Artykuły

Aktorzy bez sceny

Gdy ich koledzy grywają w serialach i grzeją się w blasku fleszy, oni prowadzą samotną walkę o teatr dla siebie i swoich widzów. I często wygrywają - pisze Karol Mroziński we Wprost.

"Zwierzenia bezrobotnego aktora" - to tytuł autobiograficznego monodramu Marcina Zarzecznego. Aktor i twórca sztuki gra sam, na kompletnie pustej scenie. Nie ma dekoracji, nie ma kostiumów, ale przy odrobinie wyobraźni widzowie mogą go zobaczyć w roli, którą zawsze chciał zagrać. "Kate Winslet wsiada do mojego kabrioletu. Zamykam drzwi. Odpalam silnik. Ruszam z piskiem opon i jedziemy wprost nad Wielki Kanion" - Zarzeczny opowiada swój niespełniony sen o aktorstwie. Nagle zapala się czerwone światło, które imituje zachód słońca na amerykańskim pustkowiu. Aktor zakłada ciemne okulary i "obejmuje" siedzącą obok, nieistniejącą partnerkę. Sięga po papierosa, aby zapalić, jak prawdziwy szeryf z Dzikiego Zachodu, ale pęd powietrza zdmuchuje mu go z ust. Kierownicą jest włączona suszarka do włosów.

Jego słodko-gorzka opowieść o wzlotach i upadkach młodego aktora zachwyciła publiczność. Posypały się zaproszenia z miast w całej Polsce. Zarzeczny, teoretycznie bezrobotny aktor, rozpoczął intensywne tournee po kraju. Jego spektakl stał się najgłośniejszym i najczęściej granym monoaktem ubiegłego roku, a on stał się najbardziej zapracowanym aktorem w Polsce. Zresztą nie tylko w Polsce, bo Zarzeczny przetłumaczył swój monodram na angielski i pod koniec sierpnia wystąpił w Reykjaviku na Menningarnott, największym festiwalu artystycznym Islandii. Ale to dopiero początek. Aktor ma już wypełniony kalendarz do przyszłego roku. W paździemiku gra w Londynie. W grudniu jego tekst wydrukowany zostanie w magazynie zajmującym się literaturą współczesną w Chicago. W styczniu zagra na festiwalu w Albuquerque w Nowym Meksyku. Dotąd ma za sobą 54 występy w 20 miastach Polski.

DWANAŚCIE TYSIĘCY E-MAILI

- Mój spektakl ma dwie warstwy fabularne - opowiada Zarzeczny. - Pierwsza to moje doświadczenia i refleksje. Druga to marzenia, których jeszcze nie spełniłem, więc postanowiłem je zrealizować właśnie w tym monodramie. Nie wiem, czy kiedyś dostanę pracę w teatrze, ale widownię już mam - mówi. Tekst napisał sam na początku 2013 r. Powodem było właśnie bezrobocie, które nadeszło, gdy zdjęcia do filmu, w którym miał zagrać, nagle przesunęły się o dziewięć miesięcy. Pomyślał, że to znak, jakby coś miało się urodzić. Postanowił o tym opowiedzieć widzom.

W Warszawie bez etatu jest blisko tysiąc aktorów, co roku przybywa stu kolejnych. Tylko nieliczni biorą sprawy we własne ręce.

Przedstawienie powstawało na ich oczach, w czasie otwartych prób w Warszawie, Katowicach, Zabrzu i Krakowie. - Już od ośmiu lat wysyłam e-maile do dyrektorów teatrów, do producentów, obsadowców, czasami do reżyserów, a także dyrektorów festiwali artystycznych na całym świecie. Wysłałem już 12 tys. takich e-maili. Zazwyczaj w ogóle nikt nie odpowiada. Na sto wysłanych listów dostaję, powiedzmy, jedną odpowiedź: że dyrektora nie ma, bo jest na wyjeździe - opowiada Zarzeczny. Aby się utrzymać, próbował się łapać innych zawodów, Pracował w restauracji i w biurze nieruchomości. Był tarocistą, ale udało mu się zdobyć tylko dwie klientki, więc znów musiał zmienić branżę. Chciał też organizować wycieczki do Watykanu.

- Miałem niezliczone spotkania z księżmi w Warszawie, ale konkurencja zrywała plakaty w kościołach. W konsekwencji udało mi się zabrać do Rzymu jedną osobę, więc znowu zrezygnowałem. Potem miałem być gondolierem w Łazienkach, ale terminy się nie zgrały i nie podjąłem się tej pracy - wspomina.

Skoro nie mógł znaleźć pracy, postanowił ją sobie stworzyć. Nie chciał, tak jak inni koledzy po szkołach teatralnych, którzy nie mogą znaleźć zajęcia, narzekać i czekać na cud. Tym bardziej że problem bezrobotnych aktorów ciągle narasta. W samej Warszawie prawie tysiąc aktorów pozostaje bez etatu. W dodatku co roku przybywa około stu nowych absolwentów szkół aktorskich, wielu z nich, licząc na większe możliwości, przeprowadza się właśnie do stolicy. I koło się zamyka. Niespełnieni artyści biegają od producenta do producenta, rozsyłają CV, dołączają do nich nagrania demo, zapisują się na castingi. Najczęściej bezskutecznie.

- Historia, którą opowiadam, jest bardzo uniwersalna - wyjaśnia Zarzeczny. - Mówię o swoich żenujących doświadczeniach, żeby ludzie nie wstydzili się własnych. Na przykład o tym, że coś tam się spieprzyło, więc podjąłem męską decyzję i się popłakałem. Bo ja uważam, że czasami trzeba podjąć męską decyzję i popłakać. W naszej kulturze mężczyzna nie może płakać, musi być silny. To oczywiście jest bzdura. Chcę wzbudzić w widzach odwagę bycia samym sobą - tłumaczy twórca.

To działa. Widzowie jego sztuki po spektaklu piszą do niego e-maile lub dzwonią. Bo Zarzeczny trzykrotnie podaje swój numer w trakcie spektaklu. Czasem po przedstawieniu podchodzi jakaś dziewczyna i mówi: "Chciałam panu podziękować, za dwa lata kończę liceum, rodzice chcą, żebym poszła na prawo, a ja chcę iść na ASP i teraz już wiem, jakiego wyboru dokonam'! A za czym pójdzie Marcin Zarzeczny? - Wiem jedno: idę za czymś, co jest moje. Robię coś, co przynosi korzyści nie tylko mnie - mówi.

AKTORZY W ZIEMI OBIECANEJ

Sukces, jaki odniósł, jest wyjątkiem. Ale w ostatnim czasie coraz więcej bezrobotnych aktorów podejmuje walkę o to, by nie rezygnować ze sztuki. Studenci piątego roku Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi założyli w tym roku własny teatr. Wprawdzie jeszcze nie mają za sobą niepowodzeń, jakie musiał przeżyć Zarzeczny, wiedzą jednak, że po opuszczeniu murów szkoły czeka ich konfrontacja z rynkiem pracy. A ta często jest źródłem wielu rozczarowań. - Nie jest łatwo. Tak zwanych bezpiecznych etatów jest coraz mniej, a nas, aktorów, z roku na rok więcej. Propozycje nie spadają z nieba. W pewnym momencie marzy się już o pracy jakiejkolwiek, niekoniecznie satysfakcjonującej - mówi Marta Jarczewska z Teatru Zamiast. Dlatego ona oraz jej koledzy i koleżanki z roku stworzyli miejsce, w którym, niezależnie od aktualnej sytuacji zawodowej, mogą realizować swoje aktorskie marzenia.

W Wi-Mie, pofabrycznych wnętrzach dawnej przędzalni na Widzewie, urządzili własną przestrzeń teatralną. Pomagali im zarówno bliscy, jak i nieznajomi. Zaprzyjaźniony Teatr Studyjny oraz Teatr Szwalnia wypożyczyły sprzęt oświetleniowy i nagłośnienie. - Na początku, żeby stworzyć widownię, zorganizowaliśmy akcję "Podziel się krzesłem". Był niesamowity odzew. Ludzie dają nam meble, stare ubrania na kostiumy. Bardzo wspomagają nas też rodzice. Mój tata przygotowuje wszystkie plakaty i pomaga z identyfikacją wizualną, ojciec Konrada Korkosińskiego pomaga przy wszelkich remontowych sprawach, siostra Gosi Goździk służy radą prawną. Można wymieniać bez końca. To wiele dla nas znaczy, bo bez tych wszystkich ludzi nie dalibyśmy rady - mówi Jarczewska. W urządzonym teatrze każdą pracę wykonują już sami: robią scenografię, kostiumy, są charakteryzatorami, budowlańcami, inspicjentami, kasjerami. A do tego muszą jeszcze znaleźć czas na aktorstwo - trzeba odbyć próby, nauczyć się tekstu, w końcu zagrać spektakl.

NIEULECZALNA CHOROBA SCENICZNA

Wbrew temu, co mówią złośliwi, Teatr Zamiast nie jest "zamiast" etatu. Prawie każdy z członków zespołu ma już bowiem pracę w innych teatrach, choć rozsiani są po różnych miejscach w kraju. Do stworzenia własnej przestrzeni artystycznej nie zmusiła ich sytuacja finansowa. - Nasz teatr powstał z marzeń i z przywiązania. W trakcie szkoły stworzyliśmy bardzo zgrany zespół i nie chcieliśmy się rozstawać - wyjaśnia aktorka Małgorzata Goździk. Ten zgrany zespół wystawił jak na razie dwa spektakle: "Targowisko, czyli historia rozkładu pana H" który zainaugurował działalność tej łódzkiej sceny, oraz "Miasto Ł." według książki Tomasza Piątka. Aktorom udało się także przenieść na deski swój spektakl dyplomowy, "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" Pomogła życzliwość autorki tekstu, Doroty Masłowskiej.

Na razie pracują głównie we własnym gronie. Powód jest prosty: nie stać ich na wynagrodzenia. Nie zamykają się jednak na współpracę. Wielu kolegów już wykorzystuje ich przestrzeń do prób, a oni chętnie użyczą swej sceny "bezdomnym spektaklom" innych zespołów aktorskich.

- Jesteśmy otwarci na różne inicjatywy. Planujemy koncerty i recitale. Planów jest mnóstwo i marzenia wciąż się pojawiają. Na pewno nie będę żałować, że spróbowaliśmy - mówi Marta Jarczewska.

W porównaniu do kolegów, którzy załapali się na dobrze płatną pracę na planie serialu, aktorzy, którzy zdecydowali się na artystyczne samozatrudnienie, nie ukrywają, że finansowo mają trudniej. Ale swojej drogi nie żałują. - Czasami nie stać nas na kupno kawy dla widzów czy środków czystości albo zapominamy wydrukować przed premierą bilety - opowiada Marta Jarczewska z Teatru Zamiast. - Ale kiedy widzimy ludzi na widowni, to jest najważniejsze - tłumaczy.

Marcin Sitek, warszawski aktor, bohater filmu dokumentalnego Jakuba Piątka pt. "One man show", ma jeszcze inne wytłumaczenie fenomenu bezrobotnych zapracowanych aktorów. - Aktorstwo jest nieuleczalną chorobą, z której ciężko jest wyjść - powiedział w jednym z wywiadów. - Może mieć przebieg łagodny albo bardzo ostry, nieprzyjemny dla organizmu, dla nas i dla naszych bliskich. Jest to zawód bardzo niepewny, więc wszyscy aktorzy się właściwie ciągle boją. Ale każdy sukces w tym zawodzie rodzi zapotrzebowanie na kolejny sukces.

Na zdjęciu: Marcin Zarzeczny, wykonawca monodramu "Zwierzenia bezrobotnego aktora"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji