynikach. Niestety, ciągle mam wrażenie, że nikt z rządzących nie chciał i nie chce zauważyć, jak ogromna jest nasza działalność. Przecież to nie tylko spektakle. Opera i Filharmonia Podlaska to instytucja bez precedensu, czegoś takiego w kraju nie ma. Ale też pamiętać trzeba, że organizowanie premier oper czy też musicali, jak i koncertów symfonicznych pociąga za sobą znacznie większe koszty niż realizacja innych przedsięwzięć kulturalnych w obszarze wysokiej sztuki. Od początku było wiadomo, że ten pierwszy rok (2013) szybko pokaże, jak finansowanie wyjdzie w praktyce. Że będzie to rok pełen wydatków. Ale i tak nie przewidziano, że będzie ich aż tyle. Że przyjdzie nam się zmierzyć z kompletnie nieoczekiwanymi problemami. Już po pół roku było widać, że instytucja jest niedofinansowana. Ale nikt przez blisko półtora roku pomóc nie chciał. Zmniejszono pieniądze i niech Skolmowski sobie radzi.

Urząd Marszałkowski zarzuca panu nietrzymanie się planów finansowych, ich wielokrotne zmienianie, co skutkowało "kosztownym chaosem"?

- Chaos? W tym momencie oddaję instytucję z kalendarzem działań do czerwca 2015 roku. Jest bardzo dokładny, mamy tam wpisane nawet próby! Podobny plan był również w ub.r. Inne opery z większym doświadczeniem i stażem planują imprezy z mniejszym wyprzedzeniem. My planujemy prace czterech instytucji naraz. Nie rozumiem więc zarzutu chaosu. Proszę znaleźć inny teatr, który w maju sprzedaje bilety na jesień. A tak jest np. w przypadku "Skrzypka na dachu", którego premiera jest pod koniec września, i na który bilety zostały sprzedane jeszcze zanim zaczęliśmy go reklamować. Podobnie było z bajką dla dzieci "Brzydki Kaczorek", która stała się prawdziwym hitem. Najpierw sprawdziliśmy, jaki będzie odbiór teatru dla dzieci jeszcze przed premierą, bo nie wiedzieliśmy, czy taka oferta edukacyjna w ogóle odniesie skutek. Skutek okazał się rewelacyjny, fama o spektaklu rozchodziła się bez reklamy. Bajka przecież nie była planowana, a okazała się hitem. Pewne decyzje zmian w terminarzu muszą zapadać na bieżąco, bo taki jest rynek i takie jest życie teatru. To jest sztuka, wysoka sztuka.

A odwołanie występów opery wileńskiej?

- Musieliśmy to zrobić, bo ich cena rosła niebotycznie i za chwilę ktoś posądziłby mnie o niegospodarność. Uważam, że zarzut nieumiejętności zarządzania jest żenujący. Mało kto pamięta o tym, że wszystkiego musieliśmy się nauczyć od podstaw. Nikt nie pracował wcześniej w takim kombinacie, nikt nie miał pojęcia, jak tworzyć takie połączenie: opera, filharmonia, centrum sztuk, w którym prowadzimy działalność w dziesiątkach dziedzin. Kilkadziesiąt pracujących tu osób od podstaw uczyło się nowych zawodów. I, jak się okazuje, wszystko to działa, i to z naprawdę dobrym skutkiem. A teraz, kiedy okazało się, że budynek tętni życiem, Skolmowski może odejść.

Opera tętni życiem, ale też ma 5 mln zł długu. To kolejny zarzut Urzędu Marszałkowskiego. Jeden z argumentów to też fakt, że w lipcu na koncie opera miała 1700 zł.

- Łatwo powiedzieć: Skolmowski narobił długów. A jak to wygląda w każdym gospodarstwie domowym, gdy ma się kredyt? 3 mln zł to nasz kredyt, przy którego uzyskaniu pomagał nam zresztą Urząd Marszałkowski, a 2 mln zł to kwestia tego, że budżet przychodzi do nas ostatniego dnia miesiąca. Z tego budżetu, w pierwszych dniach następnego miesiąca, płacę pensje, a w połowie miesiąca - ZUS i inne wydatki. Tak się dzieje od półtora roku, zgodnie z regulaminem - wypłata pensji jest właśnie następnego miesiąca. To nie jest żaden ewenement. Każdego miesiąca mieliśmy taką sytuację - zobowiązania typu pensje, podatki, ZUS płaciliśmy w kolejnym miesiącu zgodnie z prawem. I takim samym ewenementem nie jest kwota 1700 zł, która tego dnia rzeczywiście była na koncie, tak jak i każdego innego miesiąca. Faktycznie, jest taki moment, w którym nie mamy pieniędzy, ale potem je zarabiamy, grając. I o tym też o tym wiadomo od roku. Każda instytucja ma braki. Nowojorska Metropolitan Opera ma nieustające problemy finansowe, nie starcza jej 300 mln dolarów. Takie mamy czasy. Ale też tego typu zarzuty - wyjęte z kontekstu 1700 zł - traktuję jako manipulację.

Był czas, że nie płaciliście artystom.

- Faktycznie, na wiosnę zdarzyła się taka sytuacja. Mieliśmy opóźnienia. Poprosiliśmy artystów o cierpliwość. Przypominam, że dotyczyło to tylko artystów gościnnych, bo ci zatrudnieni u nas nie mieli takich problemów nawet przez moment. By zapłacić artystom gościnnym, musieliśmy uzbierać pieniądze z grania. I tak się stało, sytuacja została opanowana. A pieniądze uzbieraliśmy, bo dzięki ciężkiej pracy dotarliśmy już do takiego momentu, że właściwie wszystkie nasze przedstawienia przynoszą dochód. Przychody są tak duże, że do większości przedstawień już nie dokładamy. Tak jak obiecałem, wszystkie kolejne produkcje są tańsze, bo m.in. wykorzystujemy do nich dekoracje i zaplecze spektakli przygotowanych wcześniej. Ale od czegoś trzeba było zacząć. Trzeba było to wszystko zbudować, zainwestować, by teraz móc je wyjmować z magazynu. Nikt nie przewidział jednak sytuacji, że nowy gmach będzie generował takie koszta. Przecież po drodze okazało się, że nawet budujący operę byli nimi zaskoczeni. Czy my, którzy przyszliśmy już po zbudowaniu opery, mogliśmy przewidzieć, że w nowym gmachu pojawią się problemy z akustyką? W efekcie, póki nie zostaną zlikwidowane, koncerty muszą odbywać się na Podleśnej. A utrzymanie budynku na Podleśnej kosztuje nas dodatkowe 480 tys. zł, które trzeba wziąć z budżetu. I tak to się zbiera.

A zwolnienia i zatrudnienia? Urzędnicy zarzucają panu, że choć zgodnie z planem naprawczym opery część pracowników pan zwolnił, to na miejsce zwolnionych zatrudnił niemalże tyle samo nowych osób.

- Nie jest to prawdą. Jesteśmy jedyną instytucją operową, w której proporcje między ilością artystów a administracją i techniką są tak racjonalne. Na 267 zatrudnionych jest 180 pracowników artystycznych. Nie ma żadnych przerostów zatrudnienia, jak to występuje gdzie indziej. Na początku ub.r. owszem, zatrudniliśmy 18 osób. Gdybym tego nie zrobił - koszty byłyby o wiele większe, gdyż, by móc realizować repertuar, musiałbym zatrudnić artystów gościnnych, a z tym wiążą się bajońskie koszty noclegów w trakcie prób i spektakli, a gościnne stawki też są większe. Jeśli chodzi o rozwiązanie umów - w ciągu dwóch lat dotyczyło to 36 osób, z czego 15 odeszło z pracy w pierwszym półroczu 2014 roku. Parę osób odeszło za porozumieniem stron, niektórzy na emeryturę. Z częścią osób nie przedłużyliśmy umów na czas określony, część poszła na zwolnienia, i za nie płaci już ZUS. Konkretne zwolnienia dotyczyły kilku osób. To przyniosło oszczędności 600 tys. zł. Używanie argumentu, że zatrudniłem tyle samo osób, ile zwolniłem, jest nierzetelne. Urząd Marszałkowski dowolnie żongluje cyframi. Np. nie można łączyć kosztów z dwóch lat eksploatacji i łączyć je z wpływami jednego roku. Ale na papierze wygląda to bardzo efektownie.

Czy decyzję o odwołaniu ze stanowiska traktuje pan jako nie merytoryczną, a polityczną, przedwyborczą?

- Takie informacje do mnie zewsząd dochodzą. Słyszę: "co się dziwisz, skoro opera jest tak fatalnie zarządzana, to by nie mieć kłopotów przed wyborami i nie narazić się na opinię, że to wina rządzących, najlepiej tę winę zrzucić na ciebie".

************

Roczny budżet opery to około 28 mln zł. 21 mln zł pochodzi z dotacji (13 milionów od marszałka, 5 od ministra kultury, dwa od prezydenta miasta), reszta to przychód własny. Przez dwa sezony operę odwiedziło grubo ponad 300 tysięcy widzów. Według danych z września ubiegłego roku była drugą, po Operze Narodowej w Warszawie, najchętniej odwiedzaną instytucją kulturalną tego rodzaju w Polsce. Jeśli zaś wziąć pod uwagę ilość mieszkańców w mieście i województwie, białostocka opera znalazła się bezapelacyjnie na miejscu pierwszym.

Odwołanego w środę (13.08) dyrektora obowiązuje trzymiesięczny okres wypowiedzenia, został jednak zwolniony z obowiązku świadczenia pracy. Urząd marszałkowski chce w trybie pilnym przygotować ogólnopolski konkurs na jego następcę, tak by można było go ogłosić na początku września. Do czasu jego rozstrzygnięcia operą kieruje dotychczasowy wicedyrektor Damian Tanajewski. Roberto Skolmowski zakończy też prace nad musicalem "Skrzypek na dachu", którego jest reżyserem. Premiera spektaklu ma odbyć się pod koniec września, na jego przygotowanie ma on osobną umowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji